Opowieści pokopkowe

Ogólna dyskusja historyczna, niezwiązana z miastem oraz ziemią szczecinecką.
Post Reply
GIZIO

Opowieści pokopkowe

Post by GIZIO »

Wśród dęów porastających morenowe wzgórza Pomorza Środkowego letnią rezydencję miał jeden z wielkich polityków Cesarstwa Niemieckiego.Pałac junkra urządzony był z wielkim przepychem.W 1945 r.wkroczyli tu Rosjanie.Meblami gdańskich mistrzów i płótnami w złotych ramach palili w ogniskach.Pili z kryształów,które następnie roztrzaskiwali o drzewa.Sladów ich pobytu przez 10 lat poszukiwali dwaj eksploratorzy.W końcu udało się.
To historia,której nikt dzienikarzowi nie opowie.W takich sytuacjach milczenie jest złotem.Bo sam poszukiwacz czuje się w takiej sytuacji jak cyrkowiec,który balansuje na cienkiej linie zawieszonej pomiędzy niebem a ziemią.Fartem a prawem.Takie historie,jak ta opowiedziana poniżej wypływają zwykle przez przypadek.Dowiadujemy się o nich już zwykle po fakcie.Śladem jest puste miejsce w ziemi,albo brak jednej cegły w murze.Tak było i tym razem.Tylko miejsce akcji było rozleglejsze.
Do przypadkowego spotkania z jednym z bohaterów tej historii,doszło w przedziale 2.klasy pociągu Intercity z Wrocławia do Warszawy.Hipek-tak po dwóch godzinach przedstawił się mężczyzna,który od 5 rano siedział naprzeciwko i w milczeniu wpatrywał się w okno.
-Mogę przejrzeć?-zapytał wskazując na "Odkrywcę"leżącego wśród innych gazet na stoliku.Tak się właśnie zadzierzgnęła ta pociągowa znajomość.Od tego momentu czas zaczął upływać niespostrzeżenie.
-Fascynuje mnie nurkowanie.Kiedyś jednakże chodziłem z wykrywaczem.Jak wariat.W każdej wolnej chwili-zaczął Hipek.
I tak słowo do słowa,opowiedział jedną ze swych najpiękniejszych eksploratorskich przygód.Zaczęło się na początku lat 80.od legendy o nieprzebranym skarbie niemieckiego arystokraty.to jedna z tych historii,która szybko przeniknęła do masowej wyobraźni.Dla Pomorzan znaczyła mniej więcej tyle,ile"wrocławskie złoto" dla poszukiwaczy ze Śląska.Opowieść tę dopełniały głosy starych ludzi,którzy widzieli jak w 1945 r. konwoje ciężarówek wywoziły z pałacu pod osłoną nocy wiele ciężkich skrzyń.Czy właścicielom,pod groźbą zbliżającego sie frontu,udało się wywieść skarb w bezpieczne miejsce?-o to pytano wówczas.I ludzie nadal pytają.Kilka lat temu w jednym z pomorskich dzienników ukazała się notatka,że na terenie majątku,przy okazji remontów wykopano skrzynię.Skończyło się na jednej wzmiance.Ta spektakularna informacja była dla Hipka i jego brat niczym woda na młyn.Zanim jednak tekst z popularnej gazety zaistniał w zbiorowej świadomości,oni zakończyli już swoje poszukiwania.Trop nie zaprowadził ich wcale do skrzyń ze skarbem zakopanych w pałacowym parku czy ukrytych na strychu.Tylko na...śmietnisko.W ten sposób,w tajemnicy,we dwóch,dopisali post scriptum do skarbowej legendy.
A wszystko zaczęło się od wkroczenia Rosjan.Sowieci urządzili sobie obozowisko w lesie,w okolicach rezydencji.Tam czuli sie zabezpieczeni przed atakami lotnictwa.Korzystali więc z uroków życia.Na swój sposób.Przy dzwiękach harmoszki szybciej krążyła krew i wódka.I wino,które długo leżakowało w piwniczce junkra.
-Żołnierze przynosili z pałacu,co tylko zdołali udźwignąć.Palili,deptali,bili i rozrzucali-opowiadał Hipek.
Akt zniszczenia dokonywał się przez kilka tygodni.Jaka była tego skala?O tym poszukiwacze mieli się naocznie przekonać.Cała trudność wiązał się ze znalezieniem miejsc.Teren poszukiwań liczył sobie przecież kilkanaście hektarów.Trzeba było albo szczęścia albo precyzyjnych wskazówek,by trafić na te upragnione 10-15 metrów.Rok 1989 okazał się rokiem zmian i to nie tylko politycznych.W lutym skarbu jednak wciąż nie było widać.Eksploratorzy zniechęceni dziewięcioma latami bezowocnych poszukiwań chwycili się ostatniej przysłowiowej deski ratunku.Był nią znajomy radny świetnie znający okolice.Zapukali zatem do jego drzwi,na stół postawili flaszkę.Słowo do słowa,język się rozwiązał.
-Jest takie miejsce,gdzie kiedyś przejechałem samochodem po starej potłuczonej porcelanie i szkle-powiedział rozmówca w zaufaniu.Nie dbając o dobre samopoczucie informatora wylecieli z mieszkania jak z procy.Na wskazane miejsce dotarli biegiem,nie było daleko.Znali zresztą to wypełnione śmieciami miejsce ukryte przed oczami ciekawskich.Żadnemu z kierowców,który przejeżdżał wtedy drogą,nie przyszło zapewne do głowy,że niedaleko,choć poza zasięgiem wzroku,leżała przysypana nowożytnym gruzem historia.Podobnie rzecz się miała z dwoma poszukiwaczami.Uwierzyli dopiero wtedy,gdy ujrzeli.
To było jedno z tych miejsc,gdzie wykrywacz wył bez sensu.Bo wszędzie leżał współczesny złom.Skuteczniejsza okazała się saperka.Jeden ruch,drugi.Tym sposobem właśnie tego zimowego popołudnia na wierzch wyskoczyło pierwsze znalezisko:medal.Srebny.Ze zmurszałym fragmentem wstęgi do mocowania na klapie.Niemieckim gotykiem wygrawerowany napis:za zajęcie II miejsc w międzynarodowych zawodach samochodowych.Czytelna nazwa niemieckiej miejscowości z herbem.I data:28 września 1930r.
-Czytając później wspomnienia rodzinne jednego z członków rodu,natrafiłem na historię"szalonego stryjka",który rozbił samochód.Ta odznaka należała właśnie do niego-wspominał Hipek.
Jeden medal odkrycia nie czynił.Tamtego pamiętnego dnia zapadł już wieczór.Mężczyźni przerwali pracę.Następnego dnia,skoro świt,byli już na miejscu.Spod gruzu wykopali fragmenty zielonego munduru ze srebnymi guzikami i pagonami,buty ze srebnymi ostrogami i herbowe zasłony,które niegdyś spływały z wysokich okien pałacu.
-Nareszcie-odetchnęli z ulgą.-Dosyć łażenia po lasach bez ładu i składu.Wrescie trafił się kawała prawdziwej historii!
I tak przez 3 kolejne lata,gdy tylko czas pozwolił grzebali w śmieciach.Skarby leżały od 0,5m-1,5m pod warstwą szkła,gruzu,puszek i blachy.
-Przerzuciliśmy ze 30 ton.Zostało nam wtedy jeszcze około 70.Brat robił za koparkę,ja za inżyniera-śmiał sie Hipek.-Nie było prosto.Czasmi kopaliśmy 10 godzin,by dotrzeć do poziomu z czasów II wojny.
Czy się bali?Nie. Grzebali w końcu w nowożytnych odpadach.
-Gdy przyjeżdzał leśniczy i pytał:"Panie,co pan tu robisz?"odpowiadałem"Złomu szukam"-wspominał Hipek.Podobnie rzecz się miała,gdy przyjeżdzał radiowóz.Człowiek brudny,grzebał w śmieciach,nic dodać,nic ująć.
A czego szukali w rzeczywistości ?
Hipcio:sreber i numizmatów.
Brat:militariów,w tym szczególnie klamer i medali.Było i to.Monety pamiętały jeszcze dotyk rzymskiej dłoni.Trafiały się też średniowieczne,renesansowe i tak aż do XIX wieku.Niektóre w całkiem dobrym stanie.XVII-wieczne Prusy,Księstwo Weimarskie,w zasadzie całe Niemcy.Na jednej monecie świetnie zachował się herb państwa pruskiego,na awersie głowa władcy Fryderyka.Do kolekcji trafiły też kopiejki z 1798 r. i pół rubla.Ciekawostkę stanowiły nunizmaty z USA przywiezione z podróży-centy z Indianinem i bizonem.Praktycznie cały świat.Były też reale z Gwatemali.Na srebnym rewersie data 1891 r.
Niespotykane sorty:jedyna moneta bita na zlecenie Kościuszki w Powstaniu Kościuszkowskim:6 groszówka z datą 1795 r.
-To był absolutny unikat-zapalał sie Hipek.-Moneta niczego sobą wizualnie nie reprezentowała,taka miniaturka,nawet jej dokładnie nie było widać,inny by kopnął a tym czasem.........c.d.n. 8)
Waldek

