Byłem więźniem obozu "Wald Hügel Lager"

Ogólna dyskusja historyczna, niezwiązana z miastem oraz ziemią szczecinecką.
Post Reply
User avatar
bronx
Site Admin
Posts: 5469
Joined: 25 Feb 2005, 10:18
Location: Nstn in Pomm.
Contact:

Byłem więźniem obozu "Wald Hügel Lager"

Post by bronx »

Pod takim tytułem ukazał się ciekawy wspomnieniowy artykuł. Co prawda dotyczy on przede wszystkim historii Świnoujścia, ale jest tam również wymieniony Szczecinek, no i możemy zobaczyć co się stało z mieszkańcami m.in. Neustettin po lutym 1945.
Głos Szczecinski wrote:Komandor rezerwy Mieczysław Boniecki trafił do Świnoujścia w marcu 1945 roku.

Nakazem władz okupacyjnych został zapędzony do kopania umocnień dla wojsk hitlerowskich. Wraz z cofającym się znad Wisły frontem podążał z tą armią w kierunku Niemiec.

Ciężko pracując, coraz dalej od ojczystych stron, obserwował agonię III Rzeszy, ocierając się na co dzień o grozę wojny i obserwując ludzkie dramaty. Jego relacja to pasjonujący dokument.

Droga do obozu w Świnoujściu

Urodziłem się w kwietniu 1927 roku. Mój ojciec, były legionista, prowadził 11 hektarowe gospodarstwo we wsi Steklin na Pomorzu. 1 września 1939 roku miałem rozpocząć naukę w piątej klasie szkoły powszechnej. Wybuch wojny przerwał na kilka lat moją edukację.

W sierpniu 1942 roku moja rodzina została wysiedlona z własnego gospodarstwa. Ojca skierowano na roboty do Gdańska, a mnie do pracy w niemieckim majątku ziemskim. Było tam wielu innych Polaków. Właściciele traktowali nas dość dobrze.

Późną jesienią 1944 r. zaczęły do nas docierać odgłosy frontu. Na szosie prowadzącej z Warszawy pojawiały się wozy z niemieckimi uciekinierami. Każdy gospodarz, który zatrudniał u siebie więcej niż 3 Polaków, musiał jednego skierować do kopania umocnień. Wybór padł na mnie. Skierowano mnie w rejon Torunia nad rzekę Drwęcę, do miejscowości Jedwabno.

Od stycznia 1945 roku, kiedy front był coraz bliżej, zaczęto nas etapami przemieszczać do prac w rejonie Bydgoszczy, Piły oraz Szczecinka. Na początku lutego znaleźliśmy się pod Kołobrzegiem. Warunki były bardzo trudne. Śnieg i mróz do 20 stopni. Zamarzniętą ziemię rozbijaliśmy przy pomocy siekier i kilofów. Wyżywienie było bardzo nędzne. Spaliśmy w folwarcznych stodołach lub oborach pod wytartymi kocami, które nosiliśmy ze sobą.

Po dotarciu do Kołobrzegu warunki nasze poprawiły się. Ulokowano nas w budynku dworskim za miastem. Było nas około 150 osób. Pracowaliśmy w centrum miasta, w rejonie tzw. czerwonych koszar.

W nocy z 9 na 10 marca 1945 roku nastąpił gwałtowny ostrzał artyleryjski. Uciekliśmy do pobliskiego parku. Razem z nami uciekały rodziny niemieckie oraz ranni żołnierze. Biegnąc potykaliśmy się o zwłoki ludzkie i zwierzęce, różne porozrzucane sprzęty oraz wpadaliśmy do lejów po bombach. Teren był oświetlony przez płonące budynki. Do dziś słyszę krzyki i wołania o pomoc leżących na ziemi rannych.

Czterech z nas nasi wachmani zabrali do portu. W porcie wraz z licznymi osobami cywilnymi i rannymi żołnierzami dostaliśmy się na statek, który był załadowany po brzegi. Na redzie, pod ciągłym ostrzałem artyleryjskim, przesiedliśmy się na większy statek transportowy. Odpływając obserwowaliśmy płonący Kołobrzeg.

Czekali żołnierze w brunatnych mundurach

Do portu w Świnoujściu dopłynęliśmy rano 10 marca 1945 roku. Statek zacumował w pobliżu nieistniejącego przystanku kolejowego naprzeciw Kapitanatu Portu. Na lądzie czekali na nas żołnierze ubrani w brunatne mundury, kobiety z opaskami Czerwonego Krzyża oraz samochody i konne wozy.

Rodziny niemieckie, rannych i robotników przymusowych podzielono na grupy. Zostało nas około 20. W południe poprowadzono nas przez miasto do obozu pracy, który mieścił się w lesie przy ówczesnej Richard Wagner Strasse (obecnie ul. Bydgoska). Znajdowało się tam 10 baraków. Teren ogrodzony był płotem z drutu kolczastego. Obozu strzegli umundurowani i uzbrojeni strażnicy w podeszłym wieku, często z widocznym kalectwem /przyp.aut.: prawdopodobnie byli to inwalidzi wojenni i mężczyźni, którzy ze względu na stan zdrowia nie podlegali już obowiązkowi służby wojskowej i których wcielono do służby zastępczej w formacjach paramilitarnych, w tym przypadku DAF - Niemiecki Front Pracy/.

Obozowa rzeczywistość

Mieszkańcami baraków byli głównie jeńcy wojenni różnych narodowości, m.in. Włosi, Francuzi i Holendrzy. Całe dnie spędzali na grze w piłkę na obozowym boisku. Dwa baraki wydzielone były dla przymusowych robotników. Mieszkali tu również Rosjanie i prawdopodobnie Ukraińcy. W kompleksie baraków znajdowała się kuchnia ze stołówką, barak administracyjny i łaźnia. W dniu przybycia otrzymaliśmy ciepłą zupę i czarną kawę. Następnego dnia o godz. 6.00 obudziła nas pobudka. Po śniadaniu zebrano wszystkich na placu i dokonano podziału na 20-osobowe grupy.

Pouczono nas także o obowiązku bezwzględnego posłuszeństwa pod rygorem użycia broni przez wachmanów. Po apelu dwie grupy / w tym moją/ skierowane zostały do pracy w lesie na Warszowie. W lesie tym, który znajdował się na lewo od ulicy Barlickiego, w okolicy wiaduktu kolejowego, zajmowaliśmy się wycinką drzew oraz transportem pni na ulicę Barlickiego, kopaniem okopów i rowów przeciwczołgowych przy wiadukcie, na zakręcie w kierunku Międzyzdrojów.

Pracę kończyliśmy o godz. 18. Do pracy przeprawialiśmy się promami z przystani promowych, które znajdowały się na wysokości obecnych ulic Rogozińskiego i Barlickiego. Kursowały dwa promy. Do przystani dobijały burtami. Na pokład zabierały kilka samochodów i konnych wozów. Od początku mojego pobytu zauważyłem, że coraz większe grupy uciekinierów przemieszczały się szosą od Międzyzdrojów. Większe lub mniejsze grupy na wozach konnych, pieszo oraz na rowerach, kierowane były przez żołnierzy z opaskami w kierunku Ognicy.

Piotr Laskowski
za http://www.gs24.pl/apps/pbcs.dll/articl ... E/70824029
Post Reply