Złocieniec- nowa książka

Tematy o okolicach Szczecinka oraz innych pomorskich miastach.
User avatar
bronx
Site Admin
Posts: 5469
Joined: 25 Feb 2005, 10:18
Location: Nstn in Pomm.
Contact:

Post by bronx »

jleszcze, nie ma co się obrażać bo nie widze żeby Stach tu kogokolwiek obrażał, bardziej widze tutaj troskę o to żeby pozycja która miała by powstać była najwyższej jakości i to jest zrozumiałe dla mnie w 100 procentach. Przecież mozna przedstawić swój pogląd na sprawe bez manifestacji i specjalnego nadęcia, prawda?

Szczecinek to też pojezierze także nie ma co uciekać :)

Uważam że niezrozumienie między wami wynika głównie z tego że macie na mysli zupełnie inne kalibry książek. Stach myśli o monografi która bardzo by się przydała na 700 lecia miasta, na tyle solidnej i fachowej, że była by wspominana po 100 latach tak jak obecnie jest wspominane dzieło Tuempla wydane na 600 lecie. Tymaczasem jleszcze mówi o wydaniu książki poprostu, z informacjami które są po ludziach m.in. tego forum, przedastawionych w jakiś ciekawy dla czytelnika sposób może nawet sensacyjny, która była by uzupełnieniem kilku do tej pory wydanych pozycji mniejszych i większych.
Stach
Posts: 3717
Joined: 28 Jan 2007, 23:31

Post by Stach »

@jleszcze
"Najwyżej Stach jej nie kupi"

Kupię, na pewno kupię :-)

"pomysleć o lekko napisanej ale rzetelnej pozycji popularno-naukowej"

Jasne, ale to nie może zastąpić dużej, źródłowej monografii. Lepszej i znacznie obszerniejszej niż powierzchowna praca zbiorowa pod red. A. Czarnika, pisana bodajże u schyłku lat sześćdziesiątych.

"ryzyko finansowe"
Monografia, o której piszę, musi zostać sfinansowana przez Urząd Miasta, a to ze względu na koszty - rzędu kilkadziesiąt tysięcy złotych.
User avatar
jleszcze
Posts: 74
Joined: 20 Sep 2007, 15:43
Location: Warszawa
Contact:

Post by jleszcze »

bronx wrote:jleszcze, nie ma co się obrażać bo nie widze żeby Stach tu kogokolwiek obrażał
To też się nie obrażam, tylko piszę, co mam na wątrobie :)
bronx wrote: bardziej widze tutaj troskę o to żeby pozycja która miała by powstać była najwyższej jakości i to jest zrozumiałe dla mnie w 100 procentach.
[/quote]

Ok, żeby tylko na troskach się nie skończyło.
bronx wrote: Przecież mozna przedstawić swój pogląd na sprawe bez manifestacji i specjalnego nadęcia, prawda?
Można, nikt nie twierdzi, że nie można.
Ale ponieważ mój pomysł został ostro skrytykowany (grzecznie ale stanowczo), pozwoliłem sobie odpowiedziedź z właściwą mi swadą i energią (grzecznie ale stanowczo). Chyba wolno mi :)
bronx wrote: Uważam że niezrozumienie między wami wynika głównie z tego że macie na mysli zupełnie inne kalibry książek. Stach myśli o monografi która bardzo by się przydała na 700 lecia miasta, na tyle solidnej i fachowej, że była by wspominana po 100 latach tak jak obecnie jest wspominane dzieło Tuempla wydane na 600 lecie. Tymaczasem jleszcze mówi o wydaniu książki poprostu, z informacjami które są po ludziach m.in. tego forum, przedastawionych w jakiś ciekawy dla czytelnika sposób może nawet sensacyjny, która była by uzupełnieniem kilku do tej pory wydanych pozycji mniejszych i większych.
Tak, to dobra ocena.
Np. mógłby powstać dobry przewodnik o obiektach historycznych w mieście i pamiątkach historycznych.
Charakter monografii nadałem mojej złocienieckiej trylogii, ale i tam dodałem dużo życia, osobistych wspomnień i wspomnień ludzi żyjacych w mieście w różnych okresach.
http://www.leszczelowski.pl" onclick="window.open(this.href);return false;
Stach
Posts: 3717
Joined: 28 Jan 2007, 23:31

Post by Stach »

@jleszcze
"ostro skrytykowany (grzecznie ale stanowczo)"

To chyba dobrze? :-)
User avatar
LUCEK
Posts: 332
Joined: 04 Mar 2005, 13:57
Contact:

Post by LUCEK »

No dobra ja załatwię ilustracje do książki o Szczecinku. :lol:
User avatar
jleszcze
Posts: 74
Joined: 20 Sep 2007, 15:43
Location: Warszawa
Contact:

Post by jleszcze »

Stach wrote:@jleszcze
"ostro skrytykowany (grzecznie ale stanowczo)"

To chyba dobrze? :-)
Pewnie, że dobrze :). Podobnie jak moja odpowiedź.
http://www.leszczelowski.pl" onclick="window.open(this.href);return false;
User avatar
jleszcze
Posts: 74
Joined: 20 Sep 2007, 15:43
Location: Warszawa
Contact:

Post by jleszcze »

Stach wrote: "ryzyko finansowe"
Monografia, o której piszę, musi zostać sfinansowana przez Urząd Miasta, a to ze względu na koszty - rzędu kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Przy pierwszej części mojej książki koszty przekroczyły 20 złotych (ofsett, dobry papier PamoArt, szycie itp. 2 tys egz). Urząd mnie nie dotował, ale pomógł nieco osobie, która na moje zlecenie pozyskiwała reklamodawców. Pozyskanie reklamodawców to sposób na zmniejszenie ryzyka.
Szczecinek jest dwukrotnie większy od Złocieńca, to też ważny czynnik redukujący ryzyko.
Nie wiem jak u was z urzędem miasta, w Złocieńcu nie mogę narzekać. Bardzo przyjazne i zachęcające nastawienie. Ale gdybym czekał na decyzję o sfinansowaniu wydania, Złocieniec nie miałby do dzisiaj ksiązki. Gmina nie jest zamożna, a ja mam wstręt przed chodzeniem po prośbie.
Wziąłem więc sprawy w swoje ręce :)
http://www.leszczelowski.pl" onclick="window.open(this.href);return false;
Jerry250
Posts: 71
Joined: 27 Apr 2010, 17:38

Re:

Post by Jerry250 »

jleszcze wrote:Bardzo chętnie. Winny jestem Złocieńcowi trzecią część, która obejmie okres powojenny z walkami w 1945. Do tego celu potrzebuję spędzić wiele godzin w archiwum w Szczecinku, gdzie są dokumentu powojennego UMiG w Złocieńcu i dokumentacja DZCB. Chcę też zanurzyć się między eksponaty muzeum regionalnego.
Czy ktoś ma jakieś namiary na szczecineckie archiwum, telefon itp.?

PS. od 29 XI do 1 XII jestem w Bornym Sulinowie

Czy powstała trzecia część ?
User avatar
jleszcze
Posts: 74
Joined: 20 Sep 2007, 15:43
Location: Warszawa
Contact:

Re: Złocieniec- nowa książka

Post by jleszcze »

Oczywiście, że powstała: "Złocieniec nie całkiem odzyskany. 1945-1956". Ma ona pewien związek ze Szczecinkiem, gdyż pisząc ją, na Parkowej w archiwum spędziłem wiele urlopowych dni. Szczecinek to urocze miasto.
Książkę można zobaczyć tu: http://aljar.abc24.pl/default.asp?kat=68292&pro=518917" onclick="window.open(this.href);return false;
Czwarta część dziejów Złocieńca (Złocieniec, jaki widziałem 1956-1989) napisana jest w 80%.

Skoro już zabrałem głos, to może pochwalę się, że założyłem swoją witrynkę poświęconą historii Ziemi Drawskiej: http://www.leszczelowski.pl" onclick="window.open(this.href);return false;
Umieściłem tam ponad 200 starych widokówek, sporo ikonografii z omówieniami, umiesciłem też kilkanaście prezentacji o historii regionu, obszerne fragmenty moich książek, są nawet dwie całe publikacje.
Polecam szczególnie wędrówki na magicznych szlakach Pojezierza Drawskiego, gdyż jest to lwia część mojej nowej książki-przewodnika.
Ciągle to rozwijam, bo sprawia mi to frajdę. Serdecznie pozdrawiam i zapraszam.
http://www.leszczelowski.pl" onclick="window.open(this.href);return false;
Jerry250
Posts: 71
Joined: 27 Apr 2010, 17:38

Re: Złocieniec- nowa książka

Post by Jerry250 »

Odpowiem na priv.
User avatar
bronx
Site Admin
Posts: 5469
Joined: 25 Feb 2005, 10:18
Location: Nstn in Pomm.
Contact:

Re: Złocieniec- nowa książka

Post by bronx »

Na łamach Przeglądu Zachodniopomorskiego ukazał się tekst prof. Kozłowskiego z którym warto się zapoznać (niekoniecznie trzeba się zgadzać :) ).
Kazimierz Kozłowski*
Uniwersytet Szczeciński O potrzebie recenzowania monografii regionalnych.
Refleksja na przykładzie trylogii Jarosława Leszczełowskiego o losach Złocieńca
Do tej pory nie recenzowałem amatorskich opracowań związanych z „historią” poszczególnych miejscowości w regionie zachodniopomorskim. Ostatnio zapoznałem się jednak z trzema opracowaniami dotyczącymi dziejów Złocieńca[1]. I to stało się pretekstem niniejszych rozważań.

Jak powszechnie wiadomo, w III RP nie ma cenzury, co jest niewątpliwie zjawiskiem doniosłym. W warunkach państwa demokratycznego każdy może pisać i mówić wszystko, co nie jest zabronione prawem. Prawo zaś nie zabrania prezentowania autorskich pomysłów, m.in. różnych pasjonatów, miłośników historii czy ludzi uważających się za publicystów lub „twórców licznych publikacji dotyczących historii regionu”. Można uznać, że klucz do poważnego lub nie traktowania informacji o dziejach miast, gmin, „ziem” czy poszczególnych instytucji życia społecznego, znajduje się w ręku zleceniodawców finansujących poszczególne opracowania, np. starostów, burmistrzów, wójtów, prezesów, dyrektorów etc. Mogą oni (a uważam, że powinni) korzystać z usług profesjonalistów przynajmniej w zakresie pozyskania recenzji. Istnieje w Polsce cała sieć uniwersytetów czy innych profesjonalnych instytutów badawczych, które mogą wskazać specjalistów w danej dziedzinie. Piszę poniżej o tzw. historii Złocieńca pióra J. Leszczełowskiego z dwóch powodów: po pierwsze dlatego, iż każdy z trzech tomów wspomnianej wyżej pracy (razem ponad 1000 stron) opatrzony został ciepłym wstępem burmistrza Złocieńca, czyli legalnej, demokratycznie wybranej władzy samorządowej (burmistrz ma określone prawa i obowiązki). Po drugie, dlatego, iż mój student III roku politologii Uniwersytetu Szczecińskiego (człowiek pracowity i sympatyczny) powołał się na to opracowanie uznając za własne następujące stwierdzenie autora omawianej trylogii: Przez kilkadziesiąt powojennych lat próbowano uzasadniać prawo do polskiej obecności na tych terenach poprzez nawiązywanie do wczesnośredniowiecznych Pomorzan. Opis historii każdego miasta zaczynał się od obowiązkowej formułki mówiącej o słowiańskich początkach [podkr. K.K.]. Niekiedy była to prawda, częściej nie. Niestety wystarczy przeczytać niektóre dzisiejsze tablice informacyjne dla turystów [podkr. K.K.], żeby stwierdzić, że ta fałszywa nuta [podkr. K.K.] nie zamilkła do końca. Przybycie naszych ojców na te ziemie było wynikiem wojny, która nie została rozpętana przez Polaków. Pomimo wiernego trwania w obozie antyhitlerowskim trudno zaliczyć Polskę do zwycięzców ostatniej wojny. Pomorze było rekompensatą za tereny, które Polsce odebrano. Właśnie tutaj wielu Polaków tworzyło swój nowy świat po wymuszonym opuszczeniu [podkr. K.K.] ziem ojców. Nie potrzebujemy [podkr. K.K.] szukać mało przekonujących związków między wczesnośredniowiecznymi Słowianami a dzisiejszą ludnością polską na Pomorzu. Nasze prawo przebywania tutaj wynika z innych ważniejszych względów. Zaryzykuję twierdzenie, które może zabrzmieć w niektórych uszach jak herezja: otóż jestem przekonany, że kulturowo znacznie bliżej nam do wypędzonych w 1945 r. Niemców niż do dwunastowiecznych Pomorzan [podkr. K.K.] (t. I, s. 22).

