Dlaczego Niemcy pozwolili przejść przez pół Polski 860 akowc

Ogólna dyskusja historyczna, niezwiązana z miastem oraz ziemią szczecinecką.
User avatar
człowiek widmo
Posts: 738
Joined: 04 May 2005, 22:00

Post by człowiek widmo »

Stach wrote:O Polakach w niemieckich formacjach pisał J. Gdański:

http://www.polityka.pl/archive/do/regis ... id=3356076

(wersja z przypisami, nieco zmieniona, jest w Innych Obliczach Historii Wiedza i życie: http://ioh.pl/pelne.php?Art=1052&Strona=1)

PS. I naprawdę, proszę o podawanie, skąd bierzecie swe rewelacje.
Dzięki Stachu za fajne liny!
Jarosław Gdański wyrasta powoli na speca od zagadnień kolaboracji z III Rzeszą. Prócz kilku artykułów, m.in. ciekawym tekście o cudzoziemcach w Powstaniu Warszawskim napisał elegancką książkę "Zapomniani Żołnierze."
Może coś jeszcze o rzekomej współpracy NSZ z Niemcami? Leszek Żebrowski w swojej pracy "Narodowe Siły Zbrojne" dość rzetelnie to przedstawił, niestety nie mam dostępu do tej książki obecnie...
Bahnhofstraße
User avatar
lewy
Posts: 75
Joined: 07 Aug 2008, 12:31
Location: szczecinek

Post by lewy »

bronx wrote:dobrze dobrze, źródła wskazane, inaczej można se pisać co tam się tylko zamarzy.
źródło Sz. Panowie - Wikipedia, wolna encyklopedia
Walcz o ziemie Słowian - naszych Braci Pomorzan
Stach
Posts: 3717
Joined: 28 Jan 2007, 23:31

Post by Stach »

@simone

Z opóźnieniem, bo przegapiłem. Leszek Żebrowski uchodzi raczej za apologetę NSZ, ja tam nie za bardzo mu wierzę. Żre się mocno z niejakim Krzysztofem Komorowskim, autorem książki "Polityka i walka. Konspiracja zbrojna ruchu narodowego 1939-1945, Warszawa 2000. Tego ostatniego "lustrowano" kilka tygodni temu w "Misji specjalnej" TVP: http://www.tvp.pl/publicystyka/magazyny ... a-06012009

lewy wrote:Wikipedia, wolna encyklopedia
Wikipedia ma tyle wspólnego z encyklopedią, co krzesło z krzesłem elektrycznym.
Stach
Posts: 3717
Joined: 28 Jan 2007, 23:31

Post by Stach »

Kuriozalny artykuł z Wikipedii (żadna szanująca się "papierowa" encyklopedia nie zamieściłaby takiego badziewia) powołuje się m.in. na artykuł J. Kochanowskiego. Zadałem sobie trudu, by znaleźć ten artykuł w sieci. Zobaczmy więc, co w rzeczywistości tam napisano i co to ma wspólnego z tekstem z Wkipedii:

Jerzy Kochanowski. Wyrwy w szeregu. Polacy do Wehrmachtu, czyli pomysły na kolaborację (Polityka 07/2001).

Ktoś wizytujący oddziały niemieckie na froncie wschodnim zdziwiłby się, jak wielu żołnierzy mówiło słabo (lub w ogóle) po niemiecku. Byli to zarówno przymusowo powołani do armii Niemcy etniczni - z Polski, Belgii, Słowenii, Francji, Węgier, Rumunii, jak i ponad milion ochotników nie posiadających niemieckich korzeni. Pochodzili zarówno z państw okupowanych, jak sprzymierzonych przeciw Hitlerowi czy neutralnych: Szwajcarii, Hiszpanii, Portugalii, Szwecji, Turcji. Zdarzali się Arabowie, Irlandczycy, obywatele USA i Kanady. Niewielu było Polaków. Co o tym sądzić?

