Opowieści pokopkowe
Posted: 25 Dec 2008, 17:08
Wśród dęów porastających morenowe wzgórza Pomorza Środkowego letnią rezydencję miał jeden z wielkich polityków Cesarstwa Niemieckiego.Pałac junkra urządzony był z wielkim przepychem.W 1945 r.wkroczyli tu Rosjanie.Meblami gdańskich mistrzów i płótnami w złotych ramach palili w ogniskach.Pili z kryształów,które następnie roztrzaskiwali o drzewa.Sladów ich pobytu przez 10 lat poszukiwali dwaj eksploratorzy.W końcu udało się.
To historia,której nikt dzienikarzowi nie opowie.W takich sytuacjach milczenie jest złotem.Bo sam poszukiwacz czuje się w takiej sytuacji jak cyrkowiec,który balansuje na cienkiej linie zawieszonej pomiędzy niebem a ziemią.Fartem a prawem.Takie historie,jak ta opowiedziana poniżej wypływają zwykle przez przypadek.Dowiadujemy się o nich już zwykle po fakcie.Śladem jest puste miejsce w ziemi,albo brak jednej cegły w murze.Tak było i tym razem.Tylko miejsce akcji było rozleglejsze.
Do przypadkowego spotkania z jednym z bohaterów tej historii,doszło w przedziale 2.klasy pociągu Intercity z Wrocławia do Warszawy.Hipek-tak po dwóch godzinach przedstawił się mężczyzna,który od 5 rano siedział naprzeciwko i w milczeniu wpatrywał się w okno.
-Mogę przejrzeć?-zapytał wskazując na "Odkrywcę"leżącego wśród innych gazet na stoliku.Tak się właśnie zadzierzgnęła ta pociągowa znajomość.Od tego momentu czas zaczął upływać niespostrzeżenie.
-Fascynuje mnie nurkowanie.Kiedyś jednakże chodziłem z wykrywaczem.Jak wariat.W każdej wolnej chwili-zaczął Hipek.
I tak słowo do słowa,opowiedział jedną ze swych najpiękniejszych eksploratorskich przygód.Zaczęło się na początku lat 80.od legendy o nieprzebranym skarbie niemieckiego arystokraty.to jedna z tych historii,która szybko przeniknęła do masowej wyobraźni.Dla Pomorzan znaczyła mniej więcej tyle,ile"wrocławskie złoto" dla poszukiwaczy ze Śląska.Opowieść tę dopełniały głosy starych ludzi,którzy widzieli jak w 1945 r. konwoje ciężarówek wywoziły z pałacu pod osłoną nocy wiele ciężkich skrzyń.Czy właścicielom,pod groźbą zbliżającego sie frontu,udało się wywieść skarb w bezpieczne miejsce?-o to pytano wówczas.I ludzie nadal pytają.Kilka lat temu w jednym z pomorskich dzienników ukazała się notatka,że na terenie majątku,przy okazji remontów wykopano skrzynię.Skończyło się na jednej wzmiance.Ta spektakularna informacja była dla Hipka i jego brat niczym woda na młyn.Zanim jednak tekst z popularnej gazety zaistniał w zbiorowej świadomości,oni zakończyli już swoje poszukiwania.Trop nie zaprowadził ich wcale do skrzyń ze skarbem zakopanych w pałacowym parku czy ukrytych na strychu.Tylko na...śmietnisko.W ten sposób,w tajemnicy,we dwóch,dopisali post scriptum do skarbowej legendy.
A wszystko zaczęło się od wkroczenia Rosjan.Sowieci urządzili sobie obozowisko w lesie,w okolicach rezydencji.Tam czuli sie zabezpieczeni przed atakami lotnictwa.Korzystali więc z uroków życia.Na swój sposób.Przy dzwiękach harmoszki szybciej krążyła krew i wódka.I wino,które długo leżakowało w piwniczce junkra.
-Żołnierze przynosili z pałacu,co tylko zdołali udźwignąć.Palili,deptali,bili i rozrzucali-opowiadał Hipek.