Z tymi kilkoma zdaniami student III roku politologii identyfikował się, lecz nie tylko on uznał je za swoje. Burmistrz Złocieńca, polecając czytelnikom i turystom trylogię Leszczełowskiego, opowiada się pośrednio również za takim tokiem myślenia. Rada Miasta Złocieńca przyznając w 2007 r. Panu Jarosławowi Leszczełowskiemu tytuł honorowego obywatela miasta w jakimś sensie także solidaryzuje się z jego poglądami. Z informacji zamieszczonej o Autorze nie wynika, iż ma ukończone studia historyczne. J. Leszczełowski pisze o sobie, iż ukończył studia informatyczne na Uniwersytecie Bundeswehry w Monachium.

Przywołując fragment książki J. Leszczełowskiego podkreśliłem niektóre stwierdzenia, gdyż z nimi trudno mi się zgodzić. Szyderczo zgoła odnosi się historyk-amator do wydanych w okresie Polski Ludowej literatury. Tu pragnę wyjaśnić, iż w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych powstało wiele monografii powiatów i miast Pomorza Zachodniego, które ukazały się głównie staraniem nieistniejącego już Instytutu Zachodniopomorskiego, a redaktorami naukowymi tych opracowań byli powszechnie szanowani historycy, tacy jak prof. Tadeusz Białecki, prof. Henryk Lesiński, prof. Bogdan Dopierała (w tych książkach problemy archeologiczne omawiał prof. Władysław Filipowiak, wybitny znawca losów Słowian pomorskich). Wiele tych i innych fundamentalnych prac dotyczących historii regionu i Szczecina recenzował i naukowo formował prof. Gerard Labuda i prof. Bogdan Wachowiak. W sprawach ludności słowiańskiej na Pomorzu wypowiadali się także m.in. profesorowie Zygmunt Szultka, Józef Borzyszkowski (prezes Instytutu Kaszubskiego w Gdańsku), a historię pruską regionu kompetentnie prezentowali w dziesiątkach prac profesorowie Edward Włodarczyk, Włodzimierz Stępiński, Mieczysław Stelmach i inni. Także koledzy z Akademii Pomorskiej w Słupsku upowszechnili wiedzę o regionie z uwzględnieniem czasów najnowszych (prof. Zenon Romanow, Eugeniusz Zdrojewski i inni). Nie do przyjęcia jest więc lekceważące stwierdzenie, iż „opis historii każdego miasta zaczynał się od obowiązkowej formułki mówiącej o słowiańskich początkach”. Kwestionuję także uogólnienie, iż „Dzisiejsze tablice informacyjne dla turystów (…) to fałszywa nuta”. Tu nie może mieć miejsca uogólnienie, trzeba podać konkretne przykłady. Wypowiedzi współczesnych przewodników turystycznych bardzo rzadko odnoszą się do słowiańskiej i polskiej tradycji na Pomorzu Zachodnim, są one raczej formowane w duchu i estetyce zaprezentowanej przez autora Ostatniego stulecia Falkenburga i tam raczej można szukać nie tyle fałszywej nuty, ile fascynacji okresem pruskim na Pomorzu Zachodnim od drugiej połowy XIX w. po 1945 rok. Nieprawdą jest, iż wszyscy osadnicy polscy, którzy przybyli na Pomorze Zachodnie po drugiej wojnie światowej znaleźli się tutaj w wymuszonych okolicznościach. O ile chodzi o wysiedleńców z terenów wschodnich osiedliło się ich w omawianym regionie tylko niespełna 25%. Nie powinno się ich nazywać repatriantami, choć przez dziesiątki lat taka terminologia obowiązywała. Przesiedleńcy z Polski centralnej (2/3 wszystkich osadników) przybyli na Pomorze Zachodnie głównie w celu poprawienia swoich warunków życia, zachęcani do tego zarówno przez władzę, jak i Kościół katolicki. Niewątpliwie przymusowo zostali tu osiedleni w 1947 r. Ukraińcy i Łemkowie z akcji Wisła (blisko 50 tys.). Nie powinien Pan Leszczełowski zabierać głos w imieniu wszystkich mieszkańców regionu czy Złocieńca. Nieuprawnione jest więc stwierdzenie „nie potrzebujemy szukać mało przekonujących związków…”. Trzeba wyraźnie napisać, w czyim imieniu Autor przemawia. Na pewno nie w moim. Oczywiście kulturowo Autor ma prawo „czuć się bliżej do wypędzonych w 1945 r. Niemców niż do dwunastowiecznych Pomorzan”. Nie wiem ilu jest zwolenników takiego sposobu myślenia (choć niewątpliwie są w dobie adopcji tradycji pruskiej przez potomków osadników z Kołomyi, Podlipek, Mosiny). Pan Leszczełowski nie sprawdził, jaki jest stosunek wysiedlonych przymusowo Niemców z regionu i samego Złocieńca (a także ich potomków) do współczesnych gospodarzy ziem nad Odrą i Bałtykiem (skąpe informacje występują w tym zakresie tylko śladowo). Jako redaktor „Kroniki Szczecina” chcę tu przywołać wypowiedź dość popularnego w środowisku także szczecińskich historyków, długoletniego prezesa organizacji ziomkowskich głównie wysiedlonych ze Szczecina Niemców i ich rodzin, nieżyjącego już dr. Hansa Günthera Cnotki[2], której udzielił redakcji „Kroniki Szczecina” w 2004 r. Na pytanie o jego stosunek do restytucji mienia poniemieckiego na Pomorzu Zachodnim powiedział m.in.: Według niemieckiego stanowiska nawet po uznaniu granicy w traktacie z 1991 r. nie nastąpiły tu żadne zmiany. To jest nadal nierozwiązany problem w niemiecko-polskich stosunkach. Niemcy są w dalszym ciągu właścicielami swoich byłych posiadłości. Niestety rząd niemiecki pozostawia ten problem samemu sobie i ma nadzieję, że rozwiąże się sam. Ten nieuznający powojennych realiów, wykształcony i opiniotwórczy w swoim środowisku były mieszkaniec Szczecina, zaprezentował też swoje oczekiwania w stosunku do współczesnych mieszkańców regionu: Chcę powiedzieć, że jest moim marzeniem, aby Niemcy osiedlali się na Pomorzu, i to nie tylko ci, co tutaj kiedyś zamieszkiwali. Ich obecność tutaj wzbogaciłaby Pomorze gospodarczo i kulturowo. Polska ludność zamieszkująca Pomorze z całą pewnością zyskałaby na tym procesie osadnictwa. Obie nacje nauczyłyby się z sobą żyć i korzyści wystąpiłyby po obu stronach. Z radością powitałbym np. umieszczenie obok polskich nazw miejscowości i ulic ich dawnych nazw niemieckich. Miałoby to istotny walor informacyjny[3]. Czy tylko informacyjny? Czy tylko dr Cnotka takie tezy prezentował?

Mam świadomość, iż za „odkrywcze” twierdzenia dotyczące genezy pozyskania przez Polskę ziem zachodnich (które zalicza do „herezji”) J. Leszczełowskiemu nie grożą żadne przykrości. Na ten temat wypowiadało się w podobnym duchu wiele osób, w tym także w 1980 r. niewątpliwie człowiek wybitny, opozycyjny działacz o socjaldemokratycznym rodowodzie, Jan Józef Lipski, w pracy Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy (uwagi o megalomanii i ksenofobii Polaków). J.J. Lipski pisał m.in.: Prawie każdy Polak (nawet wykształcony) wierzy dziś, że wróciliśmy po drugiej wojnie światowej na ziemie zagrabione nam przez Niemców. Dotyczyć to może Gdańska i Warmii (…) reszta Prus Wschodnich nigdy polska nie była, a Niemcy zdobyli te ziemie nie na Polakach, a na Prusach (…) Zachodnie Pomorze – etnicznie też nie polskie, choć słowiańskie – zrzucało parokrotnie z uporem swą zależność od Polski i wytworzyło własną organizację państwową zniszczoną dopiero w XVII wieku przez Szwedów. Prusacy zabrali te ziemie zamieszkałe nie przez Polaków Szwedom a nie Polsce[4]. Lipski stwierdza też, że my z kolei nie chcemy dziś pamiętać, że są to ziemie, na których parę setek lat kwitła kultura niemiecka[5]. Są więc i w poważnej literaturze stwierdzenia tego typu, z którymi nie wszyscy profesjonalni historycy i politolodzy oraz autorytety moralne zgadzają się. Jeżeli już jesteśmy przy autorytetach moralnych (oczywiście każdy może wybierać autorytet moralny według własnego uznania) warto przywołać stwierdzenie prymasa Stefana Wyszyńskiego, który w szczecińskiej katedrze w czasie ingresu pierwszego biskupa diecezji szczecińsko-kamieńskiej w październiku 1972 r. taką podał przyczynę pozyskania przez Polskę ziem nad Odrą i Bałtykiem, w tym Szczecina: Gdy przed wielu, wielu laty na prośbę prasy niemieckiej napisałem artykuł, jak się zapatruję na problem organizacji kościelnej na Ziemiach Odzyskanych, rzecz ująłem tak: „Powrót Polski na ziemie piastowskie, na ziemie śląskie czy pomorskie, jest wymownym ostrzeżeniem Boga, który kieruje narodami i jest ojcem ludów i narodów, ostrzeżeniem dla narodów krwawych”. I to sformułowanie obiegło cały świat i bardzo nie podobało się tym elementom rewizjonistycznym, które były zdania, że Polska jest tutaj tymczasowo[6].

Mógłbym tu szerzej odwołać się do wypowiedzi – cytowanego przez J. Leszczełowskiego – prymasa Augusta Hlonda z lat czterdziestych na ten temat. Przytoczę jednak późniejszą konstatację abp. Kazimierza Majdańskiego, którego osobowość wpłynęła na kształtowanie psychiki społeczeństwa regionu zarówno w okresie Polski Ludowej, jak i III RP. Oto fragment wypowiedzi biskupa szczecińsko-kamieńskiego z 1990 r. odnoszący się do sprawy godności człowieka i narodu: Nie można wyrzec się tego, co tę godność chroni. Chroni zaś tę godność prawda. Być może, że to dlatego właśnie wikłamy się w relacjach z naszym zachodnim sąsiadem, iż zapanowało podstawowe nieporozumienie. Skutki są brane za przyczynę. Przyczyną był dzień 1 września 1939 r. Był ten dzień przyczyną bezmiaru krzywd, jakie spadły przez wszystkie lata wojny na Naród polski, choć także inne narody, zwłaszcza na Naród żydowski. Sąsiedzi zaś nasi mówią najchętniej o roku 1945; o jego klęskach i doniosłych decyzjach politycznych wtedy podjętych[7]. Oczywiście cytowani duchowni doskonale wiedzieli o politycznych uwarunkowaniach przejęcia przez Polskę ziem zachodnich i północnych, czyli o zasadzie rekompensaty. Doceniali jednak polską myśl zachodnią oraz aspekt moralny polonizacji tych ziem. Warto w tym kontekście przypomnieć, że 1 marca 1945 r. w Izbie Gmin ówczesny brytyjski wicepremier, a późniejszy premier Clement Attlee mówił: Musicie przyznać szczerze i otwarcie, że za tę straszliwą rzecz, która przeszła nad Europą, ponoszą odpowiedzialność przywódcy Niemiec i naród niemiecki, i obawiam się, że jest bardzo wielu [Niemców], którzy przyjęli owe ideały. Złamali oni stare bariery i dlatego nie mogą apelować do starej Europy. Jeżeli oni muszą poddać się, powetować straty, to nie mają prawa powoływać się na prawo moralne, które sami podeptali, ani prosić o litość i przebaczenie, którego nigdy nie znali wobec innych. Nie uważam, że należy ich traktować tak, jak oni traktowali innych, lecz nie mogę zgodzić się z tym, aby mieli prawo apelować do zasad moralności i prawa, które sami całkowicie zignorowali. Mówiąc o konieczności przesiedlenia Niemców z terenów, które miały otrzymać kosztem Niemiec inne kraje, brytyjski polityk powiedział: Przesiedlenie ludności w chwili obecnej może być bardzo a bardzo bolesne, jednak o wiele lepsze aniżeli długo jątrząca się rana, jaką byłoby życie pod panowaniem narodów, których się nienawidzi[8]. Wysiedlenie Niemców i los wielu z nich już po ustaniu działań wojennych było oczywiście bolesne, a nawet tragiczne także dla 1 mln 800 tys. mieszkających w prowincji pomorskiej, można jednak postawić tezę, że zapobiegło ono nieszczęściom, jakie mogłyby nastąpić, gdyby na ziemiach zachodnich i północnych RP Polacy i Niemcy mieszkali obok siebie.

Jest faktem, że w latach pionierskich wielu twórców kultury, a pewnym stopniu i historyków, chcąc zamortyzować traumę osiedlających się na poniemieckich terenach rodaków, przywoływało legendy i sentymentalne opowiadania, dziełka literackie o słowiańskich i polskich losach ziem pozyskanych. To miało wówczas sens społeczny.