Fakt, że nie było w Wehrmachcie oddziałów polskich, zawdzięczamy w największej mierze zdecydowanemu oporowi Polaków wobec współpracy z okupantem. Z drugiej jednak strony propozycje utworzenia polskich formacji, wysuwane przez środowiska gotowe do kolaboracji, były aż do końca 1944 r. kategorycznie odrzucane przez Berlin. Pierwsze pomysły powołania takich oddziałów pojawiły się bezpośrednio po zakończeniu kampanii wrześniowej w warunkach głębokiego rozczarowania i zbiorowego stresu. Jest ziarno prawdy we wspomnieniach germanofila Władysława Studnickiego, który napisał, że jesienią 1939 r. przychodzili do mnie ludzie z różnych środowisk społecznych, reprezentujących różne kierunki polityczne. (...) Uważali oni, że należałoby pertraktować z Niemcami, utworzyć Komitet Narodowy, wysłać do Berlina jakąś delegację, że trzeba ratować, co się da. Mówili, że jest moim obowiązkiem wziąć sprawy w swoje ręce". Płaszczyzną porozumienia miał stać się spodziewany konflikt niemiecko-radziecki. "Nie macie materiału ludzkiego - tłumaczył Niemcom Studnicki - aby obsadzić to terytorium i zabezpieczyć wasze linie komunikacyjne. Zatem bez odbudowy Polski, bez odtworzenia wojska polskiego wojnę z Rosją przegracie". Propozycje zawarł w złożonym 20 listopada 1939 r. "Memoriale w sprawie odtworzenia Armii Polskiej i w sprawie nadchodzącej wojny niemiecko-sowieckiej".
Armia owa, powołana przez choćby prowizoryczny polski rząd, w ewentualnym pochodzie na Rosję obsadziłaby tereny do Dniepru, Niemcy zaś po Don i Kaukaz. Wyszukaniem odpowiednich oficerów, wykazujących "zrozumienie niebezpieczeństwa", zajęłaby się stworzona przez Studnickiego organizacja. Pomysłodawca zauważał jednak, że oddziały mogłyby walczyć wyłącznie na wschodzie. "Nie może być jednak powodu do żadnych obaw ani żadnych wątpliwości, gdy hasłem będzie: "Wojna przeciw Rosji" - albowiem największym nieszczęściem dla narodu polskiego byłoby znalezienie się całej Polski pod panowaniem Rosji Sowieckiej". Poza tym kilka dywizji piechoty i kawalerii, pozbawionych broni pancernej i lotnictwa, nie zagrażałoby Rzeszy.

Niemcy mówią nie

Niemcy byli jednak innego zdania. Hans Frank kategorycznie zakazał rozpowszechniania memorandum, zwłaszcza wśród oficerów Wehrmachtu. Niezrażony Studnicki przesłał w styczniu 1940 r. zarówno ten memoriał jak i kolejny, protestujący przeciw brutalizacji polityki okupantów, m.in. Hitlerowi, Göringowi i Goebbelsowi. Minister propagandy spotkał się niebawem ze Studnickim, nie pozostawiając mu żadnych złudzeń: "Wiem, że zawsze był pan wrogiem Rosji - mówił. - (...) Ale dziś jest pan dla nas niewygodny, może pan nam zaszkodzić albo nawet być niebezpieczny".

Należałoby się zastanowić, czy gdyby Niemcy zaakceptowali propozycję Studnickiego, znalazłby ochotników. Wydaje się - choć to jedynie nie poparta źródłami intuicja historyka - że tak. Skoro w tym samym czasie udało się bez większych trudności wyselekcjonować w obozach radzieckich grupę oficerów polskich gotowych do współpracy, to podobna próba podjęta w oflagach i stalagach niemieckich byłaby również uwieńczona sukcesem. Należy przypuszczać, że w pierwszych miesiącach okupacji, kiedy dopiero rozwijała się spirala terroru i gwałtu, zapewne udałoby się znaleźć chętnych również "na wolności".