Post by Waldek »

Tak to jest nie wszystkim świeci słońce, ale ile straciło muzeum? Na pewno przez idiotyczne przepisy nie trafiły te fanty do gablot aby cieszyć nasze POLSKIE pokolenia. Aż chce się krzyczeć narodzie czemu jesteś taki głupi, przez ignorancję tracisz swoją tożsamość.
GIZIO

Post by GIZIO »

...W czasie okupacji Niemcy bili monety i drukowali banknoty dla Generalnej Guberni.Przechwycili orginalny stempel.Są trzy odmiany 50 groszówki z datą 1938 r.:żelazo niklowane,żelazo i żelazo niklowane bez znaku mennicy.To trzecie jest najrzadsze.
- W tych śmieciach wyszła mi orginalna 50 groszówka bez znaku mennicy,ale nie z żelaza.Była z bizmutu lub innego ciężkiego stopu.Nie ujęta w rzadnym katalogu-wspominał Hipek.-Albo podobna sytuacja z inną monetą:nikt jej nie widział,ale istniała.Wolne Miasto Gdańsk-5 groszy bez otworu-Pamiętam jeszcze lekkość cynkowej próbnej monety Wolnego Miasta Gdańsk.To był pierwszy rzut,pierwsze bicie.
Nie wszystkie znajdowane na śmietnisku numizmaty pochodziły ze zbiorów pałacowych.Niektóre znalazły się tam przypadkiem.Zrabowane na wojennym szlaku i pozostawione przez"towarzyszy".Większość znalezionych wówczas monet nie miała dla nabywcy żadnej wartości.To był sort,który nie nadawał się do albumu.Wśród tych tysięcy można było wyłuskać takie,które wyzwalały iskrę w oku kolekcjonera.Te monety Hipek oddał do jednego z regionalnych muzeów.
Monety to nie wszystko.Mnóstwo śladów po firmowych przedmiotach tworzących dawny przepych pałacu-oto co krył tajemniczy śmietnik.Właściciel okazał się miłośnikiem historii,kolekcjonerem rzeczy nietuzinkowych.Dlatego trafiały się nawet figurki z brązu,które przypominały współczesną sztukę infantylną.Dla poszukiwaczy jednak wartość przedstawiało już to,co niegdyś,dla mieszkańców pałacu,stanowiło tylko przedmiot codziennego użytku.Do nich zaliczały się,na przykład,zgrabne srebne kwadraciki-matryce wizytówek członków arystokratycznej rodziny.Rarytasem prawdziwym była pieczęć małżeńska:junkra i małżonki.Dwa zachodzące na siebie herby.
-Na świecie ustniały najwyżej dwa takie egzemplarze-twierdził Hipek.-No,może jeszcze jeden gdzieś w Berlińskim muzeum.
Trafiały się też srebne czarki,kubki z wygiętymi krawędziami.Gdy poszukiwacze przyjrzeli się cechowi na zewnętrznej stronie denka,nie mogli uwierzyć:Faberge.Ta sama manufaktura,która wytwarzała słynne jaja dla carskiej rodziny.Stertą cegieł przywalone były też delikatne koszyczki do herbaty i srebne łyżeczki.Każdą z nich cechował inicjał któregoś członka rodziny.Kobieca agrafa z gałązką z lat 20.XX w.wysadzana perłami-taką ozdobą nie pogardziłaby współczesna elegantka.Poszukiwacze wykopali też złote obrączki i stylową spinkę do mankietów.Szkoda,że tylko jedną.Na prywatkę jak znalazł,śmiali się wówczas.Kolejną niespodzianką było wydobycie srebnej oprawki do kłów dzika.Takie trofeum wieszał myśliwy w swoim gabinecie.Tym ,który upolował zwierzaka w 1934r.był ktoś o inicjałach A.K.Cień kobiety pojawił się na śmietniku w momencie,gdy wśród gruzu zabłysło złote ozdobne kółeczko z napisem:Kamila.Kim była ta,która nosiła to imię?Wówczas to była tylko kwestia czasu,by się dowiedzieć o niej więcej.Dziś to już dla eksploratorów nieważne.Wtedy jednak z pasją przeszukiwali kolejne tony odpadów.Odpryski życia codziennego urzekały:choćby srebne oprawy do pudełek od zapałek.W jednej z nich przez kilkadziesiąt lat przeleżał orginalny kawałeczek kartonu,dawniej powleczony siarką z napisem Liliputt Welt.Cieszyła też oko filigranowa robota piórka do pisania:srebna obsada grawerowana w motywy roślinne,po półszlachetnym kamieniu z rączki piął się powój.Może w rękach trzymała je kobieta o włosach zaplecionych w kok,której profil został uwieczniony na odnalezionym medalu?Krążęk upamiętniał urodziny kobiety:20 marca.Była też data-przełom XIX i XX w.Kolejnymi świadectwami pałacowego życia były spinki do płaszczy,niektóre połamane,niektóre wygięte.Albo część pochwy do kindżału z pocz.XVIII w.Zagwozdką okazała się angielska broń myśliwska.Skąd tam się znalazła?Jeden z rodziny musiał być zapalonym anglofilem.
Komplet koziołków-to również ślad dawnych przyzwyczajeń.Na takich koziołkach podpierano sztućce,by nie pobrudzić obrusu w czasie uczty.Musiało ich być więcej.Na miarę pałacowej kuchni.Jak się później okazało nie wszystkie było im dane wydobyć.
Albo inna ciekawostka,która wryła mi się w pamięć-mininarta-spinka upamiętniająca zajęcie I miejsca w zadowach narciarskich we Włoszech.Wśród gruzu pojawiały sie także czasmi wdzięczne wygięte ramiona lichtarza z XVIII w.lub kawałki kościelnych pucharów.
-70% tego,co odnajdywaliśmy,to były śmieci-z żalem podsumował Hipek.-Pogięte i pozwijane srebne sztućce i popielnice,całe serwisy miśieńskie,chińskiej i japońskiej porcelany wdeptanej w ziemię radzieckim butem,porąbane złote ramy od obrazów.I mnóstwo połamanych instrumentów dętych.
Słowem-dla jednych nic nie warte strzępy,okruchy,których rekonstrukcja wymagała syzyfowej pracy.Dla innych znów przyczynek do poznania historii swego regionu,a także dotknięcie luksusu,wrota do innego świata.
Wiele lat wcześniej na przeciw radzieckiej kolumny,która przybyła wyzwalać majątek(raczej zdobywać),wyszła trzęsąca się ze starości kobieta.Jej ręce ułożone były w powitalnym geście,a w oczach czaiła się nadzieja.Rzekła po niemiecku:
-Panowie,nazywam się(tu padło nazwisko).
Rosjanie zawołali jednak:"Precz,z drogi!"Świat kobiety runął.Połknęła kapsułkę z cyjankiem.
Taki był zmierzch rodu,który żył,bawił się i rządził na Pomorzu przez prawie 200 lat.Do dziś przyjeżdżąją tu żyjący członkowie rodziny w poszukiwaniu swoich korzeni.W parku wciąż rosną lipy,buki,kasztanowce i dęby-pomniki przyrody.Kształt bryły pałacowej też się nie zmienił.No może prócz ubytków w neorenesansowym skrzydle południowym.Obecnie wnętrza są rekonstruowane na podstawie rycin,zdjęć i wspomnień.Rezydencji brakuje jeszcze"ducha" czasów świetności.Dynamiki życia.Codziennie z Monachium specjalnym pociągiem przyjeżdżała do nieodległej miejscowości poczta i świeże gazety.Przybywali też posłańcy i goście.Ten,który korzystał z tych wszystkich udogodnień,mieszkał tu niemal do śmierci.Osiadł w tym miejscu z miłości.Dla swej ukochanej żony sadził na tarasach dywany kwiatów,ktore zakwitały o różnych porach roku.Gdy zmarła,już tu nie wrócił.Ona została pochowana w rodzinnym mauzoleum na wzgórzu,nieopodal pałacu.Tę kaplicę mieli wysadzić Rosjanie w 1945r.Mieszkańcy Pomorza twierdzą,że w latach 70.szabrownicy koparką powalili mury,a następnie otworzyli i przeszukali trumny.
Gdy Hipek skończył opowiadać,zapadło milczenie.Jak potoczyły się dalsze losy poszukiwaczy?Był początek roku 1993.telegram z Portugalii:pilne sprawy rodzinne.Wyjechali tylko na miesiąc.Przeciągnęło się do dwóch.W końcu było gorące lato.Gdy wrócili buldożery zdążyły już zaorać śmietnisko.Miejsce zostało wylane cementem.Równiutko:10mna 10m.Tak powstał parking,osłonięty drzewami,malowniczo położony.Od tego czasu,coś się w nich urwało.Karol zajął się modelarstwem.Hipek zszedł pod wodę.Tylko raz pojechali odwiedzić swoje eldorado.To wystarczyło. W rzędach stały kolorowe samochody,z których wysypywali się niedzielni turyści.Szli zwiedzać pałac.Słuchać historii niemieckiej rodziny i Rosjan,którzy niszczyli,deptali i palili.Kryształy rozbijali o drzewa,a w ogniskach palili płótnami europejskich mistrzów.Przewodnik,oprowadzający turustów po odrestaurowanych wnętrzach,przekonywał jednak,że nie wszystko zostało zniszczone,że pałac nie wszystek umarł... 8)
GIZIO

