Z dna beczki

Ogólna dyskusja historyczna, niezwiązana z miastem oraz ziemią szczecinecką.
User avatar
bronx
Site Admin
Posts: 5471
Joined: 25 Feb 2005, 10:18
Location: Nstn in Pomm.
Contact:

Re: Z dna beczki

Post by bronx »

http://www.mmszczecin.pl/24857/2009/4/2 ... anged=true" onclick="window.open(this.href);return false;

kolejne znalzisko w Szczecinie.
Stach
Posts: 3717
Joined: 28 Jan 2007, 23:31

Re: Z dna beczki

Post by Stach »

Z pozdrowieniami dla mieszkańców Radymna!

http://www.ipn.gov.pl/portal/pl/653/755 ... ymnie.html" onclick="window.open(this.href);return false;
GIZIO

Re: Z dna beczki

Post by GIZIO »

Jak wcześniej w temacie.

http://miasta.gazeta.pl/szczecin/1,3493" onclick="window.open(this.href);return false; ... atowa.html

"Unikatowe militaria z czasów II wojny zasilą zbiory powstającego Muzeum Techniki i Komunikacji w Szczecinie. Do znanej już wieży czołgu dołączyło działo 75 mm, które brało udział w walkach o miasto w 1945 roku. A jest jeszcze armata

To co ma być jednym z hitów szczecińskiego Muzeum Techniki i Komunikacji zostało zaprezentowane w czwartek przez zaangażowanych w sprawę hobbystów i muzealników.

Niemieckie przeciwpancerne działo forteczne kalibru 75 mm znalezione zostało niemal rok temu na terenie 5. Pułku Inżynieryjnego w Szczecinie-Podjuchach. Broń była zasypana ziemią. Żołnierze powiadomili o odkryciu wojewódzkiego konserwatora zabytków. Nie od razu było jednak pewne, że zabytek zostanie w Szczecinie. Chrapkę na niego miały inne muzea. Na szczęście, dzięki zaangażowaniu WKZ, szczecińskich muzealników oraz hobbystów po wielomiesięcznych zabiegach poniemiecka broń została w Szczecinie. Jest już w jednostce w miejscowości Czarne w naszym regionie, gdzie zostanie poddana renowacji.

- To prawdziwy rarytas - mówił Aleksander Ostasz, redaktor naczelny magazynu Nurkowanie i zarazem pasjonat historii, który pomagał w identyfikacji działa. - Do tej pory znany był tylko jeden zachowany egzemplarz tej broni, który znajduje się w niemieckim muzeum wojskowym w Dreźnie.

"Ów [szczeciński - red.] zabytek stanowi unikalny zapis wojennych dziejów miasta, a także jest bezcennym obiektem historii techniki wojskowej" - napisał w swojej opinii dr inż. Bogusław Perzyk, rzeczoznawca ministra kultury.

Działo było jednym z 36 tego typu, które na pewno brały udział w walkach o Szczecin w marcu i kwietniu 1945 roku. Broń wsparta była na solidnym trójnogu. Ten niestety nie ocalał. Co ciekawe tego typu działo widać w akcji na wojennej, hitlerowskiej kronice filmowej pokazującej walki o Dąbie. Fragment tego dokumentu został wczoraj zaprezentowany. W przyszłości, wraz z działem, może być elementem ekspozycji w szczecińskim Muzeum Techniki i Komunikacji. Tam broń bowiem trafi zaraz po przystosowaniu starej zajezdni przy ulicy Niemierzyńskiej do roli muzeum.

- Planujemy ekspozycję militariów na skwerze przed zajezdnią - zapowiedział Stanisław Horoszko, dyrektor muzeum.

Obok ujawnionej wczoraj "siedemdziesięciopiątki" w muzeum znajdzie się odkryta w 2001 roku koło Dziewoklicza wieża z czołgu Pantera. Wsparta na konstrukcji z drewna była elementem fortyfikacji broniących miasto od strony południowej. Z wojennych dokumentów wynika, że w Szczecinie było jeszcze jedno takie stanowisko. Wieża jest już wyremontowana (także przez żołnierzy z batalionu remontowego). Udało się nawet wyprostować uszkodzoną w czasie wojny lufę.

- Nie możemy już teraz tej wieży wyeksponować, ponieważ ze względu na jej ogromną wartość musi znajdować się na terenie strzeżonym - wyjaśniał dyrektor Horoszko.

Oprócz działa i wieży do muzeum może trafić także odkryta w 2006 roku w krzakach niedaleko motocrossu armata 47 mm umocowana w żelbetowej osłonie. Ta przeciwpancerna broń wykorzystywana była w przy budowie słynnego Wału Atlantyckiego. To również rzadko już spotykana rzecz.

Opisując te trzy eksponaty w opinii dla szczecińskich muzealników Bogusław Perzyk napisał: "Kolekcja stanowi ewenement na skalę nie ogólnopolską i nie europejską, ale światową".

Muzeum Techniki i Komunikacji przy ul. Niemierzyńskiej ma zostać otwarte w połowie 2010 roku. Oprócz militariów lwią część eksponatów stanowi kolekcja polskich pojazdów i pokaźny zbiór tramwajów oraz autobusów." 8)
User avatar
bronx
Site Admin
Posts: 5471
Joined: 25 Feb 2005, 10:18
Location: Nstn in Pomm.
Contact:

Re: Z dna beczki

Post by bronx »

Stach wrote:Z pozdrowieniami dla mieszkańców Radymna!

http://www.ipn.gov.pl/portal/pl/653/755 ... ymnie.html" onclick="window.open(this.href);return false;

Hehe dobre, a to oporna materia w tym Radyminie :)
Stach
Posts: 3717
Joined: 28 Jan 2007, 23:31

Re: Z dna beczki

Post by Stach »

W Chmielniku też pokazali Kurtyce faka:

Pan dr hab. Janusz Kurtyka
Prezes Instytutu Pamięci
Narodowej Komisji Ścigania
Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu


W nawiązaniu do pisma znak: SP 074-1(74)/07 z dnia 19 grudnia 2007 r. (wpłynęło do UMiG- dnia 27 grudnia 2007 r.) uprzejmie informuję, iż kwestia zmiany nazw ulic i osiedla była rozstrzygana przez Radę Miejską w Chmielniku zarówno w 2004 roku jak i obecnie po Pana piśmie na sesji dnia 28 grudnia 2007 r.
Dnia 30 grudnia 2004 r. Rada Miejska w Chmielniku podjęła uchwałę nr XIX/255/2004 Rady Miejskiej w Chmielniku z dnia 30 grudnia 2004 r. w sprawie przeprowadzenia konsultacji dotyczących zmiany nazwy Osiedla 22 Lipca w Chmielniku. Na jej podstawie Burmistrz Miasta i Gminy Chmielnik wydał zarządzenia:
- Nr 296/2005 z dnia 20 kwietnia 2005r. w sprawie określenia kalendarza czynności konsultacyjnych dotyczących zmiany nazwy Osiedla 22 Lipca
- Nr 299/2005 z dnia 26 kwietnia 2005r. w sprawie powołania komisji ds. konsultacji dotyczących zmiany Osiedla 22 Lipca w Chmielniku.