Wydawało się, że właściwy czas nadszedł latem 1940 r., wraz z widocznym narastaniem napięć między ZSRR a Niemcami. Na początku lipca 1940 r. Ludwik Landau zanotował w swojej "Kronice", że pojawienie się megafonów warszawska ulica tłumaczyła spodziewanym ogłoszeniem przez nie "wezwania do wstępowania do wojska, do jakichś oddziałów, tworzonych przeciw bolszewikom, istotnym wrogom Polski". Rozchodziły się plotki, że gdzieś na prowincji werbunek już się zaczął. Nastroje takie musiały być stosunkowo powszechne, skoro mieszkający w Grodzisku Mazowieckim Stanisław Rembek, człowiek wywodzący się z PPS, tłumaczył spotkanemu na ulicy Wacławowi Sieroszewskiemu, że "jednak należałoby zacząć paktować z Niemcami, żeby ratować, co się jeszcze da z żywiołu polskiego, i żeby mieć jaką taką siłę zbrojną na wypadek powszechnej rewolucji bolszewickiej, która według mnie grozi bardzo w związku ze spustoszeniem całej niemal Europy". Autor "Wyroku na Franciszka Kłosa" nie znalazł uznania u starego pisarza. Natomiast spotkany tego samego dnia Ferdynand Goetel nie tylko zgodził się z nim, ale stwierdził wręcz, "że już coś robi w tym kierunku, ale wcześniej nie zacznie się, jak dopiero na jesieni".
Kiedy rok później wojna rzeczywiście wybuchła, Niemcy nie skorzystali z kolejnej oferty Studnickiego "mobilizowania Polaków", a nasz czołowy germanofil znalazł się (na ponad rok) na Pawiaku. Jednakże latem 1941 r. ustawiono w kilku miejscach Warszawy olbrzymie ekrany, na których pokazywano krótkometrażówki, m.in. o cudzoziemskich ochotnikach udających się na front wschodni. "Cała Europa walczy z bolszewizmem... - brzmiał komentarz - (...) U boku żołnierza niemieckiego są Włosi, Hiszpanie, Belgowie, Norwegowie, Holendrzy, Duńczycy, Chorwaci, Słowacy, Węgrzy i Rumuni. A ty gdzie jesteś, Polaku?". Po kontrakcji małego sabotażu Niemcy zaprzestali pokazywania filmu.

Niemcy zmieniają front

Jego prezentacja nie była zapewne wybrykiem jakiegoś nieodpowiedzialnego propagandzisty, ale świadomą - i najprawdopodobniej nieuzgodnioną z Berlinem - decyzją władz Generalnego Gubernatorstwa, które co pewien czas łagodziły terror, czyniąc pozory porozumienia z Polakami. Podobnie było wiosną 1943 r., kiedy niemiecka propaganda w GG próbowała, szermując hasłami zagrożenia bolszewicko-żydowskiego, zdyskontować sprawę katyńską. Od połowy maja 1943 r. w "Nowym Kurierze Warszawskim" obok wykazu pomordowanych oficerów zamieszczano - preparowane lub nie - listy do redakcji wzywające do walki z "żydokomuną".

"Jakiś autor takiego listu - zanotował Landau 29 maja 1943 r. - woła w natchnieniu, że idzie na front walczyć z Żydami i bolszewikami i wzywa ogół Polaków do pójścia w swoje ślady - pierwsza taka wyraźna próba werbunku". Pojawiła się pogłoska, że dowodzenie polskiego legionu antybolszewickiego zaoferowano gen. Bortnowskiemu, który jednak odmówił. W oficjalnej prasie nie brakowało entuzjastycznych doniesień o oddziałach Andrieja Własowa i tłumnie zgłaszających się do dywizji SS-Galizien Ukraińcach, podkreślając, jak liczna jest wśród nich dawna kadra Wojska Polskiego.
Odpowiednie rozegranie "sprawy polskiej" planowano jednocześnie w rywalizujących kręgach hitlerowskiego establishmentu. Zapewne nie było dziełem przypadku, że jednego dnia - 19 czerwca 1943 r. - aż dwóch dygnitarzy przedstawiło Hitlerowi pomysł powołania Polaków pod broń. Pierwszym był szef SS i policji Heinrich Himmler, który nie uczynił tego bez wcześniejszego uzgodnienia z generalicją. Drugim był Hans Frank, tłumaczący, że Katyń tworzy ku temu odpowiednią atmosferę. W obu przypadkach odmowa Hitlera była kategoryczna. Frank bojąc się o swą nadwątloną pozycję nasilił terror do niespotykanych dotąd rozmiarów.

W koszmarze okupacji pokutował jednak pogląd, że jedyną ochroną przed nadciągającą "burzą od wschodu" są Niemcy. Reprezentowała go część polskiego społeczeństwa, zwłaszcza (choć nie wyłącznie) ze sfer mieszczańskich, dla których - jak notował 25 września 1943 r. Landau - "bolszewizm pozostał uosobieniem skrajnego i niemal jedynego zła: wychodząc obronną ręką z trudności gospodarczych życia pod okupacją, mniej może od innych dotknięte terrorem politycznym, gotowe jest widzieć nawet w Niemcach mniejsze zło niż w bolszewikach".