Niewątpliwie warto wspomnieć, iż nastroje dotyczące relacji polsko-niemieckich w Polsce funkcjonujące bezpośrednio po zmianie ustroju i budowaniu podstaw III Rzeczypospolitej przechodziły ewolucję. Od fascynacji do refleksji. Z czasem – nie tylko w oparciu o sprzeczne z polską racją stanu przejawy aktywności organizacji wysiedlonych Niemców – dawały o sobie znać przejawy rozczarowania się wielu polityków i ludzi kształtujących polską opinię publiczną w stosunku do Niemiec. Sympatię przenoszono raczej w stronę Stanów Zjednoczonych, kierując się problemem stabilizacji państwa i jego granic. Oczywiście polskie elity polityczne – w zależności od przynależności partyjnej – mają zróżnicowany stosunek do współpracy z zachodnim sąsiadem. Są to sprawy znane wszystkim obserwującym życie polityczne III RP. W kręgu profesjonalnych historyków nadal obecna jest ocena niemieckiego historycznego naporu na wschód oraz polsko-niemieckiej walki o pogranicze. Pamięta się w wielu kręgach o znaczeniu polskiej myśli zachodniej, aktywności ruchu kaszubskiego etc. Szczególną rolę w tym zakresie niewątpliwie odgrywa myślenie prof. Gerarda Labudy, uczonego europejskiej klasy, doktora honoris causa m.in. Uniwersytetu Szczecińskiego, według którego geneza przejęcia przez Polskę ziem zachodnich i północnych, zwanych przez dziesięciolecia Ziemiami Odzyskanymi, jest następująca: Granica na Odrze i Nysie nie jest tworem dnia wczorajszego lub z przedwczoraj. W stosunkach polsko-niemieckich i polsko-niemieckim sąsiedztwie była ona obecna od początku zetknięcia się obu państw już w X wieku, a przecież strumień przeobrażeń politycznych bezustannie zalewał ją „wodą zapomnienia”, to w polskiej świadomości społecznej tkwiła ona nadal jako granica etniczna, kulturalna i historyczna. Dziwnym zbiegiem wydarzeń ze stanu uśpienia do życia wezwał ją znowu pakt Hitlera-Stalina z dnia 23 sierpnia 1939 roku, który pomyślany jako akt rozbioru państwa polskiego, obrócił się swoim ostrzem przeciwko jego autorom, wywołał wybuch wojny światowej, w toku której doszło również do wojny na śmierć i życie między hitlerowskimi Niemcami i stalinowskim Związkiem Sowieckim[9]. Propaguję ten tekst prof. Labudy.

Chcę także zwrócić uwagę na napisany krótko przed śmiercią obszerny tekst prof. Antoniego Czubińskiego z UAM Ewolucja stanowiska publicystyki i historiografii polskiej wobec kwestii tzw. Ziem Odzyskanych (1939–2002)[10], w którym ten znany historyk udokumentował, jak zmieniało się myślenie polskich elit o złożonych relacjach polsko-niemieckich. Trzeba tu wspomnieć o wieloletniej konstruktywnej aktywności Uniwersytetu Szczecińskiego, innych wyższych uczelni Szczecina i Euroregionu Pomerania w zakresie dobrosąsiedzkiej współpracy województwa zachodniopomorskiego z landem Meklemburgia-Pomorze Przednie w wielu dziedzinach życia. Ważne niewątpliwie są opracowania prof. Jana M. Piskorskiego, m.in. dotyczące szeroko rozumianego procesu wysiedleń.

Nie zamierzam recenzować szerzej obszernej pracy J. Leszczełowskiego (powinno to mieć miejsce przed wydaniem jej drukiem). Zwracam tylko uwagę na świadomie wybrane problemy. W tomie drugim, gdy Autor omawia „Ostatnie stulecie Falkenburga”, z pietyzmem przybliża współczesnym mieszkańcom Złocieńca nie tylko pamiątki po pierwszej wojnie światowej, co jest oczywiście do przyjęcia, lecz także sukcesy militaryzmu niemieckiego w dobie nazizmu. Popularyzowana jest postać „pochodzącego z okolic Złocieńca sportowca Joachima Münchenberga”. Autor omawianej pracy tak o nim pisze: Urodził się 31 grudnia 1918 r. w maleńkiej wsi Radomyśl (Friedrichshof) nieopodal Osiecka, która robi dziś dość żałosne wrażenie. Wychował się w rodzinnym majątki ziemskim. Dworek rodziców przyszłego lotnika dziś jest straszliwie zdewastowany, za nim nadal rozciąga się duży park, w którym znajduje się zarośnięty staw pokryty rzęsą wodną. Mimo to warto odwiedzić to ciche i piękne miejsce. Joachim Münchenberg uczył się w gimnazjum w Drawsku. (…) Specjalizował się w lekkoatletyce i piłce ręcznej. Należał m.in. do złocienieckiej drużyny TSV Falkenburg. W 1936 r. wstąpił do Szkoły Sił Powietrznych w Dreźnie (…) 7 listopada 1939 r. stoczył na froncie zachodnim swoją pierwszą zwycięską walkę powietrzną z angielskim samolotem. Niespełna rok później, 14 września 1940 r. porucznik Münchenberg z okazji zestrzelenia 20 samolotu przeciwnika otrzymał Krzyż Rycerski. Dalszy szlak bojowy wiódł go aż nad Morze Śródziemne, gdzie 1 maja 1941 r. w czasie jednego lotu bojowego zestrzelił trzy brytyjskie hurricany, za co otrzymał dębowe liście do Krzyża Rycerskiego… Dalej Leszczełowski omawia kolejne sukcesy zasłużonego dla III Rzeszy pilota Luftwaffe (majora) aż do marca 1943 r., gdy zginął w walce z samolotami amerykańskimi, mając na koncie 500 lotów bojowych i 135 zestrzeleń (antyhitlerowskiej koalicji). Zaiste warto odwiedzić ciche i piękne miejsce jego urodzenia. Pięknie pan major prezentuje się w mundurze Luftwaffe.

Rozważania o przedwojennych losach miasta, gdzie od blisko 70 lat mieszkają niemal wyłącznie Polacy, J. Leszczełowski kończy informacją (co wydaje się zamiarem zgoła kiczowatym), iż nieprawdą jest, że Ewa Braun, przyjaciółka Adolfa Hitlera, była patronką Falkenburga. Autor informuje czytelników o tym fakcie, demaskując popularny jakoby wśród polskiej ludności miasta mit. Nie będę kontynuował laudacji dotyczącej Ostatniego stulecia Falkenburga. Myślę, że i bez tego książka wzbudziła duże zainteresowanie mieszkańców i uformowała myślenie także wielu młodych i starszych mieszkańców miasta, w tym także przewodników turystycznych.

W tomie trzecim trylogii Złocieniec nie całkiem odzyskany, autor prezentuje polskie losy miasta formalnie do 1956 r., faktycznie zaś śladowo do okresu III Rzeczypospolitej. Obszernie przedstawia walki o Wał Pomorski i Złocieniec, koncentrując się na aktywności 1. Armii Wojska Polskiego. Stara się przedstawić bardzo ciepło losy polskich żołnierzy-kresowiaków. Już na początku tych rozważań Autor wygłasza dość oczywistą tezę ideowo-propagandową uzasadniając, dlaczego rozdział pierwszy tego tomu zatytułował „Kresowi żołnierze zdobywają Falkenburg”: Moim zamiarem było podkreślenie, że najwięcej żołnierzy 1. Armii Wojska Polskiego wywodziło się z odebranych Polsce Kresów, ale wówczas w takim tytule zawarłbym nieprawdziwą sugestię, jakoby armia ta reprezentowała polski interes lub interes polskich Kresów. Tak niestety nie było. Armia ta była narzędziem w ręku Stalina, zresztą niezwykle przydatnym w jego wyrafinowanej polskiej rozgrywce. Nie zmienia to faktu, że żołnierze polscy przelewali krew w walce o pomorskie wsie i miasteczka. Mimo że na wyższych stanowiskach dowódczych widzieli przeważnie rosyjskich oficerów, to byli chyba przekonani, że walczą po właściwej stronie z największym wrogiem Polski, hitlerowskimi Niemcami (s. 13). Specjaliści z zakresu historii wojskowości mogliby tę część zrecenzować kompetentnie. Doceniam, że kilku autorów prac przywołanych w tej części trylogii przez Leszczełowskiego to wiarygodni naukowcy, np. T. Gasztold, J. Lindmajer, G.J. Brzustowicz. W tej części pracy J. Leszczełowski ciekawie prezentuje dramatyczne wojenne i powojenne losy polskich osadników (rozdz. „Sybiracy, repatrianci, przesiedleńcy”). To niewątpliwie wartościowa część pracy ze względu na zebranie i usystematyzowanie wywiadów z przedstawicielami odchodzącego pokolenia. Wydaje się, że rzetelnie są przedstawione dzieje parafii w Złocieńcu. Nieco propagandowy charakter ma amatorska ocena okresu walki o kształt władzy w Złocieńcu (na szerszym tle).

I w tej części trylogii występują pomyłki rzeczowe, w tym terminologiczne, np. „raporty wojewody zachodniopomorskiego” z 1945 r. (s. 66) – wojewoda zachodniopomorski funkcjonuje dopiero od 1999 r., a od 1946 r. urzędował wojewoda szczeciński. Nigdy nie było „konferencji pokojowej w Poczdamie” (s. 70) – chodzi o konferencję zwycięskich mocarstw w Poczdamie z lipca/sierpnia 1945 r.

Nie będę omawiał szerzej niewątpliwie dobrego zamysłu przedstawienia pierwszych 10–11 lat polskiego Złocieńca. Niepokoi mnie w przypisach zapis sygnatur zespołów archiwalnych. Książka wydana została w 2009 r., a autor powołuje się na materiały zgromadzone np. w WAP Koszalin. Wojewódzkie Archiwa Państwowe zostały zlikwidowane w całym kraju w 1975 r. (na ich miejsce powołano Archiwa Państwowe – sygn. AP). W ostatnim czterdziestoleciu przenumerowano też zespoły archiwalne. J. Leszczełowski korzystał ze zbiorów oddziału AP w Szczecinku i przywołał w specyficznym kontekście niektóre materiały źródłowe. Problem polega na tym, iż Autor nie potrafi krytycznie oceniać dokumentów, a krytyka źródeł to sprawa zasadnicza. Aby jej dokonać trzeba posiadać imponującą wiedzę pozaźródłową i to jest problem Autora omawianej trylogii. Przykładowo, na s. 75 Leszczełowski omawiając raporty obwodowego pełnomocnika rządu w Drawsku z 1945 r. naiwnie interpretuje problem chłonności osadniczej terenu. Władze polskie za zgodą Sowietów spełniły więc jeden z głównych postulatów zawartych w poprzednim dokumencie Starostwa [chodzi o wysiedlenie Niemców i trudności z akcją żniwną]. Oczywiście nie wolno wyciągać wniosku, że to postulaty starostów były powodem rozpoczęcia tej akcji wysiedleńczej. O takich działaniach musiała zdecydować Moskwa, która postanowiła działać metodą faktów dokonanych jeszcze przed decyzjami mocarstw na konferencji poczdamskiej. Mniej Niemców na Ziemiach Odzyskanych oznaczało mniejsze wyrzuty sumienia u przywódców Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Myślę, że Stalin był wtedy pewien, że Polska pozostanie w jego sferze wpływów, a status nowych Niemiec musiał być dla niego jeszcze zagadką. (…) W taki sposób Sowiety chcąc nie chcąc wspierały polskie roszczenia oddalając widmo Polski w granicach Księstwa Warszawskiego. Ta konstatacja to smutny przykład pomieszania z poplątaniem informacji o złożonych uwarunkowaniach przejęcia przez Polskę ziem nad Odrą i Bałtykiem, a na ten temat jest niezwykle bogata literatura naukowa (i popularna), także wydana w ostatnim dwudziestoleciu. Wystarczyłoby chociażby zapoznać się z pracą prof. Andrzeja Skrzypka Mechanizmy uzależnienia. Stosunki polsko-niemieckie 1944–1957 (Pułtusk 2002). Z tej monografii wynika, iż Stalin dopiero w październiku 1946 r. uznał polską granicę na Odrze i Nysie za definitywnie ustaloną. Wcześniej prowadził grę polityczno-dyplomatyczną z zachodnimi mocarstwami o kształt powojennych Niemiec. Jest faktem, iż po ustaniu działań wojennych wielu radzieckich oficerów i żołnierzy raczej sprzyjało Niemcom niż polskim osadnikom (różne były przyczyny tego stanu rzeczy). O stosunku Wielkiej Brytanii do wysiedlenia Niemców mógłby dowiedzieć się Autor choćby z XII tomu źródeł do dziejów Pomorza Zachodniego opracowanego przez Tadeusza Białeckiego i Kazimierza Kozłowskiego Niemcy na Pomorzu Zachodnim w latach 1945–1950 (Szczecin 2004).