Post by GIZIO »

SKARB W BECZCE

Głogów-tu zakopano jeden z największych skarbów monet pochodzących z XII i XIII wieku.Aż do 23 października 1987r.leży on w podmokłej ziemi około 6 km od śerdniowiecznego grodu.Do odkrycia dochodzi przez przypadek:trwają roboty melioracyjne na działce niedaleko osiedla Piastów Śląskich.Krzysztof Brzeżański i Saturnin Danielak zauważają błysk.To srebne numizmaty.Odkrywcy zbierają 41 z nich i przekazują do muzeum w Głogowie.3 dni później pracownicy tej instytucji:Zenon Hendel,Wacław Pogorzelski i Krzysztof Czapla wizytują miejsce odkrycia.Natrafiają na fragmenty drewnianej beczułki.Wewnątrz leży ponad 20 tys.całych monet,7 srebnych sztabek i grudka srebra.Łączna waga monet to ponad 6 kg.Pierwotnie skarb był jeszcze większy.W ciągu 3 dni,które upływają od odkrycia do wizytacji archeologów monety wydobywają miejscowi.W dniach 24-26 października skupują je kolekcjonerzy z Wrocławia,Warszawy.Monety te wypływają na aukcjach numizmatycznych w Gdańsku w 1990r i lutym 1991.,w Warszawie w 1992r.,a także w Niemczech-w Kolonii i Monachium.Niektóre z nich trafiają później do zbiorów zamku Królewskiego w Warszawie i muzeum Archeologicznego i Etnograficznego w Łodzi.Tymczasem rusza akcja zabezpieczania monet.Kieruję nią dyr.głogowskiego muzeum Leszek Lenarczyk.Konsultację i wstępne opracowanie monet powierza się wybitnemu numizmatykowi prof. Stanisławowi Suchodolskiemu.Już wstępna klasyfikacja otwiera muzealnikom oczy na wartość skarbu.Okazuje się,że skarb należy nie tylko do największych na Śląsku,ale i w Europie.Rozmiary znaleźiska pozwalają specjalistom na wszechstronne badania nad mennictwem śląskim na przełomie XII/XIII w.Lwia część zebranych monet,tj.ok 18 tys.egzemplarzy pochodzi z czasów Bolesława Wysokiego i Mieszka Plątonogiego(1163-1211).Są też pamiętające czasy Bolesława Krzywoustego(1102-1138).Władysława II(1138-1146),oraz Bolesława Kędzierzawego(1146-1173),i Henryka Brodatego(1201-1238).Monety obce pochodzą z Saksonii Górnej i Dolnej,Górnych Łużuyc,Turyngii a także Austrii.Wartość zachowanego skarbu szacuje się na około 34 grzywien wagowych(naukowcy przypuszczają,że pełny skarb wynosił 37 grzywien).Prof.Suchodolski nawiązując do"Księgi Henrykowskiej"uważa,że w połowie XIII w .suma ta stanowiła ekwiwalent 3-4 rumaków albo 25 koni zwykłych lub 74 krów albo też 1 lub 2 wsi.Niewykluczone,że beczułka wypełniona monetami i sztabkami srebra należała do bogatego rycerza,a może klasztoru.Konserwacja skarbu trwała kilka lat.Obecnie w Muzeum Historyczno-Archeologicznym w Głogowie jest on prezentowany na stałej ekspozycji.Odkrywcy,którzy oddali największą część monet,nie byli zadowoleni z wysokości przyznanej nagrody."Wystarczy na nową łopatę"-tak ówcześnie skomentowano sprawę w telewizji. 8)
Waldek

Post by Waldek »

A potem płaczą że nasze skarby wypływają na zachodnich aukcjach, i tak wygląda nasza duma narodowa, szkoda słów.
User avatar
Krzysztof II
Posts: 578
Joined: 08 Apr 2006, 20:50
Location: Bromberg
Contact:

Post by Krzysztof II »

Nic nowego :/
Szczecinek
GIZIO

Post by GIZIO »

SREBRO ZA PIWO I WINO.