Wyniki konsultacji były następujące:
Na pytanie czy jest Pani/Pan za zmianą nazwy „Osiedle 22 Lipca" na „Osiedle Armii Krajowej" :
Jestem ZA – opowiedziały się 4 osoby, co stanowiło 1%
Jestem PRZECIW – odpowiedziały 373 osoby co stanowiło 99%. W konsultacjach wzięło udział 377 osoby, co stanowiło 36,67% uprawnionych do udziału w konsultacjach. W związku z tym, że w konsultacjach wzięło udział ponad 30% uprawnionych, konsultacje uznano za ważne. Biorąc pod uwagę wyniki konsultacji zmiany nazwy Osiedla z 22 Lipca na Armii Krajowej nie dokonano.

Dnia 28 grudnia 2007 r. na sesji Rady Miejskiej w Chmielniku zapoznano radnych z Pana pismem. W dyskusji radni nie podjęli inicjatywy zmiany nazwy ulic, głównie motywując kosztami jakie ponieśliby mieszkańcy, których dotyczyłyby ww. zmiany.

Biorąc powyższe pod uwagę informuję, iż obecnie w Radzie Miejskiej w Chmielniku i nie ma woli dokonywania poważnych zmian.

/-/
mgr Jerzy Kulpiński
Przewodniczący Rady Miejskiej w Chmielniku

http://www.ipn.gov.pl/portal/pl/653/755 ... lniku.html" onclick="window.open(this.href);return false;
GIZIO

Re: Z dna beczki

Post by GIZIO »

To już przeginanie pały.

http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title, ... caid=178d3" onclick="window.open(this.href);return false;

A to może komuś się przyda. 8)

http://dir.icm.edu.pl/pl/Slownik_geograficzny/" onclick="window.open(this.href);return false;
GIZIO

Re: Z dna beczki

Post by GIZIO »

W Gazecie:
http://wyborcza.pl/1,94898,6562749,Znal ... wojny.html" onclick="window.open(this.href);return false;

"Znaleziono tajemnicze dokumenty z czasów wojny

Niezwykłe znalezisko w mieszkaniu rodziców pianisty Janusza Olejniczaka. Spod podłogi jednego z pokoi wydobyto konspiracyjne dokumenty z czasów okupacji. Jak się tam znalazły? Nie wiadomo.

Mama pianisty Danuta Olejniczak wprowadza nas do niedużego pokoju z częściowo zerwaną klepką i przepiłowanymi deskami podłogowymi. O tym, że pod podłogą mieszkania w al. Niepodległości schowane są okupacyjne dokumenty, państwo Olejniczakowie wiedzieli od 35 lat. W 1974 r. przeprowadzili się tu z Żoliborza i w trakcie remontu natknęli się na tajemniczą skrytkę.

- Przed nami mieszkanie podzielone było między trzy rodziny. Jeden z pokoi zajmowali starsi ludzie. Pani miała dużo kwiatów, często je podlewała, a woda spływała na podłogę. Parkiet był w takim stanie, że trzeba go było zerwać - wspomina Danuta Olejniczak.

Wezwana ekipa remontowa natrafiła wtedy pod parkietem na metalową skrzynkę. Znajdowały się w niej dokumenty podziemia, np. fałszywe przepustki umożliwiające przejście przez niemieckie posterunki. Mąż pani Danuty Mieczysław Olejniczak większość znaleziska przekazał jednej z gazet (prawdopodobnie "Życiu Warszawy" lub "Expressowi Wieczornemu"), która opisała to. Poprosił jednak o zwrot kilku dokumentów, by znów ukryć je pod podłogą dla potomnych.

- Ta historia wciąż żyła w naszym domu. Przy okazji różnych spotkań opowiadaliśmy ją znajomym jako niecodzienną przygodę w nowym mieszkaniu. Niedawno nasza córka Dorota podzieliła się nią ze znajomym z Muzeum Powstania Warszawskiego. Muzeum zaproponowało przeprowadzenie poszukiwań. Zgodziłam się na zrujnowanie pokoju - mówi Danuta Olejniczak.

Pracownicy muzeum rozpoczęli pracę w środę przed południem. Przez pierwsze godziny zrywali klepkę, ale niczego nie znaleźli. Aż wreszcie w pobliżu okna dostrzegli leżącą w gruzie kenkartę na nazwisko Janusz Kaniewski z adresem zamieszkania w Falenicy. Potem wyciągnęli strzępy niemieckich obwieszczeń z 1944 r. z listą rozstrzelanych. Następnie pieniądze, w tym banknot 50-złotowy z 1942 r. i niemieckie monety. Kolejnym znaleziskiem był skrawek papieru z napisaną ołówkiem instrukcją wykonania bomby. W czwartek w pobliżu drzwi odkryli jeszcze kilkaset blankietów legitymacji AK przygotowanych na Powstanie przez Biuro Informacji i Propagandy Komendy Głównej AK.

- Szczególnie cenne są materiały do podrabiania ausweisów [wydawanych przez Niemców zaświadczeń o zatrudnieniu]. Pokazują, jak w warunkach konspiracyjnych radzono sobie z tamtą rzeczywistością - mówi Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego.

- Nadal jednak nie udało się znaleźć schowanej przez męża w 1974 r. metalowej skrzynki. Na pewno zostawił w niej jakąś notatkę. Zmarł dwa lata temu - mówi Danuta Olejniczak.

Skrzynka być może się jeszcze znajdzie. Po majowym weekendzie poszukiwania będą kontynuowane. Muzealnicy zerwą wtedy w pokoju całą podłogę, którą potem muszą położyć na nowo.

Do tej pory nie wiadomo, kto zostawił dokumenty. Budynek wzniesiono w latach 30. dla rodzin oficerów Wojska Polskiego. Przed wojną mieszkanie państwa Olejniczaków należało do rodziny wojskowego lekarza. Podczas okupacji w domu tym zakwaterowano niemieckich oficerów. Czyżby któryś z nich udostępnił lokal akowcom? A może dokumenty ukryto już po wojnie?

- W tej chwili za wcześnie na takie przypuszczenia. Po zakończeniu poszukiwań i przeanalizowaniu dokumentów będziemy mogli powiedzieć coś więcej - obiecuje Jan Ołdakowski."

http://wyborcza.pl/1,94898,6565545,Nie_ ... entow.html" onclick="window.open(this.href);return false;

"Nie wyrzucajcie historycznych dokumentów

Znalezienie dokumentów z czasów okupacji w mieszkaniu rodziców Janusza Olejniczaka to kolejny dowód, że tego typu pamiątki mogą być wszędzie. Archiwiści apelują, by ich nie wyrzucać. Nawet niepozorne kartki mają często ogromną wartość.

Materiały do podrabiania dokumentów, strzępy niemieckich obwieszczeń, instrukcję wykonania bomby i kilkaset blankietów legitymacji AK wydobyli spod podłogi mieszkania rodziców znanego pianisty pracownicy Muzeum Powstania Warszawskiego. Pisaliśmy o tym w sobotnio-niedzielnej "Gazecie".

Niestety, niejedno takie znalezisko trafiło na śmietnik. W ten sposób przestało istnieć np. archiwum Batalionu AK "Dzik", które w 1997 r. wnuczka dowódcy potraktowała jak niepotrzebną makulaturę. By tego uniknąć, Archiwum Akt Nowych i Muzeum Powstania Warszawskiego zaczęły akcję "Ukryta historia".

Wszystkie dokumenty Polskiego Państwa Podziemnego były w czasie okupacji ukrywane w różnych schowkach. Duża ich część do dziś nie została odnaleziona - mówi Mariusz Olczak z Archiwum.