Akt zniszczenia dokonywał się przez kilka tygodni.Jaka była tego skala?O tym poszukiwacze mieli się naocznie przekonać.Cała trudność wiązał się ze znalezieniem miejsc.Teren poszukiwań liczył sobie przecież kilkanaście hektarów.Trzeba było albo szczęścia albo precyzyjnych wskazówek,by trafić na te upragnione 10-15 metrów.Rok 1989 okazał się rokiem zmian i to nie tylko politycznych.W lutym skarbu jednak wciąż nie było widać.Eksploratorzy zniechęceni dziewięcioma latami bezowocnych poszukiwań chwycili się ostatniej przysłowiowej deski ratunku.Był nią znajomy radny świetnie znający okolice.Zapukali zatem do jego drzwi,na stół postawili flaszkę.Słowo do słowa,język się rozwiązał.
-Jest takie miejsce,gdzie kiedyś przejechałem samochodem po starej potłuczonej porcelanie i szkle-powiedział rozmówca w zaufaniu.Nie dbając o dobre samopoczucie informatora wylecieli z mieszkania jak z procy.Na wskazane miejsce dotarli biegiem,nie było daleko.Znali zresztą to wypełnione śmieciami miejsce ukryte przed oczami ciekawskich.Żadnemu z kierowców,który przejeżdżał wtedy drogą,nie przyszło zapewne do głowy,że niedaleko,choć poza zasięgiem wzroku,leżała przysypana nowożytnym gruzem historia.Podobnie rzecz się miała z dwoma poszukiwaczami.Uwierzyli dopiero wtedy,gdy ujrzeli.
To było jedno z tych miejsc,gdzie wykrywacz wył bez sensu.Bo wszędzie leżał współczesny złom.Skuteczniejsza okazała się saperka.Jeden ruch,drugi.Tym sposobem właśnie tego zimowego popołudnia na wierzch wyskoczyło pierwsze znalezisko:medal.Srebny.Ze zmurszałym fragmentem wstęgi do mocowania na klapie.Niemieckim gotykiem wygrawerowany napis:za zajęcie II miejsc w międzynarodowych zawodach samochodowych.Czytelna nazwa niemieckiej miejscowości z herbem.I data:28 września 1930r.
-Czytając później wspomnienia rodzinne jednego z członków rodu,natrafiłem na historię"szalonego stryjka",który rozbił samochód.Ta odznaka należała właśnie do niego-wspominał Hipek.
Jeden medal odkrycia nie czynił.Tamtego pamiętnego dnia zapadł już wieczór.Mężczyźni przerwali pracę.Następnego dnia,skoro świt,byli już na miejscu.Spod gruzu wykopali fragmenty zielonego munduru ze srebnymi guzikami i pagonami,buty ze srebnymi ostrogami i herbowe zasłony,które niegdyś spływały z wysokich okien pałacu.
-Nareszcie-odetchnęli z ulgą.-Dosyć łażenia po lasach bez ładu i składu.Wrescie trafił się kawała prawdziwej historii!
I tak przez 3 kolejne lata,gdy tylko czas pozwolił grzebali w śmieciach.Skarby leżały od 0,5m-1,5m pod warstwą szkła,gruzu,puszek i blachy.
-Przerzuciliśmy ze 30 ton.Zostało nam wtedy jeszcze około 70.Brat robił za koparkę,ja za inżyniera-śmiał sie Hipek.-Nie było prosto.Czasmi kopaliśmy 10 godzin,by dotrzeć do poziomu z czasów II wojny.
Czy się bali?Nie. Grzebali w końcu w nowożytnych odpadach.
-Gdy przyjeżdzał leśniczy i pytał:"Panie,co pan tu robisz?"odpowiadałem"Złomu szukam"-wspominał Hipek.Podobnie rzecz się miała,gdy przyjeżdzał radiowóz.Człowiek brudny,grzebał w śmieciach,nic dodać,nic ująć.
A czego szukali w rzeczywistości ?
Hipcio:sreber i numizmatów.
Brat:militariów,w tym szczególnie klamer i medali.Było i to.Monety pamiętały jeszcze dotyk rzymskiej dłoni.Trafiały się też średniowieczne,renesansowe i tak aż do XIX wieku.Niektóre w całkiem dobrym stanie.XVII-wieczne Prusy,Księstwo Weimarskie,w zasadzie całe Niemcy.Na jednej monecie świetnie zachował się herb państwa pruskiego,na awersie głowa władcy Fryderyka.Do kolekcji trafiły też kopiejki z 1798 r. i pół rubla.Ciekawostkę stanowiły nunizmaty z USA przywiezione z podróży-centy z Indianinem i bizonem.Praktycznie cały świat.Były też reale z Gwatemali.Na srebnym rewersie data 1891 r.
Niespotykane sorty:jedyna moneta bita na zlecenie Kościuszki w Powstaniu Kościuszkowskim:6 groszówka z datą 1795 r.
