Likwidacja szpitalnej kaplicy .

Dyskusje na temat najnowszej, powojennej historii Szczecinka.
User avatar
Stachu
Posts: 506
Joined: 14 Dec 2010, 11:26

Likwidacja szpitalnej kaplicy .

Post by Stachu »

Chciałbym przypomnieć mało znane młodszym mieszkańcom naszego miasta zdarzenie , które umiejscawiam na połowę lat 50-tych ubiegłego stulecia.Po wielu latach , które upłynęły od wydarzeń , na których zapamiętanie , decydujący wpływ miał wówczas , mój dziecięcy wiek , chciałbym przypomnieć likwidację kaplicy szpitalnej w szczecineckim szpitalu. Oto co zapamiętałem , zdaję sobie sprawę ,że to niewiele , ale liczę , że może jeszcze któryś z forumowiczów coś w tej sprawie , wie :
-niedzielna msza , na ambonie ks.proboszcz Piotr Zawora mocno wzburzony , wygłasza niesłychanie emocjonalne kazanie , w którym zawiadamia wiernych
o likwidacji przez UB ,kaplicy szpitalnej
-w/g słów Ks.Zawory , na plebanii (zlokalizowana była na obecnej ul, Limanowskiego) , pojawił się człowiek w sutannie (przebieraniec) i niewiele mówiąc , wyrzucił z teczki
naczynia liturgiczne (wyposażenie kaplicy szpitalnej )
-w/g przypuszczeń ks.Zawory , była to UB-cka prowokacja ,silne wzburzenie księdza , a również wiernych spowodował , sam fakt likwidacji kaplicy , ale
dodatkowe wzburzenie spowodowane było , profanacją przedmiotów kultu. W tamtych czasach samo dotknięcie przedmiotów kultu (naczyń liturgicznych)
uważano za śwętokradztwo .
-nie pamiętam jakie oprócz protestu z ambony kroki , co wówczas samo w sobie było bardzo niebezpieczne z oczywistych względów , zostały poczynione przez
kościół , ale zdaje się , że sam ksiądz Piotr Zawora był w tej sprawie zatrzymany przez UB i czyniono wobec niego szereg działań ,mających go zohydzić wśród parafian , ale owe działania UB , nie przyniosły oczekiwanego przez ówczesne władze , skutku .
Przed poddaniem się operacji chirurgicznej zatroszcz się o bieżące sprawy.Możesz przeżyć.
Ambrose Bierce
User avatar
izywec
Posts: 716
Joined: 03 Apr 2007, 20:36
Location: 78-132 GRZYBOWO k/KOŁOBRZEGU

Re: Likwidacja szpitalnej kaplicy .

Post by izywec »

Stachu!

Cholery można dostać z tym Twoim / Waszym / określaniem: połowa lat 50-tych /bo dla mnie te lata to 1941 - 50/.
Bardzo jestem ciekaw tej sprawy z wielu powodów:
1. Moja mama pracowała w Szpitalu od stycznia 1953 i o niczym takim nie wspominała.
2. Nie ubliżając Twej pamięci ale urodziłeś się chyba w roku 1950 czyli w 1956 w październiku miałeś 6 lat a wtedy to właśnie do szkół średnich zawitał ksiądz z Religią. Na dowód tego załączam moją fotkę z roku maturalnego z 1956/7 własnie po zdaniu matury i z księdzem, który nas uczył. Inaczej mówiąc musiało by to być przed 1953 i znasz to z opowiadań.
3. Niestety nie mam już w Szczecinku nikogo kogo mógłbym się o to zapytać / starsze pokolenie niż ja już wymarło /. Ewentualnie może są jakieś zapiski na plebanii szczecineckiej.
Attachments
0b048496ca.jpeg
0b048496ca.jpeg (36.69 KiB) Viewed 9209 times
Izydor Węcławowicz

[Verum].... nuli enim nisi audiituro dicendum est.
Lucii Annaei Senecae
Prawdę....należy mówić tylko temu, kto chce jej słuchać. L. A. Seneka
User avatar
Stachu
Posts: 506
Joined: 14 Dec 2010, 11:26

Re: Likwidacja szpitalnej kaplicy .

Post by Stachu »

izywec wrote:Stachu!