Tylko w ostatnich miesiącach przypadkowo natrafiono na trzy wyjątkowo cenne zbiory archiwaliów. Podczas remontu starej szafy rektora SGGW odkryto w niej archiwum dowództwa Narodowych Sił Zbrojnych. W czasie remontu domu przy Filtrowej 68 właściciel jednego z mieszkań przyniósł do Muzeum Powstania Warszawskiego pudełko po butach z kopertami wyciągniętymi ze skrytki pod parapetem. W kopertach była część archiwum kancelarii Komendy Okręgu Warszawskiego AK. Schowała je tam szefowa kancelarii Stefania Aluchna.

- Dostaliśmy niezwykle ciekawy materiał: rozkazy z podziałem pracy, wyroki wojskowych sądów, listy konfidentów gestapo, sprawozdania z pracy grup egzekucyjnych, a nawet wykazy urlopów - wymienia Tymoteusz Pruchnik z Muzeum.

W domu tym były jeszcze trzy inne skrytki. W obawie przed komunistami Stefania Aluchna opróżniła je w 1951 r., a zawartość wywiozła do Słupska, gdzie wtedy mieszkała, i tam spaliła.

Z kolei w łazience mieszkania Michała Golańskiego, oficera II Oddziału KG AK, na światło dzienne wyszły dokumenty dotyczące mało znanych działań powstańczych na terenie Wilanowa, Lasu Kabackiego i Ochoty.

Konspiracyjne skrytki powstawały w nieoczekiwanych miejscach. Żołnierze 4. Rejonu VII Obwodu "Obroża" AK akta finansowe w formie małych karteczek schowali w pudełkach po zapałkach, a następnie włożyli do budki dla ptaków w Świdrze. Gen. Maria Wittek miała schowek w kluczu. Pieśniarz Jan Krzysztof Kelus kilka lat temu przekazał muzeum laskę z wepchniętymi do środka dokumentami Komendy Głównej AK dotyczącymi Dolnego Śląska. Hanna Rybicka, córka szefa Kedywu AK Okręgu Warszawskiego Józefa Rybickiego, w zeszłym tygodniu prezentowała dziennikarzom skrytkę na meldunki w małpce - maskotce. Zaś Mirosław Kido, cioteczny wnuk Stefanii Aluchny, podarował właśnie Archiwum Akt Nowych konspiracyjne pamiątki odziedziczone po ciotce: bibularz z wydrążonym schowkiem i skrzynkę na listy z podwójnym dnem.

Na sygnały o znalezieniu dokumentów i innych pamiątek z czasów wojny czekają Archiwum Akt Nowych (tel. 822-90-53) i Muzeum Powstania Warszawskiego (tel. 539-79-84)." 8)
GIZIO

Re: Z dna beczki

Post by GIZIO »

Śmierć to mój zawód

Rozmowa z Adamem Ragielem – technikiem sekcji zwłok i tanatopraktorem, zajmującym się balsamacją ciał i przygotowaniem zmarłych do pogrzebu

Przyszywa urwane głowy, rekonstruuje zmasakrowane twarze, maskuje bruzdy wisielcze. Układa fryzury, robi makijaż, przykleja tipsy. Balsamuje zwłoki, powstrzymuje rozkład ciała. Robi wszystko, by żywi nie widzieli na zmarłych oznak choroby, cierpienia i śmierci.

Czym pan właściwie się zajmuje?

Pojawiam się wtedy, gdy lekarz i ksiądz zrobili już wszystko, co do nich należało. Konserwuję zwłoki, rekonstruuję, upiększam, ubieram. Robię wszystko, by zatrzeć oznaki choroby, cierpienia, urazów. Sprawiam, że ciało nie gnije. To ważne, kiedy rodzina chce wystawić zwłoki lub gdy zmarły ma być transportowany na większe odległości. Po zabiegu konserwacji ciało zachowuje się w dobrym stanie do dwóch tygodni, nawet jeśli jest przechowywane w temperaturze pokojowej.

Na czym polega taki zabieg?

Podstawowa, doraźna konserwacja jest bardzo prosta. Można ją wykonać nawet w domu zmarłego. Po prostu wstrzykuję specjalne płyny odkażająco-konserwujące do jamy brzusznej i opłucnej, czyli tam, gdzie proces gnicia następuje najszybciej.


Ile tych płynów trzeba wstrzyknąć?

Zwykle cztery zastrzyki po 200 ml. Preparat zabija bakterie, które wywołują rozkład zwłok: w ciele nie zbierają się żadne gazy i płyny, nie pojawia się nieprzyjemny zapach. Nasze ciało po śmierci zamienia się w prawdziwą bombę biologiczną. Podczas kontaktu ze zmarłym, który leży w domu lub jest wystawiony w kaplicy, bardzo łatwo może dojść do zakażenia. Konserwacja eliminuje to zagrożenie. Taki zabieg można też oczywiście wykonać po sekcji zwłok. Tylko wtedy wygląda on nieco inaczej.

Czyli jak?

Jeżeli zwłoki są zaszyte po sekcji, muszę ponownie je otworzyć, wyciągnąć wszystkie narządy, umyć, przełożyć do specjalnych worków, zalać płynem konserwującym i zasypać proszkiem dezynfekującym. Worki wkładam z powrotem do jam ciała i zaszywam. Ciało jest wysterylizowane i zabezpieczone.

I zmarły wędruje do grobu z tymi workami?

No tak, ale one są biodegradowalne. Po pogrzebie rozłożą się w ziemi w ciągu miesiąca. Ważne jest, by ciało zachowało się w możliwie dobrym stanie do pogrzebu. Natomiast – jeżeli ktoś sobie życzy – mogę przeprowadzić też całkowitą balsamacją ciała, która oprócz efektu konserwującego daje też efekt estetyczny. Od razy powiem, że współczesna tanatopraksja nie ma nic wspólnego z praktykami znanymi ze starożytnego Egiptu. Nie wyjmuję wnętrzności, nie robię mumii.

A co pan robi?

Przygotowuję preparaty konserwująco-odkażające i wprowadzam je pod ciśnieniem przez prawą tętnicę szyjną. Płyny wypierają krew, rozchodzą się po całym organizmie, nasączają tkanki. Znikają plamy opadowe, zasinienia. Skóra znów ma naturalny wygląd, jest natłuszczona, elastyczna. Zmarły wygląda jak śpiący człowiek. Balsamacja powstrzymuje procesy gnilne na bardzo długo. Nawet na zawsze, pod warunkiem, że zabalsamowana osoba leżałaby hermetycznie zamknięta.

A jeżeli leży w zwykłej trumnie?

To kiedy obeschnie, zamieni się w proch. Ale zanim to się stanie, minie co najmniej kilka miesięcy. Kiedyś rodzina z Anglii zamówiła u mnie balsamację ciała swojej mamy, która zmarła w Polsce. Pogrzeb miał odbyć się za dwa tygodnie. Przed wyznaczonym terminem nikt jednak nie przyjechał, telefony w Anglii też milczały. Bliscy zmarłej pojawili się w Polsce dopiero po dwóch miesiącach. Zażyczyli sobie, żeby otworzyć trumnę, bo chcieliby pożegnać się z mamą. Zrobiliśmy to i okazało się, że ciało nie uległo praktycznie żadnym zmianom. Potrzebne były tylko drobne, kosmetyczne poprawki.