Nowe posunięcia propagandy - odpowiednio dobrane (lub spreparowane) listy i zeznania polskich jeńców i dezerterów spod Lenino, informacje o poborze na Łotwie i w Estonii odczytywano jako zapowiedź podobnego kroku i w Polsce. Plotki takie nasiliły się po przekroczeniu w styczniu 1944 r. dawnej granicy polskiej przez Armię Czerwoną. Około 20 stycznia w Warszawie rozeszły się pogłoski o powstaniu w Sarnach rządu komunistycznego. Jednocześnie - zauważył kronikarz - "uznaniem cieszy się zwłaszcza pogłoska o pójściu Polaków z Niemcami na bolszewików - a więc o poborze zarządzonym już przez Niemców, i to... w porozumieniu z aliantami".
Od wiosny 1944 r. można było zauważyć zelżenie terroru. Władze GG wstrzymały publiczne egzekucje, a represje - w dalszym ciągu krwawe - tłumaczono koniecznością wojenną. Niemcy szukali dróg porozumienia z różnymi sferami społeczeństwa polskiego. Według sprawozdań Delegatury Rządu, szefowie Gestapo w Radomiu, Lublinie, Przemyślu i Tarnowie czynili pojednawcze gesty w stosunku do Polaków, próbując skłonić ich do wspólnej akcji antykomunistycznej. Próbowano - bezskutecznie - namówić Wincentego Witosa do wydania odpowiedniej odezwy. W marcu 1944 r. utworzenia oddziałów polskich miał się ponownie domagać w rozmowie z gubernatorem warszawskim Fischerem Władysław Studnicki. Z datą 17 kwietnia 1944 r. ukazał się w Krakowie (choć z powodów propagandowych jako miejsce wydania podano Racławice) pierwszy numer pseudokonspiracyjnego, w rzeczywistości całkowicie sterowanego i kontrolowanego przez Niemców pisma "Przełom". Na jego łamach m.in. Feliks Burdecki i Jan Emil Skiwski nawoływali do wspólnej z Niemcami walki z bolszewizmem, sugerując, że część podziemia myśli podobnie.

Zwerbować Polaków!

Działania nie ograniczały się jedynie do papierowej propagandy i problem polskich oddziałów dotarł na najwyższe szczeble władzy. Chociaż 19 maja 1944 r. Berlin podtrzymał "w zasadzie" zakaz werbowania Polaków, to jednak Himmler uznał utworzenie przez nich własnych formacji za możliwe. Dwa dni później Hitler zdecydował, że tylko Ukraińcy i Białorusini - byli obywatele polscy - mogą być przyjmowani do oddziałów pomocniczych Wehrmachtu.

Wydaje się, że ani Hans Frank, ani niektóre sfery wojskowe nie uznały tej decyzji za ostateczną, czekając na odpowiedni moment. Jak wiosną 1943 r. pretekstem do podjęcia gry była sprawa katyńska, tak jesienią 1944 r. - powstanie warszawskie, po którego upadku podjęto próbę pozyskania Polaków. Z jednej strony kokietowano podziwem dla odwagi powstańców, tłumacząc jednocześnie ich walkę jako przejaw antykomunizmu. Z drugiej rozwodzono się nad wspaniałomyślnością Niemców za to, że przyznali żołnierzom AK prawa kombatanckie. Rozpuszczano pogłoski, że część oddziałów podziemia zdecydowała się na wspólną walkę z bolszewikami (w czym wiernie sekundowała propaganda po drugiej strony frontu). Próbowano wykorzystać bynajmniej nierzadką na przełomie lat 1944-1945 niechęć części społeczeństwa do podziemia, na którego władze zrzucano winę za klęskę powstania, zniszczenie miasta, tysiące ofiar, wygnanie.