-To był absolutny unikat-zapalał sie Hipek.-Moneta niczego sobą wizualnie nie reprezentowała,taka miniaturka,nawet jej dokładnie nie było widać,inny by kopnął a tym czasem.........c.d.n.
To historia,której nikt dzienikarzowi nie opowie.W takich sytuacjach milczenie jest złotem.Bo sam poszukiwacz czuje się w takiej sytuacji jak cyrkowiec,który balansuje na cienkiej linie zawieszonej pomiędzy niebem a ziemią.Fartem a prawem.Takie historie,jak ta opowiedziana poniżej wypływają zwykle przez przypadek.Dowiadujemy się o nich już zwykle po fakcie.Śladem jest puste miejsce w ziemi,albo brak jednej cegły w murze.Tak było i tym razem.Tylko miejsce akcji było rozleglejsze.
Do przypadkowego spotkania z jednym z bohaterów tej historii,doszło w przedziale 2.klasy pociągu Intercity z Wrocławia do Warszawy.Hipek-tak po dwóch godzinach przedstawił się mężczyzna,który od 5 rano siedział naprzeciwko i w milczeniu wpatrywał się w okno.
-Mogę przejrzeć?-zapytał wskazując na "Odkrywcę"leżącego wśród innych gazet na stoliku.Tak się właśnie zadzierzgnęła ta pociągowa znajomość.Od tego momentu czas zaczął upływać niespostrzeżenie.
-Fascynuje mnie nurkowanie.Kiedyś jednakże chodziłem z wykrywaczem.Jak wariat.W każdej wolnej chwili-zaczął Hipek.
I tak słowo do słowa,opowiedział jedną ze swych najpiękniejszych eksploratorskich przygód.Zaczęło się na początku lat 80.od legendy o nieprzebranym skarbie niemieckiego arystokraty.to jedna z tych historii,która szybko przeniknęła do masowej wyobraźni.Dla Pomorzan znaczyła mniej więcej tyle,ile"wrocławskie złoto" dla poszukiwaczy ze Śląska.Opowieść tę dopełniały głosy starych ludzi,którzy widzieli jak w 1945 r. konwoje ciężarówek wywoziły z pałacu pod osłoną nocy wiele ciężkich skrzyń.Czy właścicielom,pod groźbą zbliżającego sie frontu,udało się wywieść skarb w bezpieczne miejsce?-o to pytano wówczas.I ludzie nadal pytają.Kilka lat temu w jednym z pomorskich dzienników ukazała się notatka,że na terenie majątku,przy okazji remontów wykopano skrzynię.Skończyło się na jednej wzmiance.Ta spektakularna informacja była dla Hipka i jego brat niczym woda na młyn.Zanim jednak tekst z popularnej gazety zaistniał w zbiorowej świadomości,oni zakończyli już swoje poszukiwania.Trop nie zaprowadził ich wcale do skrzyń ze skarbem zakopanych w pałacowym parku czy ukrytych na strychu.Tylko na...śmietnisko.W ten sposób,w tajemnicy,we dwóch,dopisali post scriptum do skarbowej legendy.
A wszystko zaczęło się od wkroczenia Rosjan.Sowieci urządzili sobie obozowisko w lesie,w okolicach rezydencji.Tam czuli sie zabezpieczeni przed atakami lotnictwa.Korzystali więc z uroków życia.Na swój sposób.Przy dzwiękach harmoszki szybciej krążyła krew i wódka.I wino,które długo leżakowało w piwniczce junkra.
-Żołnierze przynosili z pałacu,co tylko zdołali udźwignąć.Palili,deptali,bili i rozrzucali-opowiadał Hipek.
Akt zniszczenia dokonywał się przez kilka tygodni.Jaka była tego skala?O tym poszukiwacze mieli się naocznie przekonać.Cała trudność wiązał się ze znalezieniem miejsc.Teren poszukiwań liczył sobie przecież kilkanaście hektarów.Trzeba było albo szczęścia albo precyzyjnych wskazówek,by trafić na te upragnione 10-15 metrów.Rok 1989 okazał się rokiem zmian i to nie tylko politycznych.W lutym skarbu jednak wciąż nie było widać.Eksploratorzy zniechęceni dziewięcioma latami bezowocnych poszukiwań chwycili się ostatniej przysłowiowej deski ratunku.Był nią znajomy radny świetnie znający okolice.Zapukali zatem do jego drzwi,na stół postawili flaszkę.Słowo do słowa,język się rozwiązał.