Pan również zajmuje się upiększaniem zmarłych?

Tak. Zdarza się, że zmarły, który wychodzi spod mojej ręki, wygląda lepiej od niejednego żałobnika.

Co konkretnie pan robi?

Zawsze zaczynam od mycia zwłok i zabezpieczenia naturalnych otworów ciała. Już widzę, że chce pan zapytać, jak to się robi. Słusznie: mało kto wie, co dzieje się z jego ciałem po śmierci. A warto to wiedzieć. W tym nie ma nic szokującego, to nie powinien być temat tabu. Każde życie przecież kiedyś się kończy. Nie każdy trafi na stół sekcyjny, ale nikt nie uniknie domu pogrzebowego. I powinien mieć pewność, że osoba, która zajmie się jego zwłokami, zrobi to fachowo. Czyli między innymi zabezpieczy naturalne otwory ciała.

Więc jak to się robi?

Są specjalne kremy odkażające, którymi smaruję okolice odbytu i pochwy. Wiadomo, że tam jest najwięcej bakterii, które potem żerują na ciele. Zawsze podwiązuję też prącie, żeby nie było żadnych wycieków. Gdy ciało jest czyste i zabezpieczone, można zająć się kosmetyką. Tu już wszystko zależy od życzenia rodziny. Ja mogę zrobić niemal wszystko.

Wszystko?

To samo co u żywych. Miałem już przeróżne zamówienia. Robię pełny makijaż: maluję oczy, rzęsy, usta, brwi, nakładam podkłady, fluidy, pudry. Maluję paznokcie u rąk i nóg, robię tipsy.

Tipsy?

No, tipsy. Czasem maluję je w różne wzorki, naklejam ozdoby. Pedicure też robię. Jeżeli zmarła ma być ubrana w buty z odsłoniętymi palcami, na wysokim obcasie, to rodzina czasem życzy sobie, żebym wykonał taki zabieg. Ważne są fryzury – myję głowy, prostuję włosy, kręcę loki, dobieram peruki, zdarzało mi się już robić balejaż.

Jak powie pan, że robił zmarłej hennę, to nie uwierzę.

Henny jeszcze nie, ale niewykluczone, że ktoś kiedyś sobie tego zażyczy. Tanatokosmetyka to rozbudowana dziedzina, zwłaszcza w USA, gdzie istnieje tradycja publicznego żegnania zmarłych w domach pogrzebowych. Ja uczyłem się tego fachu od koleżanek: kosmetyczek i fryzjerek.

Są specjalne kosmetyki dla zmarłych?

Tak. Jednym z ich składników jest formalina. Specjalistyczne kosmetyki ukrywają zasinienia, przebarwienia, wszystkie mikorouszkodzenia skóry. Kładzie się je na dłoniach i twarzy. Stanowią bazę. Efekt końcowy uzyskuje się dzięki zwykłym kosmetykom dla żywych.

Adam Ragiel - tanatopraktor.

http://wiadomosci.onet.pl/1554301,2679,1,kioskart.html" onclick="window.open(this.href);return false;
GIZIO

Re: Z dna beczki

Post by GIZIO »

GWIEZDNE WOJNY. :mrgreen: :mrgreen:

"Walczymy z tymi, którzy przeszli na ciemną stronę mocy"

http://www.tvn24.pl/12690,1597079,0,1,w" onclick="window.open(this.href);return false; ... omosc.html

Sześciu funkcjonariuszy łódzkiej policji będących członkami grupy przestępczej zatrzymało na początku stycznia CBŚ - poinformował w TVN24 rzecznik KGP Mariusz Sokołowski. Nie odniósł się jednak do informacji "Gazety Wyborczej", że podejrzanych jest już kolejnych kilkunastu policjantów. - Trzymajmy się faktów - uciął.
O zatrzymaniach mówi Mariusz Sokołowski z KGP
Rzecznik sprostował doniesienia "GW", która informowała o czterech, a nie sześciu zatrzymanych policjantach i nie w lutym, tylko w styczniu.

Podkreślał, że policja sama walczy z tymi, którzy "przeszli na ciemną stronę mocy". - Nie ma dla nich miejsca w naszych szeregach. Traktujemy ich, jak zwykłych przestępców - powiedział Sokołowski.

"Brakowało im już policjantów"

Dochodzenie prowadzi Centralne Biuro Śledcze oraz Biuro Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej. O aferze opowiada "Gazecie" dwóch oficerów znających szczegóły śledztwa.
Antyterrorysta hersztem gangu policjantów
Zamiast łapać przestępców, sami byli groźnymi bandytami. Prokuratura... czytaj więcej »


– Był moment, że gangsterzy z Łodzi nie mieli już skąd brać policjantów. Po prostu zaczęło ich brakować w oddziale antyterrorystycznym – mówi informator „Gazety”.

A wszystko to z nudów?...

Jak z kolei opowiada jeden z oficerów, antyterroryści są doskonale wyszkoleni, ale rzadko kiedy ich umiejętności są wykorzystywane. - A sfrustrowany antyterrorysta to idealny materiał na gangstera, na chłopca od przyp..., na ochroniarza - mówi rozmówca "GW".
Policjanci wymuszali haracze
Kilku policjantów z łódzkiej policji od kilku lat wymuszało haracze od... czytaj więcej »


Antyterroryści od rana do 16 szkolą się w walce wręcz, w obsłudze broni. Po południu mają wolne, a akcje bojowe zdarzają się rzadko. Jak wylicza gazeta, zarabiają od 1200 do 2300 zł - tyle zwykli policjanci. U gangsterów dostawali po 100 - 300 złotych za jedną noc na bramce knajpy czy dyskoteki.

Koledzy z podwórka

Według ustaleń CBŚ bezpośrednio werbował ich 34-letni Przemysław G., antyterrorysta z 12-letnim stażem. "Pracodawcą" był jego kolega z podwórka, 35-letni Sławomir F. Jego legalna agencji ochrony okazała się największym łódzkim gangiem od czasów Ośmiornicy.

"Pracując" dla G. antyterroryści terroryzowali właścicieli lokali w Łódzkiem i w Wielkopolsce. Scenariusz był zwykle taki sam: najpierw proponowali ochronę, jeśli właściciel nie reflektował, to w jego lokalu dochodziło do burd - a jeśli nadal się sprzeciwiał to go katowali i przepędzali jego ochroniarzy.

Kiedy knajpa była juz opanowana - organizowali handel narkotykami. – Antyterroryści konwojowali większe transporty. Ich koledzy na bramce wiedzieli, którego dilera do knajpy wpuścić, bo jest swój, a który jest z konkurencji i ma zostać zatrzymany – opowiadają informatorzy "GW".

Kiedy takiego dilera ujęto, policja miała powód do chwały, w mediach sypały się pochwalne relacje - a prawdziwy handel kwitł w najlepsze.

Osiem lat

Jak to możliwe, że przez lata podwójne życie antyterrorystów uszło uwadze przełożonych? Nie wiadomo, bo już przed ośmioma laty dowództwo miało sygnały, że policjanci stoją na bramce dyskoteki w Bełchatowie.