Inaczej mówiąc musiało by to być przed 1953 i znasz to z opowiadań.
.
Po co te nerwy ,znam to z autopsji ,byłem razem z mamą w kościele ,gdy ks.Zawora mówił o tym . Kazanie było bardzo emocjonalne i dlatego je zapamiętałem , strzelam mógł to być rok maksimum 1955 .Jeszcze raz potwierdzam , że byłem uczestnikiem mszy ,na której padły te słowa.Nie będę się upierał co do szczegółów , ale sens kazania uchwyciłem. Przy okazji mama opowiadała mi niedawno , o harcerzach ,którzy zorganizowali protest , czyli symboliczny pogrzeb harcerstwa , zaniesiono trumnę do kościoła (jednym z niosących trumnę był Henryk W.późniejszy pracownik browaru ,obecnie już nieżyjący i dlatego używam inicjału). Nie potrafię tego zlokalizować w czasie , ale mama mówiła też o latach pięćdziesiątych. Co do wprowadzenia religii w roku 1956 potwierdzam , ale przypominam ci ,że w roku 1953 zmarł Józef Wisarionowicz Stalin , że w międzyczasie był "poznański czerwiec" i powrót do łask tow. Wiesława ,czyli Władysława Gomułki . Jednym słowem nastąpiła odwilż ideologiczna i czerwoni dla ochłodzenia rogrzanych nastrojów trochę pofolgowali . Przypominam również o Węgrzech z roku 1956. ZSRR wprawdzie nigdy zbytnio ,nie przejmował się opinią międzynarodową ,ale po śmierci supertyrana Stalina ,przyszedł Chruszczow , który co by nie mówić , pozbył się przybocznych Stalina , z Berią na czele i niewiele ,bo niewiele ale złagodził kurs w stosunku do państw wasalnych. Podsumowując , nie widzę związku przyczynowo - skutkowego , między likwidacją kaplicy , a wprowadzeniem nauki religii do szkól . Każde z tych wydarzeń ,miało swoje uwarunkowania zewnętrzne , diametralnie różne . Przy okazji chciałbym się dowiedzieć ,gdzie znajduje się miejsce pochówku ks.Piotra Zawory , byłem na jego pogrzebie i z tego co pamiętam ,po uroczystej msze żałobnej , przy ogromnej liczbie parafian , trumna została załadowana na karawan -samochód i na prośbę rodziny księdza został on pochowany w Krakowie. Grób ,który znajduje się na szczecineckim cmentarzu , jest grobem symbolicznym .Wprawdzie czytałem w jednym z artykułów p.Dudzia ,że ks.Zawora jest pochowany w Szczecinku , ale ja wiem zupełnie co innego , no chyba ,że po moim wyjeździe ze Szczecinka , ekshumowano jego szczątki i sprowadzono do Szczecinka.
Przed poddaniem się operacji chirurgicznej zatroszcz się o bieżące sprawy.Możesz przeżyć.
Ambrose Bierce
User avatar
izywec
Posts: 716
Joined: 03 Apr 2007, 20:36
Location: 78-132 GRZYBOWO k/KOŁOBRZEGU

Re: Likwidacja szpitalnej kaplicy .

Post by izywec »

Stachu wrote:

Po co te nerwy ,znam to z autopsji ,byłem razem z mamą w kościele
Żadne nerwy! Wszedłem na Twoje dane a tam jak byk stoi wiek: 61 lat. Podziwiam zatem Twoją pamieć w dziecięcym wieku i chylę czoła. To tyle!
Izydor Węcławowicz

[Verum].... nuli enim nisi audiituro dicendum est.
Lucii Annaei Senecae
Prawdę....należy mówić tylko temu, kto chce jej słuchać. L. A. Seneka
User avatar
Stachu
Posts: 506
Joined: 14 Dec 2010, 11:26

Re: Likwidacja szpitalnej kaplicy .

Post by Stachu »

izywec wrote:
Stachu wrote:

Po co te nerwy ,znam to z autopsji ,byłem razem z mamą w kościele
Żadne nerwy! Wszedłem na Twoje dane a tam jak byk stoi wiek: 61 lat. Podziwiam zatem Twoją pamieć w dziecięcym wieku i chylę czoła. To tyle!
Nie miałem nic złego na myśli i jeżeli to tak odebrałeś to przepraszam. Co do pamięci ,nie pamiętam wiele z tamtego okresu , ale to kazanie zapamiętałem z racji swej nietypowości (pierwszy raz słyszałem , prawiącego kazanie tak emocjonalnie ,ks. Zaworę ) , nie upieram się przy szczegółach , być może , wydarzenie przeze mnie opisane miało zupełnie inny przebieg , opisałem tylko to co zapamiętałem.
Przed poddaniem się operacji chirurgicznej zatroszcz się o bieżące sprawy.Możesz przeżyć.
Ambrose Bierce
User avatar
Stachu
Posts: 506
Joined: 14 Dec 2010, 11:26

Re: Likwidacja szpitalnej kaplicy .

Post by Stachu »

Chciałbym jeszcze jako przyczynek , do charakterystki postawy księdza Piotra Zawory przedstawić Wam tekst zaczerpnięty z :
http://okupowanamlodosc-animator.blogsp ... dziom.html" onclick="window.open(this.href);return false;
Tekst jest poświęcony okresowi okupacji na kresach , ale zawiera tez niesłychanie ciekawe informacje , wiążące się z proboszczem Parafii NMP w Szczecinku księdzem Piotrem Zaworą. Jako , że znałem osobiście księdza Piotra Zaworę jako ówczesny ministrant i z szacunku dla jego postawy i estymy jaką się cieszył pośród parafian , a jednocześnie nienawiści jakiej doznawał ze strony ówczesnych władz , ten tekst Wam przedstawiam. Tekst pokazuje jak w można być mądrze odważnym i mieć w sobie poczucie tożsamości narodowej , patriotycznej , i wcielać w życie podstawową zasadę wiary katolickiej , czyli przykazanie miłości bliźniego.