Hans Frank znowu przekonywał Berlin o pożytkach płynących z werbunku Polaków. Tym razem nie natrafił na opór. 24 października - dwa dni przed uroczystościami pięciolecia GG - Naczelne Dowództwo Wojsk Lądowych ogłosiło, że Hitler zgodził się w końcu na użycie Polaków w oddziałach pomocniczych Wehrmachtu. Polscy ochotnicy mieli nosić mundury niemieckie, wyróżniając się opaską na ramieniu z napisem "im Dienst der deutschen Wehrmacht" (w służbie niemieckich sił zbrojnych). Jeszcze przed oficjalnym ogłoszeniem werbunku w jednej z krakowskich drukarni przygotowano afisze przedstawiające odkładającego łopatę polskiego robotnika, któremu żołnierz niemiecki wręcza karabin. Napis tłumaczył, że Polacy przez "masowy i dobrowolny" udział w kopaniu okopów zasłużyli na walkę z bronią w ręku. Pogłoski przedostały się do miasta, wywołując olbrzymie zaniepokojenie. Prezes Rady Głównej Opiekuńczej Konstanty Tchórznicki interweniując 2 listopada u władz niemieckich dowiedział się, że ogłoszenie powszechnego poboru nie wchodzi w rachubę, jest to tylko werbunek ochotniczy. Konfidencjonalnie poinformowano, że Wehrmacht nie przywiązuje większego znaczenia do tego pomysłu Franka i nie liczy na specjalne powodzenie.

Wbrew takim deklaracjom, władze wojskowe poświęciły zasadom werbunku wiele uwagi i zadbały o odpowiedni wydźwięk propagandowy. Ostatecznie dowództwo Heeresgruppe Mitte ogłosiło 4 listopada 1944 r. pryncypia użycia Polaków. Oddziały miały liczyć początkowo 12 tys. ochotników, przy czym podkreślano dobrowolność zgłoszeń. Kategorycznie zakazano stosowania pogardliwego terminu "siły pomocnicze" (HiWi), starając się przekonać Polaków, że będą traktowani jak prawdziwi żołnierze Wehrmachtu.

Zabroniono również kontaktów z oddziałami ukraińskimi lub rosyjskimi oraz prowadzenia jakichkolwiek rozmów politycznych z ochotnikami, wobec których należało reprezentować jeden pogląd: "Niemieckie Siły Zbrojne prowadzą do ostatniego żołnierza decydującą walkę o ochronę Europy przed bolszewizmem. Każdy uczciwy pomocnik w tej bezwzględnej walce jest witany jak kamrat". Zalecano przyjmowanie każdego między 16 a 50 rokiem życia, jeśli przejdzie przez komisję lekarską. Ochotnicy zobowiązywali się do służby czteromiesięcznej lub do końca wojny. Tylko ci ostatni mieli złożyć przysięgę: "Składam wobec Boga tę świętą przysięgę, że w walce o przyszłość Europy w szeregach niemieckiego Wehrmachtu będę bezwzględnie posłuszny Naczelnemu Dowódcy Adolfowi Hitlerowi i jak dzielny żołnierz jestem gotowy w każdej chwili poświęcić życie dla tej przysięgi".

Uzbrojenie oddziałów przewidziano dopiero po dwumiesięcznym okresie próbnym i poddano bardzo ostrym rygorom. Kandydatom obiecywano te same uprawnienia co "normalnym" żołnierzom - troskliwą opiekę duchową (ze swobodą praktyk religijnych), identyczne zaopatrzenie w środki spożywcze, możliwość zakupów po niskich cenach, opiekę lekarską. Ochotników objęto ubezpieczeniem na wypadek zranienia lub śmierci. Wdowy i sieroty miały otrzymywać stałe zasiłki. Żołd nie był zbyt wysoki - szeregowiec 90 zł, kapral - 108, plutonowy 150-210 zł. Wyższych szarż dla Polaków nie przewidziano.