Nakryto wtedy m.in. Przemysława G. Wystarczyło, że zeznał: przyjechałem na zabawę. Podobne zaprzeczenia wystarczały też w innych przypadkach, gdy chodziło o pobicie właściciela lokalu z Pabianic. Interes policyjno-gangsterski interes kręcił się w najlepsze. :mrgreen: 8)
GIZIO

Re: Z dna beczki

Post by GIZIO »

Część niemieckiej prasy z zapałem szkaluje nasz kraj, pisząc o "polskich obozach koncentracyjnych". Dziennik "Saarbruecker Zeitung" uznał, że Sobibór był "polskim esesmańskim obozem zagłady". Historycy z Instytutu Pamięci Narodowej mówią: dość. Najwyższy czas, aby polski rząd nie ograniczał się do żądania sprostowań, ale występował w podobnych sprawach na drogę prawną.

Tak bezczelnego kłamstwa w niemieckiej prasie dawno nie było. Autorem tekstu w "Saarbruecker Zeitung" na temat deportowanego do Niemiec zbrodniarza wojennego Johna Demjaniuka (niem.: "Wachmann im polnischen SS-Vernichtungslager Sobibor") jest Ralf Mueller, korespondent tej gazety. Dziennikarz ośmiela się sugerować, że niemiecki obóz w Sobiborze był "polskim esesmańskim obozem zagłady". Zdanie, z którego ma wynikać, że esesmani to musieli być Polacy, nie ma precedensu. W innej części tego samego tekstu pada sformułowanie o "polskim obozie koncentracyjnym w Treblince", podana jest także nieprawdziwa informacja, jakoby w niemieckim obozie szkoleniowym dla esesmanów w Trawnikach Demjaniuk szkolił się razem z Ukraińcami, Litwinami, Łotyszami, Estończykami i... Polakami.
Doktor Bogusław Kopka, historyk IPN, nie ma wątpliwości, że sformułowanie "polski esesmański obóz zagłady Sobibór" jest skandaliczne i niczym nie da się go usprawiedliwić. - Nie można już mówić o jakieś pomyłce ze względu na pośpiech lub coś w tym rodzaju, bo mamy tu do czynienia z krajem sprawców i tym bardziej należałoby uważać na to, co się pisze na takie tematy w niemieckich mediach - powiedział nam dr Kopka. Jego zdaniem, takie sformułowania należy bezwzględnie nagłaśniać i potępiać, zwłaszcza że przypadków pisania w niemieckiej prasie o "polskich obozach koncentracyjnych" zamiast ubywać - zdecydowanie przybywa.
Dlaczego tak się dzieje? - Brakuje w niemieckich redakcjach refleksji na ten temat i widać, że większość zachodnich mediów jest skutecznie zaimpregnowanych na jakiekolwiek uwagi polskiej prasy, ba, nawet polskich placówek dyplomatycznych - stwierdził dr Bogusław Kopka. Jak dodał, brak niemieckiej reakcji i przeprosin w tego typu ewidentnych sytuacjach może być także skutkiem słabości działań strony polskiej. Stąd po dyplomatycznych protestach podobne fałszerstwa się powtarzają.
Historyk zauważa, że stowarzyszenia dziennikarzy na Zachodzie nie mają nawyku natychmiastowego piętnowania tego typu sformułowań, aby kolejnym autorom nie przyszło do głowy ich powielać.
- Ze względu na to, że jest to pras a niemiecka, zjawisko pisania o "polskich obozach zagłady" jest bardzo niepokojące i karygodne - podkreśla Bogusław Kopka.
Wzmianka w "Saarbruecker Zeitung", jakoby w esesmańskim obozie szkoleniowym w Trawnikach obok Ukraińców i Bałtów szkoleni byli także Polacy, to karygodne nadużycie. - Po prostu Niemcy nie przyjmowali do jednostek SS osób, które deklarowały, że są Polakami - powiedział "Naszemu Dziennikowi" Kopka. Jak zaznaczył, inaczej byli traktowani np. Ślązacy.
Potwierdził to również dr hab. Bogdan Musiał z Biura Edukacji Publicznej IPN. W rozmowie z nami przyznał, że gdy usłyszał cytat o "polskim esesmańskim obozie zagłady w Sobiborze", włosy zjeżyły mu się na głowie.
Z jego obserwacji wynika, że lektura niemieckich gazet w kontekście sprawy ekstradycji Demjaniuka wywołuje wrażenie, iż Niemcy skutecznie ścigają zbrodniarzy wojennych, z którymi to zbrodniami nie mają nic wspólnego, o czym świadczą teksty o "polskich obozach" i zbrodniarzu "ukraińskim". - Taki jest właśnie przekaz w niemieckiej prasie - stwierdził polski historyk. I dodał, że gdy czyta liczne relacje dotyczące Demjaniuka, to jest zdumiony, iż nie ma w nich nic o zbrodniach niemieckich.
Berliński adwokat Stefan Hambura stwierdził, że już najwyższy czas, aby polski rząd nie ograniczał się tylko do żądania sprostowań, ale zaczął występować w podobnych sprawach na drogę prawną.
"Saarbruecker Zeitung" nie jest jedyną gazetą, która pisząc podobne fałszerstwa, przy okazji obraża nasz kraj. O "polskim obozie zagłady w Sobiborze" napisały także niemiecki dziennik "Der Freitag", portal informacyjny http://www.die-newsblogger.de" onclick="window.open(this.href);return false;, a także portal internetowy http://www.fuldainfo.de" onclick="window.open(this.href);return false;.
Waldemar Maszewski, Hamburg

http://www.naszdziennik.pl/index.php?ty ... d=sw22.txt" onclick="window.open(this.href);return false;

Powinno być jeszcze dodane do orginału to,że w tym samym obozie szkoleniowym polscy ss-mani seksualnie molestowali bezbronnych niemieckich ss-manów. :twisted: A tak poważnie,to zastanawia mnie tylko jedno.Czy niemcy,to aż tak tępy naród,czy jest to działanie celowe ? 8)
GIZIO

Re: Z dna beczki

Post by GIZIO »

Nie wiem czy to już dawałem? Może się komuś nada.Nazwy miast i miejscowości. 8)

http://www.atsnotes.com/other/gerpol.html" onclick="window.open(this.href);return false;
pioter
Posts: 65
Joined: 08 Oct 2007, 18:51

Re: Z dna beczki

Post by pioter »

Kolejny artykuł dotyczący "polskich obozów koncetracyjnych" wpisuje się chyba w szerszą kampanię "odkłamywania historii". Np. niedawno powstał film o gwałconych kobietach niemieckich. Nawet pan Dudź się załapał na łamach "Tematu" (mam nadzieję, że to tylko zbieg okoliczności). Jak się tak człowiek nasłucha, naczyta, to dochodzi do jedynego, słusznego wniosku, że "Ruskie" z Polakami wywołały II wojnę. Wpadli do Niemiec, zgwałcili ich kobiety i zrobili kuku facetom, przy okazji niszcząc kilka miast. A jeszcze po drodze wymordowali żydów, w utworzonych przez siebie obozach itd. Nawet mnóstwo komentarzy internautów jest w takim tonie.
Niemcy byli dobrzy i dawali dzieciom cukierki, a potem wpadli "Ruskie" i jak który dzieciak nie zdążył zjeść tych niemieckich cukierków, to mu zabrali i jeszcze wydu... .Zwłaszcza dziewczynki.
Rozumiem, że na wojnie nie było do końca tak jak w "Czterech pancernych", ale "znaj proporcję mocium panie". Przy odpowiednio prowadzonej propagandzie, za jakieś 20-30 lat okaże się, że Niemcy, to naród pokrzywdzony w wojnie obronnej.
User avatar
bronx
Site Admin
Posts: 5471
Joined: 25 Feb 2005, 10:18
Location: Nstn in Pomm.
Contact:

Re: Z dna beczki

Post by bronx »

http://niewiarygodne.pl/gid,11159781,im ... jecie.html" onclick="window.open(this.href);return false;
GIZIO

Re: Z dna beczki

Post by GIZIO »

Tajemnica Borów Tucholskich

Adolf Hitler popełnił samobójstwo w berlińskim bunkrze 30 kwietnia 1945 roku po południu. Nigdy nie udało się zamachowcom dopaść Führera, chociaż takie próby podejmowali nie tylko Niemcy, by przypomnieć zamach w "Wilczym Szańcu" z 20 lipca 1944 roku. Polacy polowali zwłaszcza na jego pociąg specjalny.
Była noc z poniedziałku 8 na wtorek 9 czerwca 1942 roku. Na torze przy jednym z peronów stacji w Dirschau stał gotowy do odjazdu pociąg pospieszny relacji Königsberg-Berlin przez Elbing, właśnie Dirschau, Konitz, Schneidemühl, Kreuz, Landsberg i Küstrin (Elbląg, Tczew, Chojnice, Piłę, Krzyż, Gorzów Wielkopolski i Kostrzyn). Wsiadali jeszcze ostatni pasażerowie, gdy na semaforze zapaliło się zielone światło. Po chwili, w kłębach pary i dymu, lokomotywa pociągnęła długi skład wagonów w mrok krótkiej, czerwcowej nocy. Tuż za parowozem jechały wagony: pocztowy i bagażowy, a dalej różnego typu wagony pasażerskie, których widok przyprawiłby o zawrót głowy każdego miłośnika starych kolei. Minęła niespełna godzina od wyjazdu pociągu z Tczewa. Z prędkością 80-90 kilometrów na godzinę minął on uśpioną stacyjkę w Borach Tucholskich Hochstüblau (Zblewo), pędząc ku swemu przeznaczeniu...
430 ofiar? Sensacje brytyjskiej prasy?
czytaj dalej
22 lipca 1998 roku Brytyjczycy ujawnili kolejną partię dokumentów ze swych tajnych archiwów. Dotyczyły one działań wywiadu brytyjskiego przeciwko Trzeciej Rzeszy w latach drugiej wojny światowej. Mowa w nich była między innymi o podejmowanych przez Wydział Operacji Specjalnych próbach zamachu na życie Adolfa Hitlera. I niejako przy okazji w dokumentach tych wspomniano o brytyjskim wsparciu akcji, którą jesienią 1941 roku przeprowadził polski ruch oporu. Wtedy to - według ujawnionych dokumentów - polscy partyzanci polowali na pociąg specjalny Hitlera pod kryptonimem "Amerika", który w drodze do i z mazurskiej Kwatery Głównej Führera koło Rastenburga (Kętrzyna) przejeżdżał przez ziemie okupowanej Polski. Do zamachu miało dojść między miejscowościami Freidorf i Schwarzwasser, gdzie zaminowano tor kolejowy. Ładunek odpalono tuż pod kołami lokomotywy, która ciągnęła jednak nie pociąg Hitlera, a puszczony na tę trasę pociąg pospieszny z Königsbergu do Stettina (z Królewca do Szczecina). Według dokumentów brytyjskich, zginęło wówczas 430 Niemców, a naprawa linii kolejowej trwała dwa dni.
Artykuł w "Sunday Times" z 26 lipca 1998 roku, opisujący ujawnione przez Brytyjczyków materiały, wywołał konsternację wśród polskich historyków. Nikt z nich nigdy nie słyszał o wykolejeniu przez Polaków pociągu z Królewca do Szczecina jesienią 1941 roku gdzieś w okolicach Schwarzwasser. Na niemieckich mapach Pomorza znaleziono taką miejscowość, która w latach międzywojennych leżała na terytorium Polski. To Czarna Woda między Czerskiem a Starogardem Gdańskim w Borach Tucholskich. Wywiad brytyjski podczas wojny uzyskał - najprawdopodobniej od agend rządu polskiego na wychodźstwie - wielce nieprecyzyjną, ale w części przynajmniej prawdziwą informację. Oto bowiem leży przede mną kserokopia niemieckiego ogłoszenia, oferującego 250.000 marek nagrody temu, który udzieli informacji o sprawcach wykolenia pociągu pospiesznego relacji Königsberg-Berlin 9 czerwca 1942 roku na trasie Dirschau-Konitz. Na tej trasie leży Czarna Woda.
Śmierć Reinharda Heydricha
4 czerwca 1942 roku Adolf Hitler na kilka godzin opuścił Wielkoniemiecką Rzeszę, co w tym czasie zdarzało mu się niezmiernie rzadko. Führer udał się bowiem do sojuszniczej Finlandii na obchody 75. rocznicy urodzin marszałka Carla Gustafa von Mannerheima. W salonce jego pociągu specjalnego spotkał się z jubilatem i towarzyszącym mu prezydentem Finlandii Risto Heikki Rytim, po czym odleciał do "Wilczego Szańca". Gdy opancerzony i silnie uzbrojony czterosilnikowy Focke-Wulf wzbił się w powietrze, Hitlerowi zameldowano, że w szpitalu w Pradze zmarł szef Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA) i pełniący obowiązki protektora Czech i Moraw, Obergruppenführer SS Reinhard Heydrich. Nie znamy jego reakcji na tę wiadomość, ale zapewne się jej spodziewał. Raniony 27 maja w zamachu przeprowadzonym w Pradze przez wyszkolonych w Wielkiej Brytanii patriotów czeskich i słowackich, Heydrich umierał przez tydzień. Dziś wiemy, że mogły go uratować antybiotyki, ale takim lekarstwem Niemcy wówczas nie dysponowali. Można domniemywać, że już następnego dnia, czyli 5 czerwca, służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo Hitlera poinformowały dyrekcję Kolei Rzeszy, iż w najbliższych dniach pociąg "Amerika" przejedzie z Prus Wschodnich do Berlina, gdzie Führer weźmie udział w pogrzebie szefa RSHA. Wszczęto normalną w takich przypadkach procedurę podwyższonego stanu bezpieczeństwa na kilku alternatywnych trasach przejazdu pociągu specjalnego. Wybór konkretnej trasy następował w ostatniej chwili, ale już wcześniej Koleje Rzeszy otrzymały informację, że "Amerika" przejedzie w nocy z 8 na 9 czerwca 1942 roku. I taka informacja dotarła też do Polaków, w mundurach niemieckich kolejarzy pracujących na pomorskich stacjach w tych miejscowościach, które do września 1939 roku leżały na terytorium Polski. Choćby w Kościerzynie, która podczas wojny nosiła nazwę Berent. Jednym z nich "był kapitan Stanisław Lesikowski, pseudonim "Las", pracownik kolei niemieckiej na stacji Kościerzyna. Zastępcą (faktycznie podwładnym Lesikowskiego - przyp. L. A.) był kapitan Jan Szalewski, pseudonim "Sobol", który był równocześnie komendantem oddziału partyzanckiego "Szyszki", operującego w Borach Tucholskich. Lesikowski pozostawał w ścisłym kontakcie ze znajomymi kolejarzami - Polakami, pełniącymi przez cały czas okupacji funkcje na administrowanych przez hitlerowców szlakach kolejowych. Z ich szeregów utworzył własną, precyzyjnie działającą siatkę wywiadowczą. W czerwcu 1942 r. dowiedział się, że policja hitlerowska na szlaku Chojnice-Czersk podjęła nadzwyczajne środki ostrożności. Był to ważny odcinek wielkiej linii kolejowej Berlin-Królewiec. Wszystko wskazywało na to, że w nocy z 8 na 9 czerwca 1942 roku linią tą przejeżdżać będzie pociąg specjalny Adolfa Hitlera" - czytamy w wydanej w 1978 roku przez Toruńskie Towarzystwo Kultury książeczce Alojzego Liegmanna "Szlaki pomorskich kolejarzy".