Wspomnienia o Kresowiakach z 1944 roku

Nam, ludziom nieco starszym, przyszło żyć w czasach II wojny światowej i chociaż nie uczestniczyliśmy bezpośrednio w działaniach wojennych, to mieliśmy okazję być świadkami ogromnych ludzkich tragedii, których sprawcami byli nacjonaliści z hitlerowskich Niemiec w połączeniu z ludobójczym nacjonalizmem ukraińskim, a także sowieckim -NKWD. To ostatnie wykazało swój bandytyzm w dniu 10 lutego 1940 roku, kiedy to pośród nocy sowiecki żołnierz walił do drzwi i wołał: „Otwieraj! Ręce do góry! Gdzie jest broń?!” Za nim przyszło dwóch ukraińskich chłopaków, którzy zaciągnęli się do milicji i mówili: „Teraz będzie nasz rząd!”. To byli ci sami chłopcy, którzy najmowali się do pracy za pieniądze w gospodarstwach rolnych Polaków. Dali pół godziny czasu na spakowanie niezbędnych rzeczy, które pozwolili zabrać. Odwieźli saniami do stacji kolejowej, gdzie stał długi pociąg towarowy. Rodziny były bardzo szybko ładowane do wagonów i zamykano drzwi. Tak wywozili Sowieci na Kresach Wschodnich Polaków na Syberię.
Opisuję tutaj historię rodziny, która przybyła do nas i mieszkała u mnie w domu moich rodziców. Małżeństwo i ich trzyletnia córka, byli rodem z Wysokiej i za chlebem osiedlili się w początku lat trzydziestych w okolicach Równego[2], gdzie można było spokojnie żyć, gdyby nie to, co wydarzyło się owej nocy 1940 roku.. Pociąg wlókł się powoli i po trzech tygodniach dotarł do stacji Świerdłowsk[3], a następnie po dwóch dobach trafili na Syberię. W okresie od września 1939 roku, do końca czerwca 1941 roku w wyniku aresztowań i zsyłek na Sybir pojedynczych osób i całych rodzin liczba ludności polskiej na Kresach Wschodnich gwałtownie się zmniejszyła. Istotną rolę odegrali miejscowi ukraińscy szowiniści poprzez donosy do NKWD o tzw. „wrogach ludu”. W okresie nowej okupacji „niemiecko-ukraińskiej” w latach 1941-1944 nastąpiło dalsze „oczyszczanie” Kresów Wschodnich z ludności polskiej. Zorganizowane bandy ukraińskich nacjonalistów wspierane przez niemieckich oprawców coraz bardziej agresywnie napadały na domostwa Polaków, podpalając zabudowania wśród nocy i mordując w sposób bestialski polski naród. Dzięki rzetelnej pomocy profesora Edwarda Prusa, czytelnicy mogą poznać bezmiar zbrodni, jakiej dokonano na narodzie polskim w okresie II wojny światowej. Wielu Kresowiaków wiedziało, że jedynym sposobem na uratowanie życia, jest opuszczenie swoich stron rodzinnych i szukanie ratunku u innych ludzi z dala od tej krwawej tragedii.
We wsi Meducha, gmina Delejów, proboszczem parafii był ksiądz Piotr Zawora, który był rodakiem z parafii Wysoka. Ten ksiądz, chcąc ratować swoich polskich parafian, przyjechał do Wysokiej, końcem 1943 roku z prośbą, by jej mieszkańcy przyjęli wszystkich Polaków z Meduchy, gdyż w przeciwnym razie wszyscy zostaną wymordowani. Ogromnego wsparcia dla Kresowiaków udzielił ówczesny proboszcz Wysokiej ksiądz Stanisław Sabat, który zmobilizował parafin do niesienia pomocy wszystkim, którzy się tu zjawią.
Parafia Meducha liczyła 1252 wiernych. We wsi było 354 zagrody i 1756 mieszkańców wg GUS z 1931 roku. Przeważała ludność polska, Ukraińcy stanowili tam około 25%. Mieszkało tu około 40 Żydów, zabranych do getta na początku 1941 roku, gdzie zostali zamordowani. W lipcu 1941 roku policja ukraińska dokonała licznych aresztowań wśród młodzieży polskiej. Byli przez kilka tygodni więzieni, przesłuchiwani i torturowani. W wyniku usilnych starań u władzy niemieckiej zostali zwolnieni z aresztu. Do połowy 1943 roku wieś była schronieniem dla Polaków z innych okolicznych wiosek, którzy ocaleli z pogromów lub schronili się tutaj przed innymi. Istniała tu samoobrona, która spełniała względne warunki bezpieczeństwa. Banderowcy dokonali napadu na wieś 13 lutego 1944 roku. Były ofiary w ludziach i spalona została część budynków. Po tym napadzie większość polskich mieszkańców Meduchy opuściła wieś organizując wyjazd do stacji Łańcut. Przypomnijmy, że wszystko to działo się w czasach okupacji hitlerowskiej i ze wszystkim należało się kryć.
W pierwszych dniach kwietnia 1944 roku przyjechał do Łańcuta pociąg towarowy, w którego wagonach znajdowali się ludzie i zwierzęta. Bardzo sprawnie całą akcją kierował ówczesny sołtys wsi Wysoka pan Wojciech Wojnar, który wyznaczył rolników posiadających konne furmanki, by jechali do stacji kolejowej po ludzi skrajnie wymęczonych swoją tragedią i podróżą, a oczekujących, gdzie ich los przeznaczy. O przyjeździe pociągu wypełnionego ludźmi i zwierzętami mieszkańcy wsi Wysokiej byli uprzedzeni, by mogli się przygotować na ich przyjęcie wraz z częściowym dobytkiem i zwierzętami. Organizatorami tej potajemnej wyprawy kolejowej byli ksiądz Piotr Zawora, pan Władysław Skulski i pan Chojny, który pracował w swoich stronach na kolei. To on poczynił starania, aby taki pociąg załatwić. Starano się, by o tym nie wiedzieli ani Ukraińcy, ani Niemcy, bo wszystkim zależało na zamordowaniu Polaków. Po przyjeździe do parafii Wysoka, ksiądz Piotr Zawora zamieszkał w domu Marii i Stanisława Michnów. Wraz z księdzem zamieszkała w tym domu jego siostra z dwoma córkami. Kiedy w końcu 1944 roku przez Wysoką przetaczała się nawałnica wojenna, ksiądz Zawora oraz jego bliscy Michnowie ukryli się w schronie piwnicznym u Andrzeja Tejchmana. W tym schronie ukryli się także inni sąsiedzi. Wyjść z tego schronu mogli dopiero w ostatnią niedzielę lipca 1944 roku (30 lipca). A stało się tak dlatego, że wojska sowieckie okrążyły Wysoką od strony południowej. Dotarły do Lipnika, Tarnawki, Handzlówki, a w Soninie[4] i w Wysokiej był ciężki front. Spadały pociski artyleryjskie. Od strony północnej wkroczyli już do Łańcuta, a pod Wysoką i Soniną trwały jeszcze zacięte walki. W nocy z soboty na niedzielę mocno polało deszczem. Strzelanina ucichła po obu stronach i Niemcy, posiadający bardzo szczegółowe mapy drogowe zorientowali się, że jedynym sposobem ucieczki z Wysokiej była bardzo błotnista droga koło młyna w Albigowej w kierunku na Kraczkową[5].