Środa Śląska zasłynęła z wielkich odkryć średniowiecznych skarbów.Pierwszy z nich ujrzał światło dzienne 8 czerwca 1985r.trwa poszerzanie nieogrodzonego wykopu przy ul.Daszyńskiego 12,w zabytkowym centrum miasteczka.W północnej ścianie Ryszard Widulski operator koparki zahacza łyżką o wielki kamień,pod którym zalegało naczynie gliniane.Rozbija je.Wysypują sie monety.Widulski zatrzymuje koparkę.Chwyta łopatę i zbiega na dół.W wykopie buszuje już około 20 obserwatorów,którzy zbierają rozrzucone monety.Widulski zaczyna krzyczeć i przepędza gawiedź.Sam wykopuje popękane naczynie z monetami i wkład je do wiadra.Następnie chowa w szoferce.Prosi kolegów-Tadeusza Dyrdę i Grzegorza Wawrzona,aby powiadomili milicję.Godzinę później przyjeżdża milicjant i zabiera wiadro z cenną zawartością bez pokwitowania.9 czerwca 1985 r.Jerzy Lodowski,dyrektor Muzeum Archeologicznego we Wrocławiu wiadro z monetami oraz woreczek foliowy z oddzielnie znalezionymi numizmatami zabiera do muzeum.We Wrocławiu,po przeliczeniu okazuje się,że srebnych groszy było 3 424.Dochodzenia w sprawie odkrytych monet nie podjęto.Co więcej naczelnik miasta nie wydał żadnych zaleceń inwestorowi i wykonawcy robót budowlanych,by naprzykład przegrodzić wykop a prace kontynuować pod nadzorem archeologa.Tymczasem od pierwszego dnia odkrycia wrzało w środowisku handlarzy i kolekcjonerów.Monety sprzedawano w miejscowym barze"Pod Zegarem",w kawiarniach.Srebnymi groszami praskimi płacono za piwo i wino.Monety trafiają do Wrocławia,gdzie są sprzedawane na targowisku przy ul.Krakowskiej i na giełdzie staroci.Jeszcze 5 lat po odkryciu monety ze skarbu pojawiają się na niedzielnym targowisku na Niskich Łąkach we Wrocławiu.Apel Ministra Kultury i Sztuki w 1988r.do przypadkowych odkrywców owocuje odzyskaniem kilkuset monet z pierwszego skarbu średzkiego.W tym samym roku,na mocy zarządzenia Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków,numizmaty trafiają do kolekcji muzeum w Środzie Śląskiej.Operator Widulski,który zebrał,zabezpieczył i przekazał milicji część skarbu oraz jego koledzy,dwa lat oczekują na skromną nagrodę pieniężną,która nie wystarcza nawet na powrót do domu. 8)
Waldek

Post by Waldek »

I co Giziowaty głupota naszego państwa aż krzyczy o pomstę do nieba, czy więcej przykładów potrzeba.
GIZIO

Post by GIZIO »

Sam wiesz najlepiej Wald co o tym myślę.No cóż jesteśmy w Uni,tylko przepisy zostały jeszcze daleko w tyle,a i oszołomów(chorych ich pomysłów) w kręgach rządzących też nie brakuje. 8)
GIZIO

Post by GIZIO »

Nawet stare dziurawe wiadro czy też łyżeczki wykonane z lichej jakości stopu - wszystko, co zostanie wykopane z ziemi, musi zostać zgłoszone u konserwatora zabytków. Boleśnie przekonał się o tym mieszkaniec Miastka, którego policja ukarała upomnieniem za to, że nie zgłosił wykopania z ziemi czterech starych łyżeczek.
- Mężczyzna mógłby być ukarany bardziej surowo, ale jako pierwsze ostrzeżenie dostał tylko upomnienie. Ma to być dla niego nauczka na przyszłość - komentuje Marek Mazur, komendant Komisariatu Policji w Miastku.

Kara związana jest ze znalezieniem czterech poniemieckich łyżeczek podczas kopania rowu w centrum miasta. Znalazca odpowie za zatajenie tego nic nie wartego wykopaliska. Na karę zapracował na własne życzenie.

- Gdy kopali ten rów, chwalili się ludziom, że udało się im znaleźć 12 skrzyń srebra. Ktoś potraktował to poważnie i zgłosił nam - tłumaczy Marek Mazur. - Musieliśmy wszcząć postępowanie, które wykazało, że wprawdzie srebra nie było, ale nawet te cztery nic niewarte, skorodowane i pogięte łyżeczki powinien zgłosić do konserwatora zabytków.

Ich znalazca był sprawą całkowicie zaskoczony.
- Nie miałem pojęcia, że takie jest prawo. To były przecież stare zniszczone sztućce. Dziwne, że za coś takiego można ukarać - tłumaczył. Prawo o ochronie zabytków dotyczy jednak każdego wykopaliska. Nawet jeśli na pierwszy rzut oka nie jest ono warte złamanego grosza.