Zadanie wykolejenia pociągu "Amerika" między stacjami Zblewo i Kaliska otrzymał oddział partyzancki dowodzony przez kapitana Szalewskiego. "Rozkręcono szyny - czytamy u Liegmanna - sami zaś partyzanci ukryli się w pobliskich zaroślach. Zgodnie z rozkładem jazdy, na tor wtoczył się długi pociąg. Nastąpił łoskot wyskakujących z szyn i najeżdżających na siebie wagonów. W chwilę później rozległy się krzyki przerażonych hitlerowców wyskakujących z uszkodzonych i rozbitych wagonów. Z okolicznych krzewów odezwały się karabiny i pistolety maszynowe ukrytych partyzantów, rażąc skoncentrowanym ogniem Niemców. Po zażartej walce partyzanci wycofali się do swoich kryjówek. Wywiad doniósł, że w czasie akcji z szyn wyskoczyło kilkanaście wagonów, z których kilka zostało całkowicie zniszczonych". Tyle Alojzy Liegmann, który w "Szlakach pomorskich kolejarzy" nie podał przynależności organizacyjnej partyzantów z oddziału "Szyszki". Do tych wydarzeń dwadzieścia lat później wrócił Stanisław Majewski w artykule "Akcja pod Strychem. Polski zamach na Hitlera", opublikowanym w tygodniku "Polityka" (numer 37 z 1998 roku). Według niego, partyzanci ci działali w szeregach Tajnej Organizacji Wojskowej "Gryf Pomorski", która nie wchodziła w skład struktur konspiracyjnych ZWZ-AK i dopiero po rozbiciu "Gryfa" przez Niemców na początku 1944 roku, część jego oddziałów partyzanckich podporządkowała się dowództwu Armii Krajowej. Wróćmy jednak do tamtej czerwcowej nocy 1942 roku, by przedstawić opis zamachu według Majewskiego: "Grupa dywersyjna wykonała zadanie precyzyjnie. Przepuściła parowóz pchający wagony z piaskiem - wyprzedzające pociąg specjalny. Dopiero kiedy z ciemności wynurzył się skład główny - iskra pobiegła do detonatorów. Rozpoczęło się piekło. Życie straciło ponad 300 oficerów z SS-Leibstandarte. Jednakże - jak później ustalił wywiad ruchu oporu - salonka z Hitlerem odłączona została w Malborku, gdzie był on podejmowany na zamku krzyżackim przez gauleitera Alberta Forstera. Hitlerowcy w odwecie osadzili ponad sto osób w obozie koncentracyjnym Stutthof". Różnice w opisie tej samej akcji są widoczne gołym okiem. Według Liegmanna, pociąg wykolejono nie za pomocą ładunku wybuchowego, ale przez rozkręcenie szyn.
Ponadto Majewski błędnie założył, że partyzanci rzeczywiście zniszczyli pociąg specjalny Hitlera, od którego odczepiono tylko jego salonkę. Tego nigdy nie praktykowano. Pociąg "Amerika" (od 1943 roku "Brandenburg") był integralną całością. Nie podróżowało nim też nigdy 300 osób. Wszyscy jego pasażerowie, łącznie z ochroną i obsługą działek artylerii przeciwlotniczej, to około 150 osób. Wprawdzie nieznana jest liczba ofiar śmiertelnych zamachu z 8 na 9 czerwca na - podkreślmy to wyraźnie! - pociąg pasażerski relacji Königsberg-Berlin, to również liczba ponad 300 (i do tego jeszcze samych oficerów z SS-Leibstandarte Adolf Hitler) jest mocno zawyżona. Biorąc pod uwagę nawet chaotyczny ostrzał zniszczonych wagonów, zabitych i rannych nie było więcej niż 100, w sporej części zresztą cywilów. Jedno wszelako jest pewne. 8 czerwca Hitler przebywał jeszcze w "Wilczym Szańcu", a następnego dnia przewodniczył w Kancelarii Rzeszy w Berlinie uroczystościom żałobnym po śmierci Reinharda Heydricha. To, jaką trasą Führer pojechał wtedy do Berlina, do dziś pozostaje zagadką.
Kolejna akcja. Kto był wykonawcą?
Koło wioski Strych między Zblewem i Kaliską doszło nie tylko do wykolejenia pociągu pospiesznego, ale do czegoś więcej. Oto bowiem ponad dwa lata później, 27 września 1944 roku, do inspektora Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa SS na okręg Rzeszy Danzig-Westpreussen (Gdańsk-Prusy Zachodnie) wpłynęło pismo oficera Abwehry informujące, że za dezercję z Wehrmachtu i udział w zamachu na życie Führera skazano na śmierć i powieszono kolejarza Maksymiliana Drobińskiego. Podczas przesłuchania, najprawdopodobniej połączonego z torturami, Drobiński przyznał, że uczestniczył w akcji pod Strychem, co Niemcy zaliczyli do próby zamachu na życie Hitlera. I całkiem słusznie, ponieważ zamiarem partyzantów było właśnie zniszczenie pociągu Führera i zabicie wodza Trzeciej Rzeszy. Niezbyt wyraźną kopię odpisu tego dokumentu (jego oryginał znajduje się w Archiwum Państwowym w Gdańsku) można zobaczyć w Internecie na forum głównym "Odkrywcy" w części poświęconej zamachowi pod Zblewem.
Do jakiej organizacji należeli partyzanci, którzy przeprowadzili ten zamach? W grę wchodzą dwie: Armia Krajowa lub ideowo zbliżony do Narodowej Demokracji "Gryf Pomorski". O tym, że była to ta druga, przekonany był Stanisław Majewski, który - jak napisał w "Polityce" - przyjaźnił się z dowódcą "Szyszek", podczas wojny kapitanem, a po wojnie majorem Wojska Polskiego Janem Szalewskim. Tymczasem na fachowo wykonanych stronach internetowych poświęconych "Gryfowi Pomorskiemu" nie tylko nie ma mowy o akcji pod Strychem, ale również w spisach konspiratorów tej organizacji nie pojawiają się nazwiska oficerów wymienionych przez Liegmanna i Majewskiego. Czyżby "Gryf Pomorski" wyparł się tej akcji?