Omawiając szeroko relacje represjonowanych w dobie stalinizmu mieszkańców Złocieńca, Leszczełowski nie czerpie informacji z najnowszych opracowań dotyczących aparatu represyjnego Polski Ludowej, a powinien skorzystać z prac dr. Radosława Ptaszyńskiego wydanych przez szczeciński Oddział IPN[11]. Powinien też pamiętać o istocie dramatu wojny domowej w latach 1945–1947, jaka miała wówczas miejsce w kraju (z jej skutkami). Ważne by tu były ustalenia prof. Andrzeja Friszke. Sądzę, iż wypada w tym miejscu przedstawić konstatację Adama Michnika zaprezentowana w artykule „Żołnierze wyklęci w potrzasku”. Redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” pisze: Był to ponury czas, w którym wszystkie niemal drogi prowadziły donikąd. Był to czas, gdy wierność łatwo przeobrażała się w absurd, a realizm mógł oznaczać zdradę. Tym, którzy tego uniknęli, zarówno „żołnierzom wyklętym”, jak i krytykom należy się hołd, miłosierdzie i życzliwa pamięć[12].

Kończąc informację bardzo ogólną o publikacji mogę stwierdzić, iż Autor, który o sobie pisze (na swojej stronie internetowej), że jest historykiem amatorem i hobbystycznie bada historię regionalną Pojezierza Drawskiego niewątpliwie ma talent pisarski i cechuje go ogromna pracowitość. Zarówno jego wysiłek autorski, jak i finansowy sponsorów byłby lepiej spożytkowany, gdyby odbyły się wcześniej konsultacje merytoryczne co do zakresu prezentowanego materiału, metody badawczej, wykorzystania literatury fachowej i źródeł, a poszczególne fragmenty książki były zrecenzowane przez specjalistów. Wówczas laudacje pod adresem Jarosława Leszczełowskiego ze strony Burmistrza i Rady Miasta byłyby bardziej uprawnione, a Autor omawianej pracy miałby niewątpliwie większą satysfakcję. Nade wszystko jednak nie nastąpiłaby dezinformacja Czytelników, którzy mogą sądzić, iż mieli w ręku prawdziwą historię Złocieńca.

Dla „Przeglądu Zachodniopomorskiego”
* Prof. dr hab. K. Kozłowski jest kierownikiem Zakładu Historii Społecznej i Badań Regionalnych w Instytucie Politologii i Europeistyki US. W latach 1975–2007 był dyrektorem Archiwum Państwowego w Szczecinie. Autor m.in. monografii Pomorze Zachodnie 1945–2010. Społeczeństwo – władza – gospodarka – kultura, Szczecin 2012.
[1] J. Leszczełowski, Złocieniec – przygoda z historią, część pierwsza, (Warszawa 2007, wydawca Agencja Wydawniczo-Usługowa „ALJAR” Alicja Leszczełowska, 336 ss.), Ostatnie stulecie Falkenburga, Złocieniec – przygoda z historią, część druga (Warszawa 2007, wydawca jw., 306 ss.), Złocieniec nie całkiem odzyskany, część trzecia (Warszawa 2009, wydawca jw., 358 ss.
[2] Dr H.G. Cnotka urodził się w Szczecinie w 1932 r. (jego ojciec osiedlił się w Szczecinie w 1919 r. po „pierwszym rozbiorze Niemiec” – jak stwierdza H.G. Cnotka, przenosząc się z Bydgoszczy). Był redaktorem naczelnym „Stettiner Bürgerbriefe”, od 1991 r. szefem stowarzyszenia „Historischer Arbeitkreis Stettin” oraz wydawcą „Reiseführer Stettin” i przewodnika po Szczecinie.
[3] Wywiad W. Mijala z H.G. Cnotką, „Kronika Szczecina 2003”, Szczecin 2004, s. 67.
[4] J.J. Lipski, Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy (uwagi o megalomanii i ksenofobii Polaków), w: Tunika Nesosa. Szkice o literaturze i o nacjonalizmie, Warszawa 1992, s. 144.
[5] Tamże, s. 146.
[6] Tekst homilii kard. S. Wyszyńskiego w zbiorach Kurii diecezji szczecińsko-kamieńskiej.
[7] Tamże.
[8] Cyt. za: Źródła do dziejów Pomorza Zachodniego, t. XII: Niemcy na Pomorzu Zachodnim, red. T. Białecki, K. Kozłowski, Szczecin 2004, s. 32–33.
[9] G. Labuda, Dzieje granicy polsko-niemieckiej jako zagadnienie badawcze, w: Problem granic i obszaru odrodzonego państwa polskiego (1918–1990), red. A. Czubiński, Poznań 1992, s. 45–46.
[10] A. Czubiński, Studia ostatnie, Poznań 2009, s. 384–405. Praca ta przywołana została ponownie w 2011 r. w książce Spory o historię, prawdę i o nas, wstęp i oprac. S. Sierpowski, Poznań 2011.
[11] R. Ptaszyński, Sędziowie Wojskowego Sądu Rejonowego w Szczecinie i ich wyroki, Szczecin 2008.
[12] A. Michnik, Podzielona polska pamięć. Żołnierze wyklęci w potrzasku, „Gazeta Wyborcza” 2–3 marca 2013.
Post scriptum czyli prof. Kazimierz Kozłowski o książce pana Marcina Kuchto pt: Dzieje polskiego Kalisza Pomorskiego w latach 1945-2010.

Na oddzielną uwagę zasługuje wydana przez Przedsiębiorstwo Poligraficzno – Reklamowe TONGRAF książka Marcina Kuchto „Dzieje polskiego Kalisza Pomorskiego w latach 1945-2010”. Na stronie tytułowej umieszczono zapis „Publikacja ukazała się dzięki wsparciu gminy Kalisz Pomorski niemniej jednak gmina Kalisz Pomorski nie odpowiada za treści w niej zawarte”. Ten zapis łagodzi nieco odpowiedzialność sponsora za jakość książki. Autor zebrał imponującą ilość informacji o powojennych dziejach Kalisza Pomorskiego, lecz przedstawił je bez żadnej sensownej koncepcji, metody badawczej, kompetentnej krytyki źródeł. Wielka szkoda, że władze bardzo sympatycznego dla mnie miasta nie zwróciły się o konsultacje do specjalistów. Myślę, że dobrym przykładem jest tu współpraca władz miasta Szczecinek z Uniwersytetem Szczecińskim i Archiwum Państwowym.
Taka ogarnia mnie refleksja (nad tą refleksją) czy to tak szczerze z troski o jakość publikacji; czy może z czystej ludzkiej zazdrości, że amator też potrafi i bez tytułu naukowego; czy może chodzi zwyczajnie o kasę, która nie trafia do naukowców choćby za recenzję tylko idą gdzieś bokiem. Należy pamiętać, że gdyby nie tacy właśnie zapaleni amatorzy jak Jarosław Leszczyłowski wiele historii lokalnej (szczególnie tych mniejszych prowincjonalnych miast) poszła by w zapomnienie. Pan profesor chwali władze naszego miasta za współpracę przy monografii, II tom był pod redakcją właśnie Pana profesora a recenzentem był prof. Białecki, czy to jakoś uskrzydliło ten nasz II tom?
Bavor
Posts: 78
Joined: 26 Oct 2012, 15:24
Location: Poznań

Re: Złocieniec- nowa książka

Post by Bavor »

Czy książki pana Leszczelowskiego są jeszcze gdzieś do nabycia?
Podany link już nie działa, na Allegro ich nie ma. Na innych stronach też nie znalazłem...
User avatar
Drahim
Posts: 596
Joined: 12 Mar 2009, 19:46
Location: kiedyś koło Gazowni

Re: Złocieniec- nowa książka

Post by Drahim »

bronx wrote: Pan profesor chwali władze naszego miasta za współpracę przy monografii, II tom był pod redakcją właśnie Pana profesora a recenzentem był prof. Białecki, czy to jakoś uskrzydliło ten nasz II tom?
Ze wstydem muszę się przyznać, że II tom "naszej" monografii, po przeczytaniu, trafił na dno szafy.
Czytając refleksje Pana profesora, odnoszę ogólne wrażenie "czepiania się przecinków".

Chociaż jest też pochwała czegoś, czego absolutnie zabrakło redagowanej przez Pana profesora monografii szczecineckiej...

cytat:
....W tej części pracy J. Leszczełowski ciekawie prezentuje dramatyczne wojenne i powojenne losy polskich osadników (rozdz. „Sybiracy, repatrianci, przesiedleńcy”). To niewątpliwie wartościowa część pracy ze względu na zebranie i usystematyzowanie wywiadów z przedstawicielami odchodzącego pokolenia. Wydaje się, że rzetelnie są przedstawione dzieje parafii w Złocieńcu. Nieco propagandowy charakter ma amatorska ocena okresu walki o kształt władzy w Złocieńcu (na szerszym tle).....

Liczę na to, że jakiś szczecinecki historyk - amator napisze podobne opracowanie... "Szczecineccy sybiriacy, repatrianci, przesiedleńcy"

ps. czytam teraz i polecam opracowanie Marcina Zaręby - "Wielka trwoga - Polska 1944-1947 - Ludowa reakcja na kryzys."
User avatar
bronx
Site Admin
Posts: 5469
Joined: 25 Feb 2005, 10:18
Location: Nstn in Pomm.
Contact:

Re: Złocieniec- nowa książka

Post by bronx »

Na stronie Przeglądu Zachodniopomorskiego http://przegladzachodniopomorski.pl/?page_id=207#_ftn1" onclick="window.open(this.href);return false; ukazała się odpowiedź Jarosława Leszczełowskiego na wcześniejszą surową krytykę jego pracy jako historyka amatora.
Bardzo rzeczowo napisane, nic dodać nic ująć. Brawo Jarek. Już to kiedyś gdzieś pisałem ale powtórzę: Złocieńcowi gratulujemy Jarosława Leszczełowskiego!
Jarosław Leszczełowski
Czy moja trylogia została poddana rzetelnej recenzji?

Formułując bardzo surową ocenę mojej pracy Pan Profesor Kazimierz Kozłowski nie skontaktował się ze mną, żeby dać mi choć minimalną szansę przedstawienia swojego stanowiska. Ze smutkiem stwierdzam, że nie skontaktowała się ze mną również redakcja „Przeglądu Zachodniopomorskiego”. Taki kontakt pozwoliłby Panu Profesorowi uzyskać np. informację o tym, kto w istocie sfinansował moją trylogię. W artykule Autora recenzji czytamy:

„Można uznać, że klucz do poważnego lub nie traktowania informacji o dziejach miast, gmin, „ziem” czy poszczególnych instytucji życia społecznego, znajduje się w ręku zleceniodawców finansujących poszczególne opracowania, np. starostów, burmistrzów, wójtów, prezesów, dyrektorów etc.”.

Nieco później profesor Kozłowski napisał o „wysiłku finansowym sponsorów” związanych z wydaniem mojej publikacji. Czytelnik tych słów łatwo może wyciągnąć wniosek, że moja trylogia, została sfinansowana przez jakąś „instytucję życia społecznego” lub jakichś „sponsorów”. Tymczasem jest to nieprawda, gdyż wydanie trylogii zostało sfinansowane z mojej prywatnej kieszeni. Swoje pieniądze i tysiące godzin pracy społecznej przez lata angażowałem w badanie i popularyzację historii tak mi bliskiego regionu i to właśnie było przyczyną nadania mi tytułu Honorowego Obywatela Miasta przez radę miejską, której to decyzję Pan Profesor w nieelegancki sposób próbuje poddawać w wątpliwość.

Zgadzam się z Panem Profesorem, że istotnym problemem jest jakość prac dotyczących historii regionalnej. Pewnie trzeba szukać rozwiązań. Pan Profesor proponuje:

„Mogą oni (a uważam, że powinni) korzystać z usług profesjonalistów przynajmniej w zakresie pozyskania recenzji. Istnieje w Polsce cała sieć uniwersytetów czy innych profesjonalnych instytutów badawczych, które mogą wskazać specjalistów w danej dziedzinie.”

Jak rozumiem Pan Profesor dopuszcza możliwość pisania o historii przez amatorów-regionalistów pod warunkiem recenzowania ich dzieł przez zawodowych historyków. Tymczasem sprawa jest niezwykle skomplikowana, a sposób jej rozwiązania proponowany przez Pana Profesora ma dwie zasadnicze słabości. Otóż po pierwsze wskazani specjaliści z uniwersytetów lub instytucji badawczych, z reguły nie posiadają, niestety, wystarczającej wiedzy o dziejach małych regionów i popełniają w związku z tym liczne błędy. Bycie zawodowym historykiem, czy też posiadanie tytułów naukowych, nie gwarantuje uniknięcia, często bardzo istotnych, błędów merytorycznych. Pisali o tym regionaliści dyskutujący na stronie internetowej, na której opublikowano recenzję. Z takimi błędami sam bardzo często się spotykam. Tryb pracy nad niniejszą odpowiedzią uniemożliwia mi przytoczenie licznych przykładów. Jestem w Gdańsku, gdzie pracuję zawodowo, czyli z daleka od mojej pomorskiej biblioteki. Jednakże mogę podać przykład z publikacji dobrze znanej Panu Profesorowi. W 2010 r. wydano materiały z konferencji naukowej, która odbyła się w Drawsku Pomorskim pod tytułem: „Drawsko Pomorskie i okolice poprzez wieki. Studia szkice.” Na stronie 29. jednemu z autorów[1], który niewątpliwie jest wysokiej klasy specjalistą, przydarzył się istotny błąd, który wynika z nieznajomości lokalnej topografii. Autor napisał o jednej z bram miejskich jako o Bramie Sadowej, gdyż tak przetłumaczył nazwę „Baumgartentor”. Dale rozwinął: „Po nazwie można przypuszczać, że gęsty drzewostan przed nią to sady miejskie”. Tymczasem każdy drawski regionalista wie, że nazwa bramy pochodzi od drogi, która prowadziła do odległej o 5 km wsi Baumgarten dziś Gudowo. Tego z oczywistych względów nie wiedział historyk ze Szczecina. Bardzo przepraszam autora tej pomyłki, że użyłem tego przykładu, gdyż bardzo cenię jego prace i takie pomyłki wcale ich nie dyskredytują. Przykładem tym zilustrowałem tylko mechanizm powstawania tego typu merytorycznych błędów. Z tych samych powodów Pan Profesor Kazimierz Kozłowski nie potrafił wskazać w swojej długiej przecież recenzji merytorycznych błędów w moich pracach, co łatwo udowodnię poniżej.