Wracając do osoby księdza Piotra Zawory należy poinformować, że nacjonaliści ukraińscy zorganizowali zamach na jego życie jeszcze w parafii Meducha, ale pewien człowiek narodowości ukraińskiej w porę go o tym uprzedził i dzięki temu ksiądz uratował życie swoje i wielu parafian. Ostatnie lata swojego życia ksiądz Piotr przeżył w parafii Szczecinek[6] i tam został pochowany. Sprawa udzielenia schronienia ludności z Kresów Wschodnich we wsi Wysoka była przeprowadzona w sposób bardzo staranny, gdyż dla wszystkich zwierząt i ludzi znalazł się przysłowiowy dach nad głową, zaś wagony kolejowe na stacji Łańcut zostały puste jeszcze tego samego dnia. W większości domów zostały przeprowadzone prace remontowo- budowlane, polegające na umieszczeniu najczęściej dodatkowej kuchni, tak, aby każdy przyjezdny mógł zamknąć drzwi do pomieszczenia, w którym przebywał i miał tę odrobinę niezbędnej prywatności. W niektórych rodzinach bywało i tak, że starsi synowie gospodarzy zostali przeniesieni z miejscem noclegowym na prycze do stajni, a przybyszom oddano izbę, w której zbudowano kuchnię z cegły i gliny. Byłem świadkiem tych wydarzeń. W dzisiejszym czasie warto zaapelować do pewnych osób, by od czasu do czasu pojawiły się ogłoszenia o mszy świętej za tych, którzy dla ludzi, uciekających od śmierci, otwarli swoje serca i drzwi swoich domów. Otwarli je nie dla mamony, ale z przykładnej miłości i szacunku do drugiego człowieka. Bo miłość bliźniego najlepiej przejawia się w prostych czynach, a nie w gwiaździstej, próżnej mowie. W tamtych czasach, kiedy okupant ściągał ogromne kontyngenty, w niektórych domach brakowało razowego chleba, a tu jeszcze pod swój dach trzeba było przyjąć kilka osób. Przecież te przybyłe rodziny potrzebowały też jakiegoś wsparcia, aby mogły przeżyć.
W naszej parafii zamieszkali nie tylko uchodźcy z Meduchy, gdyż do stacji kolejowej Łańcut przybywały coraz częściej pociągi towarowe z innymi ludźmi uciekającymi z Kresów Wschodnich. Tak opisuje swoje wspomnienia pan Adolf Kondracki, osiadły w Koźminie koło Zgorzelca: „Gdy w 1994 roku przypadła 50 rocznica napadu banderowców na Ostrów niedaleko Sokala w województwie lwowskim (pochodzę z tej miejscowości), chciałem przede wszystkim podziękować tym mieszkańcom obecnego województwa podkarpackiego i małopolskiego, którzy nas przyjęli pod swój dach i udzielili pomocy. Mieszkańcy Meduchy z księdzem Piotrem usadowili się w Wysokiej, zaś Ostrowianie rozproszyli się od wschodu (Przeworsk) do zachodu (Myślenice) i od południa (Grybów, Tuchów), do północy (Stalowa Wola, Mielec). Uważałem, że słowa podziękowania dla tej ludności, która wtedy przyszła nam z pomocą najlepiej umieścić w katolickiej gazecie „Niedziela”, albo „Gość Niedzielny”.” Czasopisma te zachowały jednak milczenie i treści podziękowań pana Kondrackiego nie opublikowano. W dalszej części swego listu do mnie pan Kondracki pisze: „ Panie Stanisławie! Jestem bardzo wdzięczny mieszkańcom wsi Wysoka i innych miejscowości województwa podkarpackiego za ich serce, które okazali nam w takich trudnych czasach. Do Łańcuta przyjechaliśmy 1 kwietnia 1944 roku w godzinach popołudniowych. Część ostrowian jechała dalej na zachód. Noc z 1 na 2 kwietnia w kuckach przespaliśmy na poczekalni PKP Łańcut. Rano ojciec wynajął furmankę i udaliśmy się do Kraczkowej, do naszych znajomych, którzy byli mieszkańcami Ostrowa do 1944 roku. W Kraczkowej zamieszkaliśmy u państwa Bemów. Była to liczna rodzina. Po dwóch tygodniach naszego pobytu zostaliśmy przesiedleni do Wysokiej. Zamieszkaliśmy u Władysława Szmuca, który udostępnił nam starą kuchnię za pomieszczenie, w którym stało łóżko, kredens i stół. Było ciasno, ale przytulnie i ciepło. Byliśmy całkowicie uniezależnieni od właścicieli domu. Zaczęliśmy prowadzić „własne” gospodarstwo i życie godne człowieka. Już pierwszego dnia zorientowaliśmy się, że ludzie tu w Wysokiej są jak „prawdziwi Samarytanie”. Sołtys z Wysokiej pan Wojciech Wojnar, ojciec późniejszego księdza Czesława, zorganizował zbiórkę żywności dla przyjezdnych. Wydał odezwę, w której zwracał się do mieszkańców wsi by nieśli pomoc „wysiedlonym”. Nazywano ich wysiedlonymi, a to byli uchodźcy, którzy uciekli w celu ratowanie swojego życia. Sowieci nazywali ich „ubieżańcy.” „Ludzie przynosili mąkę, chleb, masło. Bardzo mile wspominam rodziców pani Zofii Hadław-Marię i Wojciecha Szmuców. Mnie i moją siostrę traktowali, jak własne dzieci. Większość dnia spędzaliśmy u nich. Wielkiej pomocy udzielił nam ówczesny proboszcz Wysokiej ksiądz Stanisław Sabat. Dzięki niemu mój ojciec znalazł pracę w cegielni u Szmuca, zaś matka u państwa