471 ochotników

Co jednak charakterystyczne, zarówno plakaty jak gazety (np. "Goniec Krakowski" z 17 i 19-20.11.44) ogłaszały o naborze tylko do "polskiej służby pomocniczej przy niemieckich siłach zbrojnych". Dzień po ukazaniu się pierwszej wzmianki, 18 listopada, sfilmowano przemarsz ulicami Krakowa oddziału 30 mężczyzn i 15 kobiet ubranych w niemieckie mundury i śpiewających polskie piosenki wojskowe. Najpierw w Krakowie, a następnie w innych miastach i miasteczkach GG utworzono biura werbunkowe, nieraz, jak np. we Włoszczowej, udekorowane zielenią, biało-czerwonymi sztandarami i godłami polskimi. "Jednakże zaciąg do tej służby ochotniczej - pisano w raporcie Delegatury - idzie ciężko i daje rezultaty minimalne. W pewnym stopniu uzyskano je tylko w obozach i więzieniach. Do Krakowa przywieźli Niemcy grupę 50 młodych mężczyzn, rzekomo "ochotników", którzy stanowią akcję propagandową. Ludzie ci pochodzą z Warszawy, przeszli przez obóz w Pruszkowie i przez Oświęcim, skąd wysłano ich do obozu pod Wrocławiem, gdzie zostali zmuszeni do "ochotniczej" służby w wojsku niemieckim. Z prowincji nadchodzą wiadomości, że w licznych wypadkach lokalne władze okupacyjne zmuszają do zgłoszeń, w innych zaś miejscowościach rozgłaszają, że nastąpiło porozumienie polsko-niemieckie i że wyszedł rozkaz do członków AK, aby zasilali szeregi nowej niemieckiej formacji przeciw bolszewikom".

Do początku grudnia w całym Generalnym Gubernatorstwie według danych Delegatury udało się pozyskać jedynie 471 ochotników. Nic też dziwnego, że liczono przede wszystkim na wspomnianych więźniów. W Krakowie numerację zgłaszających się miano rozpocząć od 5000, wcześniejsze miejsca rezerwując dla "ochotników" z obozów. W więzieniach w Piotrkowie i na Montelupich w Krakowie próbowano namawiać więźniarki, z nikłym jednak skutkiem. Ewentualnych chętnych zrażał też coraz brutalniejszy sposób werbunku (np. pod Radomiem organizowano łapanki i odmawiających zapisywania się - kierowano do kopania okopów) oraz mało zgodne z obietnicami traktowanie rekrutów. Np. 170-osobowa kompania z koszar na ul. Zwierzynieckiej w Krakowie otrzymała mundury słowackie, a wprowadzenie bezwzględnego drylu i niemieckiej komendy szybko doprowadziło do dezercji.

Słabe wyniki werbunku skłoniły z jednej strony do próby rozszerzenia go na ziemie włączone do Rzeszy. Spotkało się to z odmową Berlina, gdzie uznano, że Polacy są ważniejsi jako robotnicy niż żołnierze. Z drugiej skierowano uwagę na młodzież, przeznaczoną do obsługi dział przeciwlotniczych i łączności. Akcja miała być prowadzona pod hasłem: "Młodzież polska chce naprawiać błędy ojców i dać Polsce możność rozwoju". Według doniesień Delegatury, z niewielkiej grupki z Warszawy udało się utworzyć tzw. Polski Hufiec Lotniczy, który przeszkolono w Rzeszy. Polskich formacji nie zdążono jednak użyć - ofensywa zimowa ruszyła zbyt szybko (zresztą ochotnikom nawet nie wydano broni). Ostatnią - całkowicie absurdalną - próbę rzucenia Polaków do walki podjął w marcu 1945 r. Studnicki, apelując do Himmlera o zwolnienie z istniejących jeszcze obozów koncentracyjnych Polaków i skierowanie części z nich na front.

Tak więc uniknęliśmy zbrojnej kolaboracji. Trzeba jednak pamiętać, że zawdzięczamy to nie tylko naszym narodowym cechom, lecz także nikłej atrakcyjności. Kiedy Niemcy zmienili zdanie, było już za późno. Można powiedzieć, że mieliśmy szczęście.
Stach
Posts: 3717
Joined: 28 Jan 2007, 23:31

Post by Stach »

@ziom

Zdążyłęś zamówić "Odwet"? Książka będzie teraz białym krukiem, ponieważ http://www.dziennik.pl/polityka/article ... emial.html
User avatar
człowiek widmo
Posts: 738
Joined: 04 May 2005, 22:00

Re: Dlaczego Niemcy pozwolili przejść przez pół Polski 860 akowc

Post by człowiek widmo »

Jeszcze słówko o NSZ.

http://www.youtube.com/watch?v=KvpPfeY_73g" onclick="window.open(this.href);return false;

Jeśli już kiedyś wklejałem ten link, to wybaczcie.
Polecam gorąco.
Bahnhofstraße
Post Reply