Równie dobrze można więc, postulować recenzowanie prac zawodowych historyków przez regionalistów, czego oczywiście nie czynię. Wskazuję tylko, że sprawa jest niezwykle skomplikowana.

Najpoważniejszą słabość propozycji Pana Profesora, zilustrował znakomicie sam Pan Profesor Kazimierz Kozłowski, pokazując na przykładzie mojej trylogii, jak bardzo można wypaczyć ideę profesjonalnej recenzji. Zdaję sobie sprawę, że są to mocne słowa, dlatego natychmiast przystępuję do udowodnienia tej tezy za pomocą prostego zestawienia:

1. Pan Profesor nie dokonał w istocie recenzji pierwszej części mojej trylogii „Złocieniec, przygoda z historią”, gdyż odniósł się tylko do jednej (!) strony tej ponad trzystustronicowej książki. Dyskusja z moim poglądem (zresztą pogląd ten został przez Pana Profesora twórczo rozwinięty) zawartym na tej stronie, zajmuje chyba blisko połowę całej recenzji. Pan Profesor nie odniósł się ani jednym słowem do pozostałej zawartości książki i nie wskazał żadnego błędu merytorycznego. Nie jest to w istocie recenzja I tomu, lecz recenzja jednej strony i jednego mojego osobistego poglądu.
2. Niemal identycznie postąpił Pan Profesor z drugą częścią mojej trylogii „Ostatnie stulecie Falkenburga”, gdyż znowu odniósł się tylko do jednej (!) strony tej ponad trzystustronicowej książki. Strona ta zawiera zupełnie drugorzędne i powszechnie dostępne (nawet w Internecie) informacje o życiorysie urodzonego w Radomyśli koło Złocieńca asa lotnictwa niemieckiego Muenchenberga, które przedstawiłem bez komentarza, a na podstawie których Pan Profesor wysnuł niesłuszny wniosek o rzekomych moich pochwałach militaryzmu niemieckiego (!?). Do tego faktu odniosę się oczywiście poniżej. Pan Profesor nie odniósł się do pozostałej zawartości książki i nie wskazał żadnego błędu merytorycznego. I tym razem nie jest to w istocie recenzja II tomu, lecz recenzja jednej strony.
3. Więcej uwagi poświęcił Pan Profesor III tomowi, który jest wynikiem mojej samodzielnej pracy na materiale źródłowym (relacje świadków i archiwalia). Co bardzo symptomatyczne, właśnie podczas oceny tego tomu padają ciepłe słowa pod moim adresem. Jestem przekonany, że gdyby pełna treść I i II tomu została rzeczywiście rzetelnie przeanalizowana przez Autora recenzji i w tym przypadku jego oceny nie byłyby tak radykalne. Nie zmienia to faktu, że recenzję trzeciego tomu również trudno uznać za wyczerpującą. I w tym przypadku brak popartych argumentami wskazań błędów merytorycznych. Wskazane zostały jedynie trzy formalne błędy w użytym przeze mnie nazewnictwie. Pan Profesor nie omieszkał użyć kilku nie popartych argumentacją etykiet dotyczących moich wywodów: „amatorska ocena”, „propagandowy charakter”, „naiwnie interpretuje”

Podsumowując, ze smutkiem muszę stwierdzić, że Pan Profesor zrecenzował dwie kartki pierwszych dwóch tomów mojej trylogii i bardzo skromnie odniósł się do tomu trzeciego. Tymczasem tak wiele miejsca poświęcił na dyskusję z moimi poglądami. Autor recenzji nie potrafił udowodnić tezy o rzekomych błędach merytorycznych w mojej pracy, nie ma on więc podstaw do stawiania zarzutów Panu Burmistrzowi Złocieńca, który na moje zaproszenie zechciał wygłosić słowo wstępne do moich książek, które jak już podkreślałem, zostały wydane i sfinansowane przeze mnie.

Przedstawione powyżej zestawienia wskazują w sposób oczywisty, że artykuł Pana Profesora Kazimierza Kozłowskiego nie spełnia wymogów stawianych przed pełną, rzetelną i profesjonalną recenzją. W zasadzie taką konstatacją mógłbym zakończyć odpowiadanie na tę „recenzję”, jednak nie mogę zostawić bez odpowiedzi wywodów, jakie znalazły się w artykule, który został przez redakcją „Przeglądu Zachodniopomorskiego” niemal natychmiast opublikowany w Internecie.

- Oceny związane z tomem I „Złocieniec, przygoda z historią”

Tak jak wskazałem powyżej oceny Pana Profesora Kazimierza Kozłowskiego dotyczą tylko jednej strony i jednego poglądu. Moje stanowisko zawarłem w poniższych punktach:

1. Pan Profesor napisał iż, „Szyderczo zgoła odnosi się historyk-amator do wydanych w okresie Polski Ludowej literatury”. Nie sądzę, żebym odnosił się do czegokolwiek szyderczo. Jest dla mnie oczywistym faktem, że wielokrotnie w publikacjach z okresu Polski Ludowej manipulowano historią tzw. Ziem Odzyskanych. Autor recenzji chce mi jednak przypisać chęć potępiania całego dorobku historyków z tego okresu. Każdy czytelnik mojej trylogii wie, że tak nie jest. Pisałem książkę o Złocieńcu, więc moją wypowiedź należy odnosić tylko do literatury dotyczącej tego miasta lub powiatu. W okresie który opisuje Pan Profesor wydano w 1985 r. książkę autorstwa T. Gasztołda i J. Lindmajera, w której to na stronie 15 czytamy: „Historia rozwoju skupiska określonej grupy ludności na terenie dzisiejszego Złocieńca w następnych stuleciach może skłonić do przypuszczenia, że rozbudowała się tu rzeczywiście w IX-XII wieku znaczniejsza osada, a może nawet forma grodowa, wokół której wyrastać zaczęło podgrodzie – najwcześniejsza postać miasta”. Każdy badacz historii Złocieńca, wie doskonale, że badania archeologiczne nie wskazują na istnienie w Złocieńcu wczesnośredniowiecznej osady, a już na pewno grodu z rozbudowanym podgrodziem. Badania archeologiczne zamku Wedlów (prowadzone w latach sześćdziesiątych XX w.), którego wzniesienie poprzedziło powstanie miasta, wskazują że powstał on na tak zwanym „surowym korzeniu”, nie stwierdzono śladów wczesnośredniowiecznej osady. Jest to klasyczny przykład dorabiania słowiańskich korzeni Złocieńcowi, który w rzeczywistości powstał na początku czternastego stulecia, w toku procesu kolonizacji tych ziem. Był to, nie jedyny zresztą, ukłon autorów w kierunku panującej wówczas linii ideologicznej. Polecam Panu Profesorowi lekturę tej pozycji w części powojennej. Proszę bardzo dokonać rzetelnej oceny sposobu jej opracowania. Wiem w jakich czasach zmuszeni byli pracować i pisać autorzy tej książki, dlatego w moich książkach nie oceniałem i nie atakowałem ich, ale skoro Pan Profesor przedstawił mi tych naukowców jako „wiarygodnych” w przeciwieństwie do mnie „niewiarygodnego amatora”, to musiałem wspomnieć o tym fakcie.
2. Pan Profesor napisał: „Nie do przyjęcia jest więc lekceważące stwierdzenie, iż „opis historii każdego miasta zaczynał się od obowiązkowej formułki mówiącej o słowiańskich początkach”. Nie będę się upierał, być może to sformułowanie było zbyt ogólne i niesprawiedliwe.
3. Cytat z recenzji Pana Profesora: „Kwestionuję także uogólnienie, iż „Dzisiejsze tablice informacyjne dla turystów (…) to fałszywa nuta”. Tu nie może mieć miejsca uogólnienie, trzeba podać konkretne przykłady.” Szkoda, że zasady nie stosowania uogólnień nie przyjął Pan Profesor, pisząc recenzję. Ależ proszę bardzo, oto przykłady: tablica z kalendarium na złocienieckim rynku, tablica informacyjna przy ruinach zamku złocienieckiego. W czasie, kiedy pisałem I tom (2006) na oficjalnej stronie internetowej Złocieńca umieszczone było pełne błędów i zafałszowań historycznych kalendarium. Było tam też tłumaczenie angielskie. Wielu Niemców wzięło je sobie za punkt ataku, łatwo udowadniając, że Polacy fałszują historię. Spotkałem się kilkakrotnie z takimi przykrymi atakami. Dziś ta sytuacja zmieniła się na szczęście.
4. Nie napisałem, że wszyscy osadnicy przybyli na Ziemie Odzyskane przymusowo. Napisałem „wielu Polaków”, a nie „wszyscy Polacy”. W III tomie trylogii pokazuję odpowiednie proporcje.
5. Autor recenzji napisał: „Nie powinien Pan Leszczełowski zabierać głos w imieniu wszystkich mieszkańców regionu czy Złocieńca. Nieuprawnione jest więc stwierdzenie „nie potrzebujemy szukać mało przekonujących związków…”. Trzeba wyraźnie napisać, w czyim imieniu Autor przemawia. Na pewno nie w moim.” Jest to dla mnie manipulacja. Wypowiadam się w książce pod swoim nazwiskiem i na swoją odpowiedzialność. Nigdzie nie zaznaczyłem, że wypowiadam się w imieniu innych. Użyłem formy „my” wysuwając postulat skuteczniejszego argumentowania, jako członek polskiej społeczności Złocieńca.
6. Pan Profesor napisał: „Oczywiście kulturowo Autor ma prawo „czuć się bliżej do wypędzonych w 1945 r. Niemców niż do dwunastowiecznych Pomorzan” i dalej przeszedł do rewanżyzmu i ziomkostw, zupełnie zmieniając sens mojej wypowiedzi. Nie mam wątpliwości, że są liczni nacjonaliści niemieccy, którzy nienawidzą Polaków. Zetknąłem się z takimi osobami. Mamy w Polsce zresztą podobny problem. Ale to właśnie ten typ ludzi pragnie wykopywać przepaść między współczesnymi Polakami i Niemcami. W swej wypowiedzi stwierdziłem jedynie, że czasowy dystans dziesięciu wieków jest znacznie większy niż dystans między dwoma Europejczykami różniącymi się narodowością. Podobnie jak w istocie nie tworzy (albo nie powinien tworzyć) poważnego dystansu kolor skóry, czy też wyznawana religia.

- Oceny związane z tomem II „Ostatnie stulecie Falkenburga”

Odnosząc się do fragmentu „recenzji” poświęconemu II części trylogii, nie mam wiele do napisania, gdyż Profesor Kazimierz Kozłowski nie recenzował tej książki. Skupił się jedynie na marginalnej dygresji dotyczącej życiorysu pilota Muenchenberga, zarzucając mi w nieuprawniony sposób pochwałę niemieckiego militaryzmu. Myślę też, że nie bez powodu Autor „recenzji” zwarł następującą informację: „Z informacji zamieszczonej o Autorze nie wynika, iż ma ukończone studia historyczne. J. Leszczełowski pisze o sobie, iż ukończył studia informatyczne na Uniwersytecie Bundeswehry w Monachium”. Skoro poruszony został ten wątek, to przekażę kilka osobistych informacji. Studiowałem na Uniwersytecie Bundeswehry jako polski oficer. Jestem wnukiem Zygmunta Leszczełowskiego przedwojennego bosmana Flotylli Rzecznej w Pińsku, który walcząc pod Kockiem w 1939 roku, dostał się do hitlerowskiej niewoli, gdzie spędził 5 lat. Jego brat Franciszek Leszczełowski został jako polski urzędnik aresztowany, więziony na Pawiaku i zamordowany w Oświęcimiu. Siostra mojego dziadka została zamordowana podczas Powstania Warszawskiego, kiedy hitlerowskie żołdactwo dokonywało masowej rzezi polskiej ludności cywilnej na Woli. Te fakty bardzo głęboko tkwią w mojej świadomości i zawsze dają mi właściwą perspektywę podczas badania zawirowań polsko-niemieckiej historii. Sugestie Pana Profesora sprawiły mi olbrzymią przykrość.