Jedlińskich. Ksiądz Sabat dawał ojcu pieniądze, by sobie kupił brzytwę do golenia. Załatwił w nadleśnictwie przydział drewna na opał. Pani Michnowa- (ta, którą zastrzelił Sowiet) kupiła mi zeszyt i obsadkę ze stalówką, oraz podręcznik „Ster”” . Takich ludzi było więcej np. właściciel sklepu poniżej kościoła, za mostem. Tato poszedł do niego kupić jedną łyżkę do jedzenia, a on zapytał, ile osób liczy nasza rodzina i dał pięć łyżek za darmo. Gdy w kościele słucham Ewangelii wg Świętego Mateusza: „Pójdźcie błogosławieni Ojca Mojego. Weźmijcie w posiadanie królestwo, przygotowane od założenia świata, bo byłem głodny, a daliście mi jeść, byłem spragniony a daliście mi pić, byłem przybyszem, a przyjęliście mnie. Byłem nagi a przyodzialiście mnie”, to zawsze moje myśli kieruję ku Wysokiej i wspominam tych ludzi, których tam poznałem. Od czasu do czasu odwiedzam cmentarz w Wysokiej i udaję się na groby osób, które znałem, by się za nich pomodlić. Udaję się też do waszej świątyni, bo tam 17 czerwca 1945 roku przyjąłem Pierwszą Komunię Świętą. Panie Stanisławie, cieszę się, że pan się tą sprawą zajął. Niech się pan nie przejmuje trudnościami. Źli ludzie są wszędzie i tam też panu będą utrudniali. Pozdrawiam pana. Były uciekinier - Adolf Kondracki.” A oto inne informacje ocalone od zapomnienia przez niektórych Wysoczan- świadków minionych zdarzeń. W domu Jana i Józefy Szmuców, mających troje dzieci, zamieszkała rodzina Kresowiaków z nazwiska Podkówka- Szymon i Stefania, również wychowujących troje dzieci w wieku szkolnym. Rodzina Podkówków przyjechała do Wysokiej od Tarnopola wraz z księdzem o nazwisku Nowak, który osiedlił się w Tarnawce. Jako autor tej publikacji potwierdzam, że do mojej klasy w szkole uczęszczał Józef Podkówka, syn wspomnianej rodziny i razem w 1947 roku przystąpiliśmy do Pierwszej Komunii Świętej w parafii Wysoka. Na pamiątkowej fotografii komunijnej są także dzieci wysiedlonych, co oznacza, że trzy lata po wojnie wielu kresowiaków było jeszcze z nami. W rodzinie Podkówków przyszło na świat jeszcze jedno dziecko i zostało przyjęte przez wszystkich domowników z radością. A jaka to była radość, gdy po latach urodzona w Wysokiej dziewczynka wychodziła za mąż w okolicach Kluczborka i zaprosiła na swój ślub i wesele tych, u których w domu się urodziła. Warto dodać, że w niewielkim domu zamieszkiwały w opisywanym czasie dwie rodziny, liczące razem dziesięć osób i do stajni wprowadzono dodatkowo konia i krowę-własność wysiedlonych. Wszyscy się jakoś wspierali, szanowali i długo o sobie pamiętali. Pisemne oświadczenie o tej sprawie złożyła pani Helena Blajer- córka Jana i Józefy Szmuców. Oto relacje i wspomnienia pana inżyniera Stanisława Czechowicza, urodzonego w 1929 roku w Wysokiej, a obecnie zamieszkałego w Łańcucie. „W roku 1943 przybyła do Wysokiej grupa osób z okolic Lwowa, prawdopodobnie z miejscowości Obroszyn. Organizatorem ucieczki tej ludności przed Ukraińcami był ksiądz Andrzej Czechowicz, który przed laty urodził się w naszej parafii i tu powrócił, by pośród najbliższych rodzin, kuzynów ratować swoje życie i osób mu towarzyszących. Wszystkim przybyłym udzielono pomocy. Otrzymali oni skromne pomieszczenie mieszkalne i wyżywienie. Ksiądz Andrzej był kuzynem mojego ojca Michała Czechowicza. W tamtym czasie już przebywała w naszym domu Anna Kasprowicz wraz z bratem Stanisławem, który wkrótce otrzymał pracę na kolei i wyjechał. Często przychodzili do naszego domu siostry i bracia księdza Andrzeja, a także inni parafianie ze wschodu, a główny cel takich odwiedzin, to było zdobycie pożywienia, którego musiało starczyć dla okupanta, dla rodziny i dla Kresowiaków. Dzieci chodziły do kościoła i do szkoły na bosaka, bo nie było za co kupić sandałów. Uczono nas, że z bliźnim trzeba podzielić się kromką chleba. Po przyłączeniu do Polski ziem zachodnich, stopniowo te ziemie były zasiedlane przez ludność z Kresów Wschodnich. Ksiądz Andrzej Czechowicz wraz ze swoją najbliższą rodziną i parafianami wyjechał w okolice Szczecina i zatrzymał się w miejscowości Chojna[7], gdzie został proboszczem miejscowej parafii. W 1950 roku, będąc jeszcze studentem otrzymałem od księdza Andrzeja zaproszenie do odwiedzenia jego miejsca pobytu. Skorzystałem z zaproszenia goszcząc także u rodzeństwa księdza w Kamieniu Pomorskim[8].”
Także w domu moich rodziców - Heleny i Romana Czechowiczów zamieszkała rodzina Walerii i Józefa Żurawieckich z małym chłopczykiem. Rodzina ta była bardzo zżyta z nami. Rozstanie było bardzo trudne, ale kiedyś do tego dojść musiało. Osiedlili się we wsi Szczaniec, powiat Świebodzin - dawne województwo zielonogórskie. Przez długie lata prowadzona była korespondencja, a było o czym pisać, bo jeszcze powiększyła się rodzina u nas w domu i u naszych gości. A poza tym i jedni i drudzy zajmowali się rolnictwem. Jako dziecko w tamtym czasie mile wspominam naszych Kresowiaków. Toteż, jak się nadarzyła po latach okazja, postanowiłem ich odwiedzić. Zajechałem pewnego razu pod ich dom, pod ich zagrodę wraz z kierowcą samochodu „Żuk” i podszedłem poprosić, by przyjęli na nocleg dwóch mężczyzn, którzy pomylili drogę, jadą z daleka i są bardzo zmęczeni. Myśmy nie zbłądzili tylko celowo tam zajechałem. Nie przyznałem się, kim jestem. Jak odjeżdżali miałem dziesięć lat, a jak ich odwiedziłem miałem około czterdziestu. Pan gospodarz spytał: „A skąd wy?”