- Trzeba zgłosić każde znalezisko. Nieważna jest ocena osoby, która znalazła przedmiot, bo musi tego dokonać fachowiec, w tym przypadku archeolog - mówi Krystyna Mazurkiewicz ze słupskiego oddziału Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków.

Boleśnie przekonał się o tym również mieszkaniec Bytowa, którego policja ściga za przywłaszczenie i sprzedaż zabytkowych przedmiotów na internetowych aukcjach. Archeolog amator stanie przed sądem, bo próbował zbyć m.in. monetę krzyżacką i ołowiany krzyż pokutny. Wbrew pierwszemu wrażeniu większość znalezionych przez niego przedmiotów też nie przedstawiała materialnej wartości. Co najwyżej mogły być cennym historycznie eksponatem.

Lepiej ostrożnie wbijać łopatę

Sposób postępowania z wykopaliskami szczegółowo reguluje ustawa o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami z 23 lipca 2003 roku.
Artykuł 32. 1. mówi, że "kto w trakcie prowadzenia robót budowlanych lub ziemnych odkrył przedmiot, co do którego istnieje przypuszczenie, iż jest on zabytkiem, jest obowiązany: (..) niezwłocznie zawiadomić o tym właściwego wojewódzkiego konserwatora zabytków." 8)
GIZIO

Post by GIZIO »