Uwagi o wyglądzie Muenchenberga w mundurze pomijam. Życiorys pilota podałem bez żadnych komentarzy, a jego treść odpowiada faktom. Bardzo bym się ucieszył, żeby hitlerowcy mieli mniej świetnych pilotów i szybciej przegrali wojnę, niestety tak nie było.

W bardzo wielu miejscach mojej trylogii wskazywałem na winę militaryzmu niemieckiego za rozpętanie wojny. Wskazywałem też, że winę za tragedię wypędzeń ponoszą w istocie sami Niemcy, gdyż to oni rozpętali straszną wojnę. Każdy, kto rzeczywiście przeczytał, moją trylogię, wie o tym dobrze. Wystarczyło, zresztą przerzucić kilka kartek dalej za opis Muenchenberga, żeby znaleźć dramatyczne opisy zachowania niemieckich mieszkańców Złocieńca podczas tzw. kryształowej nocy. W III tomie znajdziemy min. przerażający opis mordu dokonanego przez Niemców na żydowskich mieszkańcach miasteczka. Poniżej dwa cytaty z mojej książki

„Napaść na Polskę we wrześniu 1939 roku nie znajduje, moim zdaniem, należnego odzwierciedlenia w powojennych publikacjach niemieckich dotyczących tego okresu w życiu miasteczka. Szybki sukces Wehrmachtu musiał dodatkowo wzmocnić nastroje nacjonalistyczne, a propaganda zadbała, by większość mieszkańców miasteczka była przekonana o słuszności wojny prowadzonej przeciwko pogardzanym Polakom. Nieprzyjemnym zgrzytem była śmierć na froncie polskim jednego z lubianych nauczycieli pracujących w szkole powszechnej”.

„Zbrodniczy i rasistowski charakter rządów III Rzeszy jako pierwsi odczuli żydowscy mieszkańcy miasteczka. Przed ich sklepami członkowie SA wystawiali pikiety, żeby zniechęcić mieszkańców do zakupów. Licząca około stu osób społeczność żydowska doświadczała coraz mocniej narastających szykan i aktów dyskryminacji. Niektórzy właściwie odczytali te sygnały, opuszczając miasto i same Niemcy. Tak zrobiła między innymi rodzina kupca Isidora Jachmanna, który miał sklep w rynku i wynajmował mieszkania w lichych kamieniczkach przy dzisiejszej ulicy Armii Polskiej. Tych, którzy pozostali, czekał straszliwy los. Kulminację upokorzeń stanowiła „spontanicznie” zorganizowana przez władze „noc kryształowa”. Wydarzenia te stworzyły wyjątkową okazję dla wszelkiego rodzaju szumowin, które występują w każdej społeczności ludzkiej, a w państwie hitlerowskim mogły sobie zapewnić bezkarność, wdziewając mundur SA-mana. Nieludzkie państwo patrzyło przychylnym okiem na okradanie i upadlanie społeczności żydowskiej. […]

Zamach posłużył za pretekst dla przeprowadzenia „nocy kryształowej” z 9 na 10 listopada 1938 roku, podczas której zabito 200 osób narodowości żydowskiej, zniszczono ponad 1000 synagog, zdemolowano ponad 7000 sklepów i 171 domów mieszkalnych, zbezczeszczono prawie wszystkie cmentarze żydowskie, a ponad 20 tysięcy Żydów osadzono w obozach koncentracyjnych. Policja i straż pożarna nie interweniowały. W Złocieńcu zburzono synagogę, która znajdowała się w pobliżu starej szkoły powszechnej. Działo się to na oczach dzieci, które wcześniej zostały przygotowane do tego barbarzyńskiego widowiska pogadankami nauczycieli o szkodliwej roli Żydów w niemieckim społeczeństwie. Szczegóły tej operacji opisałem w pierwszym tomie książki. W mieście bezkarnie dewastowano sklepy i mieszkania żydowskie. Na nic zdały się zasługi wojenne Isidora Lewina, który walcząc podczas I wojny światowej poświęcił nogę swojej niemieckiej ojczyźnie. Nie uchroniło go to przed upokorzeniami zadawanymi przez patriotów nowego typu, spod znaku swastyki. Nie można za te wydarzenia winić wszystkich ówczesnych mieszkańców Złocieńca. Z całą pewnością byli tacy, którzy ze zgrozą i potępieniem obserwowali nazistowskie ekscesy. Gremialnego potępienia bojówkarzy jednak też z pewnością nie było.


Druga uwaga Autora recenzji dotycząca II tomu zupełnie mnie zaskoczyła: „Rozważania o przedwojennych losach miasta, gdzie od blisko 70 lat mieszkają niemal wyłącznie Polacy, J. Leszczełowski kończy informacją (co wydaje się zamiarem zgoła kiczowatym), iż nieprawdą jest, że Ewa Braun, przyjaciółka Adolfa Hitlera, była patronką Falkenburga. Autor informuje czytelników o tym fakcie, demaskując popularny jakoby wśród polskiej ludności miasta mit”.

Nic dziwnego, że Pan Profesor Kazimierz Kozłowski nie zna tego mitu bardzo popularnego w powojennym Złocieńcu. Tę legendę ciągle muszę dementować na różnych internetowych forach dyskusyjnych. Zaskakuje mnie powątpiewanie Pana Profesora dotyczące istnienia takiego mitu. Nie rozumiem, skąd taka pewność? W pobliskiej jednostce w Budowie technicy oznaczyli nawet napisami „Willa Ewy Braun” podziemne przewody prowadzące do budynku, który w ramach tego samego mitu miałby być siedzibą towarzyszki Hitlera. Mogę udostępnić zdjęcia. Zadaję sobie też pytanie, dlaczego zupełnie marginalne wskazanie na nieprawdziwość tego mitu zwróciło uwagę Autora „recenzji”.

- Oceny związane z tomem III „Złocieniec nie całkiem odzyskany”

Odniesienie się do tej części recenzji dotyczącej ujmę w poniższych punktach:

1. Pan Profesor napisał: W tomie trzecim trylogii Złocieniec nie całkiem odzyskany, autor prezentuje polskie losy miasta formalnie do 1956 r., faktycznie zaś śladowo do okresu III Rzeczypospolitej. Na stronie tytułowej III tomu znajduje się informacja, że książka obejmuje lata 1945-56.
2. Pan Profesor nie podejmuje się oceny opisanych przeze mnie walk na pozycji ryglowej, pisząc że „Specjaliści z zakresu historii wojskowości mogliby tę część zrecenzować kompetentnie”. Innymi słowy merytorycznych zarzutów brak. Niestety, Pan Profesor po raz wtóry nie powstrzymał się przed wygłoszeniem ogólnikowego twierdzenia o rzekomo użytej przeze mnie „oczywistej tezie ideowo-propagandowej”.
3. Pan Profesor napisał: „Doceniam, że kilku autorów prac przywołanych w tej części trylogii przez Leszczełowskiego to wiarygodni naukowcy, np. T. Gasztold, J. Lindmajer, G.J. Brzustowicz.” Bardzo cenię książki Pana G. J. Brzustowicza. Wbrew sugestiom Profesora Kozłowskiego nigdy nie odnosiłem się szyderczo do pracy Panów T. Gasztołda, J. Lindmajera, autorów książki wydanej w 1985 r. „Złocieniec zarys dziejów”. Wiedziałem bowiem w jakiej sytuacji wydawali tę publikację lub też książkę „Dzieje Ziemi Drawskiej (1972). Nie można było wtedy pisać swobodnie, a ja jestem bardzo ostrożny, jeśli chodzi o ocenę ludzi Z drugiej strony z zainteresowaniem przeczytałbym całościowe recenzje tych publikacji. Zwłaszcza interesuje mnie ocena Pana Profesora co do wiarygodności opisu historii powojennej w publikacja tych autorów.
4. „Nieco propagandowy charakter ma amatorska ocena okresu walki o kształt władzy w Złocieńcu (na szerszym tle)”. Muszę po raz kolejny zaprotestować przeciwko ustawicznemu stosowaniu przez Profesora Kazimierza Kozłowskiego etykietek: „nieco propagandowy charakter” i „amatorska ocena” bez podania jakiejkolwiek argumentacji merytorycznej.
5. „I w tej części trylogii występują pomyłki rzeczowe, w tym terminologiczne, np. „raporty wojewody zachodniopomorskiego” z 1945 r. (s. 66) – wojewoda zachodniopomorski funkcjonuje dopiero od 1999 r., a od 1946 r. urzędował wojewoda szczeciński.” „Nigdy nie było „konferencji pokojowej w Poczdamie” (s. 70) – chodzi o konferencję zwycięskich mocarstw w Poczdamie z lipca/sierpnia 1945 r.” „Niepokoi mnie w przypisach zapis sygnatur zespołów archiwalnych. Książka wydana została w 2009 r., a autor powołuje się na materiały zgromadzone np. w WAP Koszalin. Wojewódzkie Archiwa Państwowe zostały zlikwidowane w całym kraju w 1975 r. (na ich miejsce powołano Archiwa Państwowe – sygn. AP)”. Są to trzy trafne uwagi formalne, które z chęcią przyjmuję i przepraszam za pomyłki. Nie mogą one oczywiście służyć jako podstawa podważania moich wywodów, tak jak pomyłka w nazwie archiwum nie zmienia faktu, że dokonałem pracochłonnej i rzetelnej analizy źródeł, pracując w oddziale AP w Szczecinku, którego sympatyczny i profesjonalny personel niniejszym pozdrawiam.
6. „Problem polega na tym, iż Autor nie potrafi krytycznie oceniać dokumentów, a krytyka źródeł to sprawa zasadnicza. Aby jej dokonać trzeba posiadać imponującą wiedzę poza źródłową i to jest problem Autora omawianej trylogii. Przykładowo, na s. 75 Leszczełowski omawiając raporty obwodowego pełnomocnika rządu w Drawsku z 1945 r. naiwnie interpretuje problem chłonności osadniczej terenu.” Uważam, że tak daleko idące oceny mojej osoby i sposobu pracy, nie zostały przez Autora recenzji poparte przekonywującą argumentacją i tym samym są zarzutem ogólnikowym, z którym nie sposób rzeczowo dyskutować. Użycie słowa „naiwne” również nie stanowi merytorycznego argumentu. Trzeba tę naiwność merytorycznie wykazać, co nie zostało uczynione.

Omawiając szeroko relacje represjonowanych w dobie stalinizmu mieszkańców Złocieńca, Leszczełowski nie czerpie informacji z najnowszych opracowań dotyczących aparatu represyjnego Polski Ludowej, a powinien skorzystać z prac dr. Radosława Ptaszyńskiego wydanych przez szczeciński Oddział IPN. Powinien też pamiętać o istocie dramatu wojny domowej w latach 1945–1947, jaka miała wówczas miejsce w kraju (z jej skutkami). Oczekiwałbym od Recenzenta wskazania błędów merytorycznych, jakie popełniłem, wtedy sensowne byłoby wskazywanie literatury, która pozwoliłaby mi takich błędów uniknąć. Profesor Kazimierz Kozłowski w ogóle nie wskazuje błędów w moich opisach represji, a zarzuca mi, że skorzystałem z innych publikacji. Otóż te fragmenty powstały w wyniku pracy bezpośrednio na materiale źródłowym, jakim były relacje żyjących jeszcze świadków i dokumentacja sądowa. Wykonałem prawidłową pracę badawczą. W żadnej dotychczasowej publikacji nie znajdziemy informacji o masowych aresztowania w Złocieńcu w 1946 r, a już zupełnie nic o organizacji WAP. Do tych informacji nie potrafili, dotrzeć naukowcy: T. Gasztołd i J. Lindmajer.

[1] Chodzi o artykuł Radosława Skryckiego, lecz przytoczoną przez Autora informację podano na s. 28.
User avatar
bronx
Site Admin
Posts: 5469
Joined: 25 Feb 2005, 10:18
Location: Nstn in Pomm.
Contact:

Re: Złocieniec- nowa książka

Post by bronx »

Pozwolę sobie jeszcze wkleić komentarze, które się pojawiły pod tą polemiką obu historyków, jednego zawodowego drugiego amatora, bo są wyjątkowo ciekawe i wartościowe.
Przegląd Zachodniopomorski wrote: Radosław Gaziński pisze:
16 maja 2013 o 23:06

Poszedłbym jeszcze dalej niż pan Zbigniew Januszaniec, uważam, że obie grupy badaczy czyli miłośnicy dziejów lokalnych obejmujących wieś , gminę czy miasto i historycy zawodowi uzupełniają się wzajemnie i są sobie na wzajem potrzebni, chociaż nie do końca zdają sobie z tego sprawę. Widzą ten sam problem z dwóch różnych stron: historycy zawodowi z góry próbują ująć dzieje w długie procesy, historycy amatorzy z dołu koncentrując się na poszczególnych faktach. Są to jednak dwie strony tych samych dziejów. Podkreślę jeszcze raz warto współpracować, np; przy okazji monografii miast czy wsi finansowanych przez samorządy. Sam byłem redaktorem Dziejów Szczecinka (2010) napisanych przez historyków zawodowych z Uniwersytetu Szczecińskiego i Archiwum Państwowego w Szczecinie. Zostały one na miejscu dobrze przyjęte. Wspomniany prof. Kazimierz Kozłowski redagował drugi tom napisany siłami miejscowymi (dzieje miasta po 1945 r). Sądzę, że to dobry przykład. Mógłbym takich przykładów przytoczyc znacznie więcej. Natomiast odnośnie historii regionalnej to jeżeli już nie mikrohistoria to lepiej historia lokalna. Region to określenie większych jednostek czyli całe Pomorze jest regionem, chociaż określenie to ma znacznie szerszy kontekst np: region bałtycki czy region Morza Śródziemnego itp.