. Odpowiedziałem: „Z Rzeszowskiego”. „A z jakiej miejscowości?” Odpowiedziałem:„Z Łańcuta”. „Z samego Łańcuta?”. Odpowiedź: „Nie, z Wysokiej”. Drzwi do domu były otwarte i gdy padło słowo „z Wysokiej”, natychmiast wyszła żona i gospodarz mówi: „Ktoś tu z Wysokiej chce przenocować”. Po chwili żona odpowiada: „To ty nie poznał? Bo ja poznała”. W tym momencie znalazłem się w objęciach pani Walerii. Po latach ludzie się zmienili, ale zachowali piękny, śpiewny akcent. Mieli piękną mowę, po której rozpoznałbym ich zawsze i wszędzie. Miłe było spotkanie, wiele było do opowiadania. Jedna noc była za krótka na wspomnienia bezmiaru przeżyć, które nas łączyły. Rankiem ze zdumieniem odkryliśmy, że poczciwy „Żuk”, ugina się od ciężaru worów ze zbożem, którymi nas postanowili obdarować gospodarze. Pan kierowca mnie poinformował, że na samochodzie jest dużo worów ze zbożem, co my z tym zrobimy, ja tego nie wezmę. Kierowca mówi: „Niech pan nic nie mówi, bo tak było przyjemnie, fajnie. Oni nie wezmą, pan nie weźmie. Jak się teraz rozstaniemy? Ja to załatwię”. A ten pan kierowca był naprawdę mądry. Starszy pan, który był w Niemczech na robotach. Poszedł do gospodarza i powiedział, że my jedziemy po towar i musimy mieć samochód pusty, że my nie możemy tego zabrać. Pojechali do stodoły i wory ze zbożem zostały rozładowane. W tej publikacji przedstawione są autentyczne wydarzenia życiowe ludzi, którzy szukali ratunku, by ocalić życie swoje i najbliższych, aby nie zostać w sposób bestialski zamordowanym. Mamy jednak w sposób skromny przedstawioną drugą stronę, która pospieszyła z pomocą. Zasługuje też na uwagę, jak ludzie, którym udzielono bezpośredniej pomocy chcieli się odwdzięczyć przy każdej nadarzającej się okazji, ale także i to, czego uczyli nas rodzice, że dobro czyni się nie dla pychy i chwały, a dla drugiego człowieka. Ten temat pragnę mocno zaakcentować, bo w dzisiejszym czasie dla niektórych zarozumialstwo, pycha, chciwość mają się bardzo daleko od służebności. Nasi rodzice posiadali zwykły chłopski rozum, a w nim było zakodowane, że człowiek jest tyle wart, ile potrafi uczynić dobra dla drugiego człowieka. Kresowiacy przebywając z nami w okresie okupacji hitlerowskiej i po wojnie zdążyli się przekonać, że ta ludzka dobroć ich sprowadziła do naszej parafii. Toteż w dowód wdzięczności w przedsionku głównym naszego kościoła umieścili pamiątkową tablicę następującej treści:
„Deo gracias wielebnemu księdzu Stanisławowi Sabatowi, proboszczowi parafii Wysoka i całej wspólnocie parafialnej wyrazy najgłębszej, dozgonnej wdzięczności za chrześcijańską miłość i serdeczną gościnność okazaną nam w dramatycznych chwilach roku 1944, gdy zagrożeni okrutną śmiercią z rąk ukraińskich szowinistów na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej znaleźliśmy ocalenie i oparcie u mieszkańców wsi Wysoka. Wyrazy wdzięczności i podziękowania wielebnemu księdzu Piotrowi Zaworze, proboszczowi parafii Meducha i panu Władysławowi Skulskiemu za zorganizowanie transportu kolejowego dla społeczności polskiej parafii Meducha i Hańcza w województwie stanisławowskim do Łańcuta a następnie do Wysokiej. Semper fidelis dua Rei Publicae Polonae. Wraz z Polakami z Kresów, dziećmi i wnukami. Na wieczną pamiątke w 58 rocznicę przymusowej ewakuacji Anno Domini 2002 roku”.
Przez blisko pół wieku Kresowiacy milczeli o zbrodni ludobójstwa nie mając prawa do publicznego wyrażania swojego bólu, smutku i żalu o zamordowanych własnych dzieciach i rodzicach, rodzeństwie, krewnych, znajomych i przez wiele lat słuchali wierutnych kłamstw o tamtej wielkiej narodowej tragedii. Są świadkami cynizmu i obłudy, wychwalania formacji, która dopuściła się najbardziej barbarzyńskiej zbrodni na ludności polskiej w czasie II wojny światowej. Mimo tych doznanych krzywd Kresowiacy nie żywią nienawiści do Ukraińców - tamtego, a tym bardziej obecnych pokoleń, pragną pojednania i wyciągają rękę do braterskiego uścisku, bo zdają sobie sprawę, lepiej niż ktokolwiek inny, że niezgoda i waśnie między narodami do niczego dobrego nie prowadzą. W modlitwach o pojednanie, nie zapominają o Ukraińcach, zwłaszcza o tych, którzy za sprzyjanie i pomoc polskim sąsiadom w czasie pogardy zapłacili najwyższą cenę życia.
Drogi czytelniku! By ten artykuł mógł powstać trzeba było odwiedzić wiele starszych osób w mojej parafii i wyciągnąć z ich umysłów przykurzone latami wiadomości o ludziach, którzy zimą 1944 roku musieli pozostawić swój życiowy dobytek na Kresach Wschodnich i udać się w nieznane strony w celu ratowania ludzkiego życia. Tą oazą, w której wiele osób się schroniło przed barbarzyńska śmiercią, była wieś Wysoka. Kresowiacy byli przekonani, że tamci rodowici wysoczanie zasłużyli na najwyższy szacunek i dlatego swoją wdzięczność utrwalili na pamiątkowej tablicy, umieszczonej przy wejściu do naszej świątyni. Kopię tego artykułu kieruję do Instytutu Pamięci Narodowej z nadzieją, że sprawa Kresowiaków zamieszkałych w naszej parafii nie zostanie zapomniana. Uważam, iż IPN powinien wystąpić do kancelarii prezydenta o nadanie wsi Wysoka wysokiej klasy odznaczenia.
Artykuł opracował na podstawie wspomnień Stanisław Czechowicz, mieszkaniec wsi Wysoka. Konsultacja historyczna: magister Anna Miechowicz- historyk i nauczyciel.