Lato 2001r.i miejsce,w które jeżdzimy,gdy brak pomysłu na nowy"plac boju"lub,prawdę mówiąc,z lenistwa.Zamiast ruszyć w las skoro świt,my niczym tajfun,po kilku godzinach próżniactwa zbieramy się w ciągu 15 minut,by w południe,kiedy górskie słońce przypieka niemiłośiernie,coś znaleść.Tak było i tego upalnego lipcowego dnia.
Parkujemy pod zaprzyjaźnioną leśniczówką i około dogziny 14,objuczeni plecakami,ruszamy w kierunku szczytu.Spory odcinek polną koleiną,która wylewa z nas wiadro potu,a później tylko las i przyjemny cień.Jeszcze na skraju ustalenie drogi oraz kierunku.I po godzinie marszu docieramy do rozwidlenia ścieżyn w lesie.Wreszcie czas na rozpakowanie plecaków.Mamy ze soba trzy piszczałki.
Anita jest pierwszy raz na wykopkach.I mimo,że w drodze nogi zdarła do krwi wyraz podniecenia nie niknie z jej twarzy.No zobaczymy...,jak sobie poradzi z moim sprzętem.Krótko objaśniam sposób działania...,gdy parę metrów od nas słychać już znajomy dzwięk.To panowie mają pierwsze sygnały.I my bierzemy się do roboty.Po prawej stronie rozwidlenia,na niewielkim wzniesieniu,jest ładnie zachowana linia okopów.Jednakże nie to jest naszym celem.Wybieramy lewą stronę.Prawie płaski teren,oprócz drzew porośnięty krzakami i pełen zwalonych spróchniałych pni.Pozycje są ledwie zarysowane i nijak wypadają w konfrontacji z tymi nieco wyżej.Ale nie chodzi przecież o porównania,a umiejętnośc wykorzystania
własnego doświadczenia.Toteż pięknie rozbudowane stanowiska,ba...,sygnalizujące stosy aminicji,zostawiamy w całkowitym spokoju.Na wieczne nigdy.Anita uczy się ...,Tu wcisnąć,tam dostroić...Cóż,"smętek",choć prosty,sprawia wyraźne niespodzianki.Mogłam jej dać"nowaka",a nie puszczać na szerokie wody ciągłego dostrajania.
I nagle rozlega się krzyk.-Znalazłem!To Jasiek informuje o pierwszym bagnecie.Trzy metry dalej kopie Nowik.Dokopał się do austriackiej saperki.Pod nią bagnet. W pochwie.Pochwa cała,bez dziur,a i okładziny zachowane.Nie mineło pięć minut,a nasz kumpel ma następne znaleźisko.Znów bagnet do Mannlichera.Anita jak na złoć-nic.Świnioludy wstrętne,wszystko nam wykopią.Ech...,sterty aminicji,zalegające ziemię kilogramami.To nasze"wielkie"osiągnięcie.Ciekawe czy Anita się zniechęci?Obiecałam jej w drodze,że będzie miała coś fajnego,a tu totalna porażka...
Po półgodzinnym brodzeniu w skorodowanej rudzie i przekopywaniu łusek stwierdzmy,że czas zmienić miejsce,czyli dalej w górę.Kiedy kolega wyrwał mocno do przodu...,Piotra zainspirowało jedno z dzrzew.Intuicja jakaś,bądź inna cholera...Pobiegł,sprawdzał i...Uch,jęk zawodu.-to napewno szrapnel-mruczy pod nosem.Za krótkie na karabin,za grube na bagnet.Ale sygnał,to sygnał...,biorę od Anity swojego "smętka",przestawiając"po swojemu".Wysoka dyskryminacja.A nóż to nie granat?Sprawdzam.Śpiewa obiecująco.zdecydowanie warto kopać.Piotr sygnał,to i on sie męczy.A,że drzewo duże...Co jakiś czas słychać kwieciste słowa.Zwłaszcza jak kolejny głuchy stuk,to nic innego,poza następnym korzeniem.
Nie ma nic gorszego od kopania między korzonkami.Z Bogiem jeśli szukany przedmiot jest niewielki i łatwo go wyciągnąć.Jeżeli jednak gabaryty ma spore i dodatkowo,na przykład przerośnie korzeniami,należy poświęcić mu znacznie więcej czasu.Bez gwarancji na wyjęcie,bo i nieraz tak bywa.Ale wróćmy do naszego dołka,który tymczasem zrobił się większy.Jeszcze moment i słychać metaliczny dźwięk.No,teraz próba-ręcznej identyfikacji skarbu.Diagnoza-chyba kociołek,carski-rzucił mąż.Moment kiedy okaże się,czy carskie znalezisko jest puste czy też nie.