Zbigniew Januszaniec pisze:
16 maja 2013 o 18:47

Przepraszam Pana Profesora za błąd w nazwisku ( w ostatnim zdaniu) , który dostrzegłem zbyt późno, by go skorygować.

Zbigniew Januszaniec pisze:
16 maja 2013 o 18:38

Prof. dr hab. Radosław Gaziński opowiedział się za współdziałaniem historyków zawodowych z historykami amatorami zajmującymi się mikrohistorią ( czyli historią regionalną). Pan profesor zwrócił uwagę, że „mikrohistoryk amator nie bierze pod uwagę wielu zachowanych archiwaliów”. Przyznał jednak również, że historyk zawodowy nie dysponuje z kolei „źródłami niedostępnymi w oficjalnym obiegu naukowym”, do których może mieć wgląd mikrohistoryk amator. I tu pojawiają się duże możliwości współpracy. W praktyce najczęściej współpraca taka ma charakter nieformalny. Polega to przeważnie na tym, że mikrohistoryk amator przedstawia szczegółowe dzieje swego środowiska na tle dziejów ogólnych opisanych już wcześniej przez zawodowców. Historyk amator bardzo często (choć nie zawsze) ufa, że dzieje ogólne są już przez zawodowych historyków rozpoznane w stopniu pozwalającym na „bezpieczne” i czytelne lokowanie w tych dziejach – historii regionu, gminy, miasta, wsi lub historii jeszcze węższego środowiska.
Historyk amator wie, że dokumenty zarchiwizowane mają już tę gwarancję, że będą zachowane dla przyszłych pokoleń, że mogą być przez naukowców dostrzeżone i przebadane , ale ma jednocześnie świadomość, że absolutnie nie mają takiej gwarancji źródła niezarchiwizowane, źródła rozproszone, znajdujące się w posiadaniu różnych osób fizycznych bądź firm – i na badaniu takich właśnie źródeł mikrohistoryk często się skupia, gdyż wie, że jeśli on tego nie zrobi teraz, to później nie będzie już mógł nikt tego zrobić. Taka jest specyfika badań mikrohistorycznych.
Autor piszący tekst na podstawie własnych obserwacji bądź na przykład na podstawie zgromadzonych materiałów, które znajdują się wyłącznie w jego szufladzie, wie że pisze tekst, którego nikt inny nie mógłby napisać. Nie zawsze jest to rozumiane przez badaczy zawodowych. Zawodowcy często nie darzą amatorów zbytnim zaufaniem. Zdarzają się jednak wyjątki. Podam dwa przykłady ze swojego doświadczenia. W 1985 roku powstała monografia „Czaplinek i Starostwo Drahimskie”. Była to praca zbiorowa. Obok rozdziałów napisanych przez doświadczonych zawodowych historyków znalazł się w niej wtedy również rozdział napisany przeze mnie – początkującego wówczas historyka amatora. Z kolei w 2001 roku berliński zawodowy historyk dr Christoph Motsch wydał książkę „Grenzgesellschaft und fruehmoderner Staat. Die Starostei Draheim zwischen Hinterpommern, der Neumark, und Grosspolen (1575 – 1805)”. Nie zawahał się on w swej książce powołać się na materiały otrzymane ode mnie – od historyka amatora.
Jestem przekonany, że dorobek mikrohistoryków pasjonatów może być znakomitym uzupełnieniem badań historyków zawodowych. Mało tego, uważam że w przypadku dziejów niewielkich środowisk oraz w przypadku niewielkich przestrzeni terytorialnych (np. gmin, miast, wsi) wieloletnie badania mikrohistoryków amatorów mogą być zdecydowanie bardziej kompletne i bardziej trafne pod względem merytorycznym niż okazjonalne badania historyków zawodowych. Człowiek – związany z lokalnym środowiskiem – znający od lat każdy kamień i każdą ścieżkę w badanym miejscu ma szanse opisać to miejsce dokładniej niż ktoś, kto odwiedził to miejsce tylko przelotnie. Ale jest też inny jeszcze problem. Zawodowiec – wywodzący się spoza tego lokalnego środowiska – wcale nie musi uważać za konieczne dokładne opisywanie tego miejsca. Następuje specyficzny „konflikt zainteresowań”. Na szczęście, specyficzne zjawisko „hobbystycznych zainteresowań historią regionu” (mające związek z tzw. lokalnym patriotyzmem) jest na tyle powszechne, że gwarantuje zachowanie dla przyszłych pokoleń również wiele takich informacji, które nigdy nie miały szans znalezienia się w kręgu zainteresowań historyków zawodowych. Podam przykłady niektórych swoich publikacji : „Historia czaplineckich czasopism” (napisanie tego tekstu byłoby niemożliwe, gdyby nie własna kolekcja czaplineckich periodyków), ” Czaplineckie pszczelarstwo” ( napisanie tego tekstu byłoby niemożliwe bez wglądu do oryginalnej, niezarchiwizowanej, dokumentacji czaplineckiego Koła Pszczelarzy), „Czaplinek 1945 – 1948 w swietle starych dokumentów” (napisanie tego tekstu byłoby niemożliwe bez dokładnego przebadania niezarchiwizowanych dokumentów odkrytych przypadkowo w jednym z czaplineckich przedsiębiorstw), „Historyczne spojrzenie na ukształtowanie przestrzenne miasta Czaplinka” (napisanie tego tekstu byłoby niemożliwe bez dobrej znajomości topografii miasta i bez wieloletnich własnych obserwacji terenowych połączonych z poszukiwaniami informacji dostępnych w publikacjach profesjonalnych).
Zawsze uważałem, że moje skromne publikacje zdecydowanie ustępują jakością pracom Jarosława Leszczełowskiego, który cieszy się w lokalnym środowisku dużym autorytetem. Być może, właśnie ta okoliczność sprawiła, że zabrałem kilkakrotnie głos w tej dyskusji , podkreślając rolę lokalnych historyków amatorów, czy – jak chce Pan Profesor R. Gadziński – mikrohistoryków.

Radosław Gaziński pisze:
14 maja 2013 o 13:26

Bardzo cieszy mnie dyskusja na temat historii regionalnej sprowokowana recenzją prof. Kazimierza Kozłowskiego. Sam jestem historykiem zawodowym i aktualnym redaktorem „Przegladu Zachodniopomorskiego” i chciałbym podkreślić, że intencją prof. Kozłowskiego na pewno nie było zdyskredytowanie pracy pana Jarosława Leszczełowskiego. Chciałbym jednak podzielić się kilkoma refleksjami na temat historii regionalnej i osób ją uprawiajacych nie należących do grona tzw. zawodowych historyków. Po pierwsze to bardzo dobrze, że rośnie zainteresowanie dziejami regionalnymi, chociaż nie bardzo lubię określenia historia regionalna raczej za francuska szkołą historyczną nazwałbym te badania mikrohistorią (dzieje miasta, wsi, gminy). Po drugie, nie ulega watpliwości, że ludzie zajmujący się mikrohistorią mają lepszą znajomość obszaru który badają bo tu mieszkaja. Po trzecie moga dysponować źródłami niedostępnymi w oficjalnym obiegu naukowym np: zgromadzonych w archiwach. Mikrohistoria uprawiana przez miłośników ma też i swoje wady. Najczęściej są to problemy z konstrukcją pracy, brak możliwości dotarcia do dużych bibliotek i archiwów regionu. W tej sytuacji mimo wszystko mikrohistoryk amator nie bierze pod uwagę wielu zachowanych archiwaliów, które dla naszego regionu są przechowywane nie tylko w Szczecinie, Koszalinie, Słupsku, Szczecinku, cz też Gorzowie Wielkopolskim ale również w Greifswaldzie, Berlinie oraz Poczdamie (tylko dla Pomorza i Nowej Marchii). Często nie dociera do nich bo nie ma na to środków. Dlatego jestem za współpraca obu grup badaczy. Na takiej współpracy zyskałby obie strony. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby dyskutować na temat struktury prac powstajacych w regionie. I kończąc sądzę, że wypowiedź prof. Kazimierza Kozłowskiego wynikała z troski o jakość prac powstajacych w regionie.

Jarosław Leszczełowski pisze:
13 maja 2013 o 15:10

Szanowni Państwo
Bardzo miło mi poinformować Państwa o bardzo profesjonalnym podejściu redakcji Przegladu Zachodniopomorskiego (PZ). Pan sekretarz redakcji poinformował mnie właśnie, że PZ zgadza się na opublikowanie mojego tekstu polemicznego. Ponadto zarówno recenzja profesora Kazimierza Kozłowskiego, jak też moja odpowiedź zostaną opublikowane w 2 numerze PZ za rok 2013. Chciałbym podkreślić, że taka forma świadczy o bardzo uczciwym podejściu redakcji.
Serdeczne pozdrowienia
Jarosław Leszczełowski
PS. Szanowni Państwo w dyskusji, która się tutaj toczy nie będę uczestniczyć (poza moim sprostowaniem, które umieściłem wcześniej), ponieważ mi trochę nie wypada. Nie czytam, też treści wypowiedzi, gdyż potrzebuję nabrać nieco dystansu do sprawy, żeby sformułować spokojną merytoryczną odpowiedź wolną od emocji.

Zbigniew Januszaniec pisze:
13 maja 2013 o 13:09

Ilu jest w województwie zachodniopomorskim niezawodowych regionalnych historyków publikujących rzadziej lub częściej swe teksty , czyli – jak to określił Pan Profesor – „[...]… różnych pasjonatów, miłośników historii czy ludzi uważających się za publicystów lub »twórców licznych publikacji dotyczących historii regionu« [...]” ? . Jest to z pewnością liczba pokaźna. Moim zdaniem, można ją szacować na kilkaset osób. Każdego dnia, znaczna część tych ludzi wyszukuje informacje historyczne, czyta historyczne opracowania innych autorów, analizuje stare dokumenty, stare mapy i stare fotografie, robi dokumentację fotograficzną zabytków, pracuje nad nowymi tekstami, i.t.d. Można mówić o wielkim potencjale tkwiącym w tej armii pasjonatów.

Zbigniew Januszaniec pisze:
12 maja 2013 o 18:00

Warto uspokoić emocje. One nigdy nie są dobrym doradcą. Co się właściwie stało? Po prostu ceniony – choć niezawodowy – autor prac historycznych, mogący poszczycić się dużym dorobkiem badawczym, użył w trzytomowej serii swych książek kilku kontrowersyjnych stwierdzeń (pod którymi też bym się zresztą nie podpisał, chociaż bardzo szanuję tego autora), które to stwierdzenia stały się pretekstem do wytoczenia przeciw tym książkom dział niemałego kalibru. Wierzę, że Pan Profesor kierował się wyłącznie troską o jakość publikacji wychodzących spod piór osób niebędących zawodowymi historykami. Jestem również przekonany, że nasz autor upora się z postawionymi mu zarzutami. Jest człowiekiem o wysokiej kulturze. Wciąż jednak nie daje mi spokoju obawa, czy w polu rażenia odłamków z salwy oddanej z dział skierowanych w stronę trylogii nie znajdzie się ogół prac – jak to określił Pan Profesor – napisanych przez „[...]… różnych pasjonatów, miłośników historii czy ludzi uważających się za publicystów lub »twórców licznych publikacji dotyczących historii regionu« [...]”, niezależnie od jakości tych prac.