Dopisek mój:
Mam pewne wątpliwości , dotyczące miejsca pochówku księdza Piotra Zawory , ponieważ byłem na jego pogrzebie w kościele NMP i prosto z kościoła o ile mi wiadomo , trumna z ciałem księdza została przewieziona do Krakowa (na prośbę jego sióstr) i tam został pochowany. Taki jest mój stan wiedzy na okres mojego zamieszkiwania w Szczecinku , być może potem nastąpiły jakieś zdarzenia , które zmieniły ten stan. Mój stan wiedzy jest taki , że w Szczecinku znajduje się tylko symboliczny grób księdza Piotra Zawory. Pan Dudź w jednym ze swoich tekstów , również pisze , że ksiądz Piotr Zawora jest pochowany w Szczecinku , ale ja dalej podtrzymuję swoje zdanie , że jest on pochowany w Krakowie,a w Szczecinku znajduje się tylko symboliczna mogiła.
Długo nosiłem się z zamiarem przedstawienia tego tekstu i ciążył mi ten moralny obowiązek mocno , teraz czuję się uwolniony z poczucia lenistwa w sprawie pokazania wielkich zasług tego polskiego , mądrego patrioty , którego losy życiowe rzuciły na dość długi okres do naszego Szczecinka. Cześć jego Pamięci.
Przed poddaniem się operacji chirurgicznej zatroszcz się o bieżące sprawy.Możesz przeżyć.
Ambrose Bierce
User avatar
Stachu
Posts: 506
Joined: 14 Dec 2010, 11:26