-Jest takie miejsce,gdzie kiedyś przejechałem samochodem po starej potłuczonej porcelanie i szkle-powiedział rozmówca w zaufaniu.Nie dbając o dobre samopoczucie informatora wylecieli z mieszkania jak z procy.Na wskazane miejsce dotarli biegiem,nie było daleko.Znali zresztą to wypełnione śmieciami miejsce ukryte przed oczami ciekawskich.Żadnemu z kierowców,który przejeżdżał wtedy drogą,nie przyszło zapewne do głowy,że niedaleko,choć poza zasięgiem wzroku,leżała przysypana nowożytnym gruzem historia.Podobnie rzecz się miała z dwoma poszukiwaczami.Uwierzyli dopiero wtedy,gdy ujrzeli.
To było jedno z tych miejsc,gdzie wykrywacz wył bez sensu.Bo wszędzie leżał współczesny złom.Skuteczniejsza okazała się saperka.Jeden ruch,drugi.Tym sposobem właśnie tego zimowego popołudnia na wierzch wyskoczyło pierwsze znalezisko:medal.Srebny.Ze zmurszałym fragmentem wstęgi do mocowania na klapie.Niemieckim gotykiem wygrawerowany napis:za zajęcie II miejsc w międzynarodowych zawodach samochodowych.Czytelna nazwa niemieckiej miejscowości z herbem.I data:28 września 1930r.
-Czytając później wspomnienia rodzinne jednego z członków rodu,natrafiłem na historię"szalonego stryjka",który rozbił samochód.Ta odznaka należała właśnie do niego-wspominał Hipek.
Jeden medal odkrycia nie czynił.Tamtego pamiętnego dnia zapadł już wieczór.Mężczyźni przerwali pracę.Następnego dnia,skoro świt,byli już na miejscu.Spod gruzu wykopali fragmenty zielonego munduru ze srebnymi guzikami i pagonami,buty ze srebnymi ostrogami i herbowe zasłony,które niegdyś spływały z wysokich okien pałacu.
-Nareszcie-odetchnęli z ulgą.-Dosyć łażenia po lasach bez ładu i składu.Wrescie trafił się kawała prawdziwej historii!
I tak przez 3 kolejne lata,gdy tylko czas pozwolił grzebali w śmieciach.Skarby leżały od 0,5m-1,5m pod warstwą szkła,gruzu,puszek i blachy.
-Przerzuciliśmy ze 30 ton.Zostało nam wtedy jeszcze około 70.Brat robił za koparkę,ja za inżyniera-śmiał sie Hipek.-Nie było prosto.Czasmi kopaliśmy 10 godzin,by dotrzeć do poziomu z czasów II wojny.
Czy się bali?Nie. Grzebali w końcu w nowożytnych odpadach.
-Gdy przyjeżdzał leśniczy i pytał:"Panie,co pan tu robisz?"odpowiadałem"Złomu szukam"-wspominał Hipek.Podobnie rzecz się miała,gdy przyjeżdzał radiowóz.Człowiek brudny,grzebał w śmieciach,nic dodać,nic ująć.
A czego szukali w rzeczywistości ?
Hipcio:sreber i numizmatów.
Brat:militariów,w tym szczególnie klamer i medali.Było i to.Monety pamiętały jeszcze dotyk rzymskiej dłoni.Trafiały się też średniowieczne,renesansowe i tak aż do XIX wieku.Niektóre w całkiem dobrym stanie.XVII-wieczne Prusy,Księstwo Weimarskie,w zasadzie całe Niemcy.Na jednej monecie świetnie zachował się herb państwa pruskiego,na awersie głowa władcy Fryderyka.Do kolekcji trafiły też kopiejki z 1798 r. i pół rubla.Ciekawostkę stanowiły nunizmaty z USA przywiezione z podróży-centy z Indianinem i bizonem.Praktycznie cały świat.Były też reale z Gwatemali.Na srebnym rewersie data 1891 r.
Niespotykane sorty:jedyna moneta bita na zlecenie Kościuszki w Powstaniu Kościuszkowskim:6 groszówka z datą 1795 r.
-To był absolutny unikat-zapalał sie Hipek.-Moneta niczego sobą wizualnie nie reprezentowała,taka miniaturka,nawet jej dokładnie nie było widać,inny by kopnął a tym czasem.........c.d.n.