Jeśli tak, to nie tylko tej, która zaowocowała wykolejeniem pociągu Königsberg-Berlin. Bo oto w "Szlakach pomorskich kolejarzy" czytamy również: "Podobną akcję przeprowadzono 21 czerwca koło miejscowości Kaliska. W czasie ostrzeliwania wykolejonego transportu wojskowego zginęło sporo hitlerowskich żołnierzy, zniszczono sprzęt. Poległo też 4 partyzantów". O tej akcji mowa jest także we wspomnianym ogłoszeniu oferującym ćwierć miliona marek za wskazanie sprawców wykolejenia pociągu pospiesznego. Zrazu było to 100 tys. marek, ale gdy w nocy z 20 na 21 czerwca 1943 roku o godzinie 2.10, na tej samej linii kolejowej i niemal w tym samym miejscu co dwa tygodnie wcześniej, wykolejono transport wojskowy, Niemcy podnieśli nagrodę do 250 tys. marek uważając, że w tym rejonie okręgu Danzig-Westpreussen mogli tego dokonać ci sami sprawcy. Melchior Wańkowicz w reportażu historycznym "Walczący GRYF" uznał, że byli to żołnierze Armii Krajowej, chociaż wiemy, że "Gryf Pomorski" w 1942 roku nie był częścią AK.
W literaturze wspomnieniowej funkcjonuje relacja o innej jeszcze próbie zniszczenia pociągu specjalnego Hitlera, podjętej w 1943 roku. I tu nie ma już wątpliwości. Za przedstawioną niżej próbą zamachu stała AK.
Zamach na zakręcie.
W ciemnościach tamtej wiosennej nocy zauważyli najpierw przyćmione światła parowozu. Chwilę później usłyszeli pisk kół zwalniającego przed zakrętem pociągu. Nie było jednak umówionego sygnału. Co robić? - zastanawiał się dowodzący akcją Józef Lewandowski ("Jur"). Przez głowę przebiegła mu zapewne myśl, że akcja musi przebiegać tak, jak została zaplanowana. Jeśli wtajemniczony w sprawę dróżnik nie dał umówionego sygnału, to najprawdopodobniej przed pociągiem specjalnym Hitlera skierowano na tę trasę inny. Rzeczywiście, po kilkunastu sekundach przed ukrytymi w zagajniku zamachowcami przetoczył się pociąg towarowy. Czekamy! - rozkazał "Jur". Ten zamach na pociąg "Brandenburg" przygotował zespół bydgoskiego "Zagra-linu", specjalnego oddziału dywersyjnego Komendy Głównej Armii Krajowej. W skład tego elitarnego oddziału, którego celem było dokonywanie aktów sabotażu i dywersji w Niemczech i na ziemiach polskich włączonych do Rzeszy, wchodzili żołnierze doskonale władający językiem niemieckim i zdecydowani na wszystko. "Zagra-lin" zasłynął zwłaszcza z trzech akcji dywersyjnych, a właściwie terrorystycznych, które odbiły się głośnym echem w prasie hitlerowskiej. Były to zamachy bombowe przeprowadzone późną zimą i wczesną wiosną 1943 roku na dwóch berlińskich dworcach: S-Bahnhof Friedrichstrasse obsługującym ruch miejski i podmiejski oraz na głównym dworcu kolejowym Friedrichstrasse Bahnhof, a także na dworcu głównym we Wrocławiu (Breslau Hauptbahnhof). W tych trzech zamachach bombowych zginęło w sumie 54 Niemców, a ponad stu odniosło cięższe lub lżejsze obrażenia. Uczestniczący w tych akcjach otrzymali wysokie odznaczenia bojowe, w tym krzyże Virtuti Militari. Wśród odznaczonych tym krzyżem był Józef Lewandowski, zastępca dowódcy "Zagra-linu" Bernarda Drzyzgi. "Jur" uczestniczył we wszystkich trzech zamachach bombowych na niemieckie dworce kolejowe i w kilku innych akcjach "Zagra-linu". Urodził się bowiem w Berlinie i znakomicie znał język niemiecki. Mieszkał zaś w Bydgoszczy, gdzie utrzymywał wiele towarzyskich kontaktów z Niemcami, w tym również z tymi, którzy zajmowali eksponowane stanowiska we władzach hitlerowskich. I właśnie późną wiosną 1943 roku "Jur" dowiedział się od oficera SS Rudolfa Teschkego, że za dwa dni ma przyjechać do Brombergu (Bydgoszczy) lub tylko przejeżdżać przez to miasto Adolf Hitler. Decyzja o przeprowadzeniu zamachu zapadła błyskawicznie. Nie było czasu na konsultacje z przełożonymi z Komendy Głównej AK. Zresztą "Zagra-lin" dysponował dużą samodzielnością w przeprowadzaniu różnych akcji dywersyjnych. Nie wiemy, czy "Jur" pomyślał, że zabicie Hitlera w zamachu na jego pociąg spowoduje krwawą zemstę Niemców. W każdym razie pociąg Führera postanowiono wysadzić w powietrze dwoma silnymi ładunkami wybuchowymi, zakopanymi pod torami na głębokości około 40 centymetrów w odległości około 20 metrów jeden od drugiego. Ładunki te wraz z zapalnikami zostały połączone przewodem elektrycznym. Wybrano również miejsce zamachu, znajdujące się w odległości 8 kilometrów od Bydgoszczy, a właściwie od dworca Bromberg Hauptbahnhof. Na tym odcinku linia kolejowa, wiodąca w pobliżu gęstego zagajnika, skręcała. W przygotowania do tej akcji wtajemniczono także najbardziej zaufanych kolejarzy, będących członkami konspiracji, w tym polskiego dróżnika pełniącego służbę na przejeździe kolejowym w odległości 9 kilometrów od Bydgoszczy, a więc kilometr od przewidywanego miejsca zamachu. To on miał dać umówiony sygnał, gdy pociąg specjalny minie ten przejazd. Co było dalej, już wiemy. Około godziny 22 zamachowcu zauważyli światła nadjeżdżającego pociągu, ale nie było sygnału od dróżnika. Przepuścili więc pociąg towarowy i pełni napięcia czekali jeszcze prawie godzinę. Ale pociąg specjalny się nie pojawił. "Jur" odwołał zatem stan alarmowy i zamachowcy wycofali się. Wkrótce Lewandowski dowiedział się od bydgoskich Niemców, że w ostatniej chwili Hitler zmienił plany...
Józef Lewandowski, który zmarł 1 września 1976 roku, nie zostawił w swej relacji dokładnej daty próby zamachu pod Bydgoszczą. Z kontekstu wynika tylko, że było to na krótko przed rozwiązaniem "Zagra-linu", co nastąpiło latem 1943 roku. Nie jest więc dzisiaj możliwe ustalenie, czy w tym właśnie dniu pociąg specjalny Hitlera pojawił się na którejś z tras łączących Berlin z Prusami Wschodnimi. Również w 1976 roku zmarł Jan Szalewski, dowódca "Szyszek". Natomiast końca wojny nie doczekał Stanisław Lesikowski. Zginął na szubienicy w Stutthofie w połowie 1944 roku. 8)
GIZIO

Re: Z dna beczki

Post by GIZIO »

Nowy odcinek "Było nie mineło" O ile się nie myle nie był transmitowany w sobote o godz 11.00,bo była jakaś dupna konferencja.Zresztą nie pierwszy już raz,nie było programu.Szkoda,że tak po macoszemu traktowany jest ten program przez TVP.Naprawdę super program.Dzięki koledze z innego forum dostałem te linki. 8)
1/3 http://www.youtube.com/watch?v=ViHnFv93 ... re=related" onclick="window.open(this.href);return false;
2/3 http://www.youtube.com/watch?v=amX4I__1 ... re=related" onclick="window.open(this.href);return false;
3/3 http://www.youtube.com/watch?v=fZ8-BQru ... re=related" onclick="window.open(this.href);return false;
Post Reply