Daniel Puchalski pisze:
12 maja 2013 o 17:06

Na wstępie chcę zaznaczyć, że nie jestem historykiem profesjonalistą, zaliczam się raczej go grona amatorów-miłośników. Samą recenzję prof. Kozłowskiego uważam za potrzebną, podobnie jak dyskusję na temat badań prowadzonych przez nieprofesjonalnych historyków.
Moja dotychczasowa praca nauczyła mnie przede wszystkim tego, że najważniejsze w warsztacie historyka jest krytyczne spojrzenie (również w stosunku do samego siebie). Nie chcę w tym miejscu bezpośrednio odnosić się do prac p. Leszczełowskiego, których nie znam zbyt dobrze, głównie ze względu na brak większego zainteresowania historią Złocieńca z mojej strony. Posiadam jedynie pierwszą część „Przygód z historią”. Przeczytałem ją jak normalną książkę popularyzatorką: opowieść o historii miasta nowomarchijskiego. Na pewno nie będzie ona służyła mi za źródło, chociażby ze względu na brak w niej źródeł archiwalnych.
Chcę się jednak bardziej odnieść do problemu, który wywołał prof. Kozłowski, a mianowicie relacji: zawodowi historycy – historycy amatorzy. Pierwsi są nimi z zawodu, jest to ich praca, ich sposób zarabiania na przysłowiowy chleb. Drudzy są pasjonatami historii, zainteresowani przeważnie jakimś wąskim obszarem (miastem, powiatem), poświęcający jego historii wolną chwilę, własne pieniądze, które zarabiają pracując w innej dziedzinie. Niestety pomiędzy jednymi a drugimi powstają spory, co widać po poniższych komentarzach.
Po pierwsze prof. Kozłowski napisał recenzję „trylogii” p. Leszczełowskiego. A czym jest recenzja? Tekstem który pełni funkcję informacyjną, wartościującą i postulatywną, nakłaniającą lub zniechęcającą. Szczególną rolę pełni recenzja w nauce, również w historii. Jest ona jedną z podstaw tej nauki, w której krytyczność jest bardzo ważna. Błędem jest postrzeganie recenzji jako ataku – jakże cieszyłbym się, gdyby mój wytwór został zrecenzowany przez kogoś z takim doświadczeniem jak prof. Kozłowski! Z recenzji napisanych przez Wehrmann’a i Schwarz’a cieszył się także nie kto inny jak najczęściej przytaczany przez p. Leszczełowskiego Paul v. Nießen. Obaj wielcy badacze dziejów odpowiednio Pomorza i Nowej Marchii posłużyli się recenzją, aby m.in. ukazać autorowi błędy zawarte w jego pracy, w odpowiedzi na co ten się do nich przyznał. Na marginesie mówiąc, opracowania Nießena zawierają dość wiele błędów, co jest jedynie potwierdzeniem tego, że każdy może a nawet ma prawo je popełnić. Niestety recenzja Wehrmann’a czy Schwartz’a nie została uwzględniona przez kolejnych badaczy, przez co błędy popełnione przez Nießena zostały uznane za prawdę historyczną, a żaden z polskich badaczy – czy też profesjonalistów, czy też amatorów – nie pokusił się o weryfikację treści. Ten przykład chyba dość trafnie ukazuje rolę i funkcję recenzji. Myślę także, że zamysłem prof. Kozłowskiego było ukazanie także tego problemu-wprowadzania w błąd czytelnika poprzez przekazywanie informacji opartych na bezkrytycznym spojrzeniu.
Faktem jest również, że historycy-amatorzy wypełniają lukę w badaniu i popularyzacji przeszłości niektórych regionów. Posiadają oni pewną przewagę nad zawodowcami, o której szeroko napisał p. Zbigniew Januszaniec. Niewątpliwie jednak w 100% zgadzam się z prof. Kozłowski w kwestii konieczności recenzji takich prac. Pozwoli to uniknąć wprowadzaniu czytelnika w błąd. Oczywiście można powiedzieć, że także poddanie pracy recenzji specjalisty nie wykryje wszystkich błędów – tak bywa, ale z pewności ograniczy ich ilość.

Absolutnie nie mogę zaś zgodzić się z poglądem, który usłyszałem ostatnio w trakcie rozmowy na temat omawianej recenzji, jakoby intencją prof. Kozłowskiego miało być „zniszczenie regionalistów amatorów, aby władze samorządowe zlecały opracowania historyczne naukowcom, a ci z kolei zgarnęli szmal” (wypowiedź prawie dosłowna mojego rozmówcy). Na początek należałoby zadać sobie pytanie ile miast, gmin, powiatów chce zlecać takowe opracowania same z siebie? Nie oszukujmy się: badania historyczne nie są oczkiem w głowie władz samorządowych. Gdyby nie inicjatywy z zewnątrz, większość publikacji nigdy by nie powstała. Jeżeli zaś chodzi o przysłowiowy „szmal” to przecież praca badawcza jest źródłem utrzymania zawodowych historyków. Zrozumiałe jest więc, że za ich pracę należy się zapłata. Niekoniecznie jest to kwestia rozumiana przez hobbystów, którzy wykonują swoją pracę przecież dla przyjemności. Ale przecież każdy mógł wybrać studia historyczne i podjąć pracę naukową, a potem „zbijać szmal”…
To tylko kilka uwag do których zainspirowała mnie recenzji prof. K. Kozłowskiego na temat monografii Złocieńca, a właściwie temat, który został przez nią wywołany. Mam jednak głęboką nadzieję, że oba środowiska odnajdą linię porozumienia, bo tylko ich współpraca pomoże w badaniu i popularyzacji historii Pomorza Zachodniego, Nowej Marchii a także innych ziem. Model współpracy opierający się na konsultacjach i recenzja wydaje mi się w tym momencie najlepszy.

Daniel Puchalski pisze:
12 maja 2013 o 14:26

Niewydanie po polsku Paula v. Nießena czy Karla Kühna dotyczących terenów powiatu drawskiego pod żadnym pozorem nie można uznać za brak profesjonalizmu!!!!! Tereny Pomorza Zachodniego i Nowej Marchii to setki kronik i opracowań dotyczących wielu miast, dlaczego akurat terenu drawskie a nie kronika Chojny Augustina Kehrberga?? A czy wydawanie niemieckich opracowań po polsku jest zadaniem Archiwum Państwowego?????

Bogumił Kurylczyk pisze:
12 maja 2013 o 09:41

Poszerzę krąg zagadnień powstałych po tej wypowiedzi prof. Kozłowskiego. Jak przeczytałem, był on „w latach 1975–2007 dyrektorem Archiwum Państwowego w Szczecinie”. I jako naukowiec i profesjonalista, nie doprowadził przez tyle lat do szerszego udostępnienia (czyli przetłumaczenia i wydania) prac tak fundamentalnych dla historii Ziemi Drawskiej jak choćby dzieł P. Niessena czy kroniki K. Kühna.
To oczywiście nie jest przestępstwo. Ale też nie jest powód do chwały. A może nawet brak profesjonalizmu… Witam zatem Pana Profesora w szeregach historyków nieprofesjonalnych.

Zbigniew Januszaniec pisze:
11 maja 2013 o 22:09

Aż się prosi, by uzupełnić wypowiedź Pana J. Leszczełowskiego kilkoma stwierdzeniami:

1)Olbrzymia część regionalnych publikacji historycznych tworzonych przez pasjonatów powstaje bez żadnego zewnętrznego wsparcia finansowego. Ta okoliczność może być nieraz trudno zrozumiała dla osób zajmujących się podobnymi zagadnieniami za wynagrodzeniem.

2)Regionalne publikacje historyczne powstające w wyniku zainteresowań hobbystycznych bardzo często poprzedzone są bardzo pracochłonnymi poszukiwaniami i niejednokrotnie swym poziomem nie ustępują publikacjom będących dziełem profesjonalistów, a bywa że je pod niektórymi względami przewyższają np. pod względem znajomości wielu takich szczegółów, których odkrycie przez badacza nie znającego dobrze wszystkich miejscowych uwarunkowań jest po prostu niemożliwe.

3)Bardzo często przewaga regionalnych badaczy – pasjonatów nad badaczami- profesjonalistami polega na tym , że regionalista specjalizujący się w dziejach stosunkowo niewielkiego obszaru, na przykład jednej miejscowości, jest w stanie poświęcić przedmiotowi swej specjalizacji niewspółmiernie więcej czasu i wysiłku niż historyk – naukowiec, dla którego ewentualne zainteresowanie się dziejami jakiejś jednej miejscowości przeważnie bywa tylko krótkotrwałym okazjonalnym epizodem, spowodowanym na przykład realizacją otrzymanego zamówienia.
Tymczasem regionalista – pasjonat z reguły zajmuje się przedmiotem swych zainteresowań przez całą aktywną część swojego życia. Angażuje się w wybrany temat de facto nieustannie. Jest to bardzo wąska specjalizacja; pasjonat może więc osiągnąć taki poziom wiedzy na temat dziejów wybranej miejscowości, który w praktyce rzadko bywa osiągany przez profesjonalistę zajmującego się bardziej ogólnymi zagadnieniami historycznymi.

4)Podane powyżej okoliczności sprawiają, że regionaliści – pasjonaci wypełniają bardzo istotną lukę w badaniach historycznych, której wypełnienie ze względów oczywistych przekracza możliwości profesjonalistów.

5) Fatalne błędy trafiają się zarówno w pracach profesjonalistów, jak i w pracach pasjonatów. Błędy w publikacjach profesjonalistów są tym groźniejsze, że mogą być przysłonięte przez autorytet lub tytuł autora, w rezultacie czego istnieje ryzyko, że zwykły błąd może urosnąć do rangi niby-naukowego poglądu.

Piszę o tym wszystkim z obawy, aby surowa opinia Pana Profesora nie wprowadziła do świadomości Czytelników nuty lekceważenia dla dorobku regionalistów – pasjonatów, bez których stan naszej wiedzy o dziejach miast, miasteczek i wsi byłby nieporównywalnie uboższy.

Jarosław Leszczełowski pisze:
11 maja 2013 o 10:34

Bardzo dziękuję za zainteresowanie moją trylogią.
Zamierzam się w najbliższym czasie odnieść się szczegółowo do jednostronnej i wybiórczej oceny profesora Kozłowskiego.
Dziś muszę natychmiast sprostować nieprawdziwą sugestię o rzekomych sponsorach, których, jak pisze pan profesor nie zadając sobie trudu zasięgnięcia informacji w tej sprawie, wysiłek możnaby lepiej spożytkować.
Otoż Panie Profesorze trylogia została wydana za moje prywatne pieniądze. Wspólnie z moją małżonką założyliśmy rodzinne wydawnictwo Aljar, które wydało te książki. Aljar to maja małżonka i ja. Dzięki pomocy przyjaciół i własnym staraniom, udało się na szczęście sprzedać trochę reklam lokalnym firmom, co przyniosło odciążenie naszego budżetu rodzinnego. Jednak nie zmienia to faktu, że zdecydowana większość kosztów wydania została poniesiona przez ze mnie.

Zbigniew Januszaniec pisze:
10 maja 2013 o 20:48

Opinię prof. Kazimierza Kozłowskiego przeczytałem z tym większym zainteresowaniem, że znam nie tylko trylogię J. Leszczełowskiego i inne jego publikacje, ale także prace innych obecnych regionalistów – pasjonatów oraz cały szereg wydanych w latach 70-tych i 80-tych monografii miast i powiatów (bądź „ziem”) Pomorza Zachodniego, o których pisze Pan Profesor. Wiele z nich mam zresztą w swej domowej biblioteczce. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że prawie zawsze – niezależnie od tego, w jakim okresie powstawała publikacja i niezależnie od tego, czy autorem był profesjonalista czy pasjonat – gdy do opisów dziejów wplatane były próby ocen opisywanych wydarzeń (zwłaszcza, gdy oceny te miały choćby nawet niewielki odcień polityczny) nie udawało się autorom uniknąć sformułowań mogących budzić kontrowersje. Wynika to, moim zdaniem, w dużym stopniu zarówno ze złożoności dziejów naszego regionu jak i z naszej specyficznej wrażliwości na tematykę stosunków polsko-niemieckich i na tematykę związaną z polską historią powojenną. Mam również jeszcze inne spostrzeżenie, którym chciałbym się podzielić przy tej okazji. W ostatnich latach obserwujemy dużą aktywność wydawniczą pasjonatów interesujących się dziejami swojego miejsca zamieszkania. Dotyczy to zarówno Szczecina, jak i bardzo wielu miejscowości z terenu całego województwa. Różna jest, oczywiście, jakość tych publikacji, ale nie można nie zauważyć pewnej cechy szczególnej widocznej w wielu pracach, których autorami są niezawodowi regionaliści. Otóż, w wyniku bardzo dobrej znajomości miejscowych realiów (w tym np. topografii terenu i struktury przestrzennej miejscowości) a także w wyniku długotrwałych bezpośrednich obserwacji i badań terenowych, a także w rezultacie uzyskania wglądu do niektórych trudno dostępnych, niezarchiwizowanych dokumentów, często potrafili oni dotrzeć do takich informacji, które bez wątpienia uszłyby uwadze profesjonalnych badaczy (lub zostałyby przez nich zbagatelizowane) i które nigdy nie ujrzałyby światła dziennego, gdyby nie aktywność hobbystów – pasjonatów.

Bogumił Kurylczyk pisze:
9 maja 2013 o 21:21

Z całym szacunkiem dla wywodów pana Profesora, jako historyk amator znalazłem masę błędów rzeczowych w opracowaniach, tak wychwalanych przez Pana, historyków profesjonalistów. W szczególności błędy właściwie żenujące są w pracy „Dzieje Ziemi Drawskiej” pod red. Tadeusza Gasztolda oraz „Rycerze i Młyn Szlifierski” G.J. Brzustowicza. W razie potrzeby służę przykładami.
Piszę te uwagi, by bronić historyków amatorów, którzy bynajmniej nie posiadają monopolu na robienie błędów i tym samym mącenie w głowach czytelnikom.
Post Reply