Że może kociołek,to ledwie opakowanie.Zgrabne i poręczna naczynie na ukrycie...Czego? To zwykle widać po wyjęciu.Jasiek też zasygnalizował krzykiem powrót z góry,słysząc,że sygnał,to"chyba " kociołek.Niestety nad"naszym"opakowaniem dla skarbu,centralnie-gruby korzeń.Nie ma szansy,by wyciągnąć bez przecięcia.Co wy na to?My podjęliśmy decyzję.Jak zawsze słuszną...Tniemy.Dopiero po tej operacji można znalezisko okopać wokół.Przy okazji okazuje się-co to właściwie jest.Żal...Badanie było błędne-zamiast kociołka widać hełm leżący czerepem do dołu.Miny nam całkiem zrzedły...każdy nastawił się na mosiężny kociołek,widząc już oczami wyobraźni wkład zostawiony przez żołnierzy armii carskiej,a tu niespodzianka.Przybiegł Janek zwabiony mylną informacją.Co?Jest kociołek???Eee...,pech.Tylko hełm.W tym momencie"garnek" wylądował u moich stóp.Coś dziwny ten"hauer".Oblepiony ziemia i gliną...Ale nie to stanowiło o jego dziwactwie.Jakiś wysoki...Czyścimy go,opukując saperką,i jakież jest zaskoczenie...To nie jeden hełm,ale cztery sztuki włożone jedna na drugą.Kilka uderzeń i całkiem powoli(nie wiemy w jakim są stanie),by ich nie uszkodzić,rozłączamy.Wszystkie są całe,w ładnym stanie.Bez uszkodzeń.Brakuje tylko wkładek,są natomiast wewnętrzne zaczepy.Humory się poprawiają.Nawet Piotr przestał rzucać inwektywy na nieuzasadnione cięcie korzenia.Co cztery sztuki to nie jedna.Możemy bez żalu podzielić się znaleziskiem.Jaś jeden,Anita drugi i dwa dla nas.
Ciekawostką jest znalezienie w tym miejscu hełmów czechosłowackich.A takie właśnie to było trafienie.Cóż to za hełmy?Czechosłowacki wzór 1932.Jednoczęściowy,symetryczny bez nakarczka i daszka.Obrzeże czerepu obcinane.niewalcowane.Pięć nitów o średnicy centymetra,do wyposażenia wewnętrznego.Dwa nity na bezpośrednie zamocowanie podpinki.
Jeszcze tylko okolicznościowa fotka,która bardziej wygląda jak reklama napojów,jakie wozimy ze sobą,a nie prezentacja znalezisk...i możemy wracać do domu.Wystarczyła niecała godzinka...Zaraz,zaraz...jak to do domu?przecież póki co,ja mam pusty plecak.Więc dalej w górę.gdzieś po drodze przerwa na posiłek i znów wykrywacze w ruch.Tym razem Anita się przyglądała,myślę zabierając jej detektor.Wstyd by panowie byli górą!
Sygnał obok sygnału...Uparcie sprawdzam te obiecujące.I nagle 200 m poniżej szczytu,z dala od stanowisk,okopów i przebiegającej linii...,po pierwszym uderzeniu czekanem z ziemię zaczeły sypać się...skóry,bączek,daszek od czapki,amunicja w pudełkach,fragmenty munduru i..kości.-Piotr-krzyknęłam-ja tu zostaję.Znalazłam żołnierza!Ale to juz całkiem inna historia.

INDIA
http://pl.youtube.com/watch?v=yrPn81HvZ1A 8)
GIZIO

Post by GIZIO »

TU JEST DOBITNY PRZYKŁAD JAK CHORE JEST PRAWO I PRZEPISY W POLSCE. I LUDZIE,KTÓRZY JE USTANAWIAJĄ.Giźio. :evil:

Powstaniec Waldemar Nowakowski - potrzebna pomoc
Poniżej wklejam informację jaką wrzuciłem na forum Muzeum Powstania Warszawskiego


Waldemar Nowakowski, ps. "Gacek" pełnił służbę w zgrupowaniu "Waligóra", jest synem mjr Władysława Nowakowskiego ps. "Żubr" - dowódcy zgr. "Żubr" w Powstaniu Warszawskim.

Pan Waldemar jest wspaniałym człowiekiem, na szczęście cieszy się nadal dobrym zdrowiem, jest wielkim przyjacielem młodych pasjonatów historii Powstania Warszawskiego ale nie tylko.
Był m.in. jednym z gości spotkań kibiców Legii z powstańcami, wielokrotnie można go spotkać na wszelkich uroczystościach rocznicowych, patriotycznych, a nawet na zeszłorocznej inscenizacji walk na Czerniakowie przemykał gdzieś po polu walki w czasie prób.

Niestety Pan Waldemar Nowakowski padł ofiarą akcji dzielnych i bohaterskich policjantów z ... Wydziału dw. z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw Komendy Stołecznej Policji !!!

Od dziesiątek lat kolekcjonował zabytkową broń i ktoś postanowił wzbogacić kolekcje policyjnych lub muzealnych magazynów jego kosztem, a przy okazji poprawić sobie statystyki wykrywalności najgroźniejszych przestępstw.

Dumna ze swego "bohaterskiego" wyczynu KSP zamieściła stosowną informację na swojej stronie internetowej:

http://www.ksp.waw.pl/?page=Structure&id=8&nid=7835

Bardzo możliwe, że będzie potrzebna zorganizowana pomoc dla Pana Waldemara.
Aktualnie jeszcze niewiele wiadomo więc tylko uprzedzam i proszę o ewentualne włączenie się do akcji np. przez wysyłanie stosownych maili do MS i MSWiA.
Gdy będzie wiadomo coś więcej zamieszczę tu informację.

P.S.
Nikczemne wydaje się sformułowanie:

"Ponad setka różnego rodzaju broni była zbierana przez mężczyznę przez wiele lat ta unikalna kolekcja została zabezpieczona przez policjantów, ponieważ broń ta zgodnie z ustawą o broni i amunicji traktowana jest jako pełnowartościowa broń palna."

Czyli faktycznie muzealna broń nie musi posiadać cech bojowych, wystarczy by w myśl ustawy mogła być za taką uznana ...

Ciekaw jestem czy ktoś pomyślał jaka będzie reakcja człowieka w podeszłym wieku i czy np. nie dostanie zawału gdy odwiedzą go niedouczeni nieudacznicy profanujący mundury Polskiej Policji z orłami na czapkach... zabierając cały kolekcjonerski dorobek ?

Przemysław.
GIZIO

Post by GIZIO »

"Policjanci rozbroili powstańca

Kikaset sztuk broni skonfiskowali policjanci z domowego muzeum powstańca warszawskiego. – Smutno mi. Pewnie już nie odzyskam kolekcji – martwi się żołnierz.

Bladym świtem, tuż po godz. 6 rano, do drzwi mieszkania Waldemara Nowakowskiego na Woli zapukali policjanci z Wydziału ds. Zwalczania Terroru Kryminalnego i Zabójstw. Wpadli z podejrzeniami, że w jego mieszkaniu znajduje się nielegalna broń. Jego samego wtedy w domu nie było. Po przeszukaniu zarekwirowali 195 sztuk pistoletów, karabinków, rewolwerów, straszaków z czasów II wojny światowej. Wszystkie to... eksponaty w jego prywatnym muzeum.

Broń, z której się nie strzeli

– Nie spodziewałem się, że mogę stracić w jeden dzień zbiory wielu lat! I że stanę się przestępcą ściganym przez policję do spraw terroru – mówił nam wczoraj zdenerwowany Waldemar Nowakowski – uczestnik Powstania Warszawskiego, syn dowódcy „Żywiciela”, major Wojska Polskiego, kawaler Orderu Odrodzenia Polski.

Dziś jest kolekcjonerem militariów. Ma blisko tysiąc eksponatów – oprócz broni zbierał mundury, hełmy, odznaki, opaski i inne akcesoria.– Przecież nie ukrywałem, że urządziłem w swoim domu małe muzeum. Zapraszałem tu znajomych, kolegów z powstania, harcerzy, żołnierzy czy polityków. Nikt nawet nie wspomniał, że coś może być nie tak – opowiada powstaniec kolekcjoner.

Choć z broni, którą posiadał w domu, nie da się strzelać, problem jest poważny. Za posiadanie nielegalnej broni grozi mu od sześciu miesięcy do ośmiu lat więzienia. Sprawa w tym tygodniu ma trafić do wolskiej prokuratury.

– Takich policyjnych najść jak to z 7 lipca jeszcze w czasach PRL przeżywałem kilka. Ostatnie w 1982 r. Ale po każdej analizie dowiadywałem się, że moje eksponaty nie są już bronią – mówi powstaniec. – Mają przewierconą lufę, uszkodzone zamki, są właściwie unieszkodliwione i nie można z nich oddać strzałów – tłumaczy.

Jednak według przepisów to, co dawniej bronią nie było, cztery lata temu znów się nią stało. I żeby jakiś pistolet został uznany za „niebroń”, musi mieć certyfikat. A pan Nowakowski dokumentu nie posiada. – Moją winą jest, że nie dość wnikliwie śledziłem zmieniające się przepisy – przyznaje. Boi się, że już nigdy kolekcji nie odzyska.

Przestroga dla zbieraczy

Pomoc zaoferowało Muzeum Powstania Warszawskiego. – Na wtorek umówiliśmy się na rozmowę z panem Nowakowskim. Jeśli okaże się, że jest to broń nielegalna, będziemy zabiegać, by nie trafiła do Kazunia na wysadzenie, ale znalazła się u nas – mówi dyrektor Muzeum PW Jan Ołdakowski. Zwraca uwagę, że to powinna być przestroga dla innych powstańców, którzy wciąż trzymają w szufladach swoje pistolety i karabiny z czasów walki.

– Zachęcamy do kontaktu z Muzeum, które może wziąć na siebie koszty legalizacji tej broni – wyjaśnia dyrektor Ołdakowski. Za kolegą kolekcjonerem zamierza także wstawić się Związek Powstańców Warszawskich. – Karanie człowieka za posiadanie takiej broni, z której nie da się wystrzelić, jest absurdem – mówi gen. Zbigniew Ścibor-Rylski." 8)
Post Reply