Re: Likwidacja szpitalnej kaplicy .

Post by Stachu »

W nawiązaniu do tematu , dorzucam parę niesłychanie istotnych dokumentów , a więc likwidacja kaplicy nastąpiła znacznie później niż początkowo sądziłem i tu składam ukłon Izywec(owi(. Dokumenty znalazłem w Roczniku Koszalińskim nr 32/2004 , z odniesieniem do konkretnych źródeł archiwalnych. Tam wprawdzie jeden z dokumentów mówi o zamiarze likwidacji kaplic szpitalnych , ale w odniesieniu do szpitala szczecineckiego taki fakt dokonał się z całą pewnością , o czym mówił we wspomnianym wcześniej kazaniu ks.Piotr Zawora . Treść jego wystąpienia brzmiała mniej więcej tak :
- przyszedł na plebanię (znajdowała się ona przy obecnej ulicy Limanowskiego 6 , wcześniej ul. 5 Grudnia) , mężczyzna przebrany za księdza i otworzywszy teczkę wysypał z niej naczynia liturgiczne , które jak się okazało pochodzą z kaplicy szczecineckiego szpitala. Następnie w pośpiechu opuścił plebanię. Ksiądz Zawora ocenił te wydarzenia jako profanację przedmiotów kultu religijnego i retorsję władz za jego opór w stosunku do ówczesnych władz.

Reasumując należy z dużym prawdopodobieństwem zbliżonym do pewności stwierdzić , że likwidacja kaplicy w Szpitalu Powiatowym w Szczecinku miała miejsce w roku 1961( nie jak wcześniej sądziłem w latach 50-tych). Miałem więc wówczas 11 lat i dlatego wydarzenie to zapamiętałem. Poniżej wspomniane przeze mnie fragmenty , opracowania z Rocznika Koszalińskiego (str.32,33,36 i 37).Jeszce dodam , że autorem , interesującego nas rozdziału jest Adam Frydrysiak.

Mimo represji duchowni w województwie koszalińskim sumiennie wykonywali swoje
obowiązki. To wzbudzało niepokój organów bezpieczeństwa. W sprawozdaniu
Wojewódzkiego Urzędu do spraw Bezpieczeństwa Publicznego w Koszalinie za
1955 r. napisano „o wzmożonej aktywności kleru w ostatnim kwartale 1955 r.”.
I dalej: „Reakcyjny kler sam bezpośrednio oraz wykorzystując swych zauszników
[...] skupił swą uwagę przede wszystkim na młodzieży. Reakcyjni księża [...]
znani ze swej wrogiej postawy w stosunku do władzy ludowej, w takich miejscowościach
jak Koszalin, Słupsk, Wałcz, Szczecinek [...] stosują organizowanie
atrakcyjnych nabożeństw i nauki religii w kościele w połączeniu z wyświetlaniem
filmów religijnych”. W sprawozdaniu informowano również: „że w powiatach:
Miastko, Świdwin i Człuchów >>reakcyjni księża<< ingerują w pracę Gminnych
Rad Narodowych, w działalność spółdzielni produkcyjnych i administracji
Państwowych Gospodarstw Rolnych”.

M APK, Sekretariat KW PZPR, kopia sprawozdania WUds.BP w Koszalinie za 1955 r., wysłana
30 stycznia 1956 r., za: K. Kozłowski, Od października 56 do grudnia 70. Ewolucja stosunków
społeczno-politycznych na Wybrzeżu (1956–1970). Szczecin 2002, s. 32.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------

Interesujące analizy dotyczące postawy kleru katolickiego w województwie
koszalińskim, przygotowano w związku z kwietniowymi wyborami do Sejmu
PRL. Informacja z 19 kwietnia 1961 r. przygotowana przez Wydział III SB KW
MO pozytywnie oceniła postawę większości księży i zakonnic. Na 281 księży
w głosowaniu udział wzięło 268, natomiast na stan 333 zakonnic głosowało 281,
z tym, że spośród 52 sióstr z klasztoru kontemplacyjnego franciszkanek w Słupsku,
aż 42 zostały skreślone z listy wyborców przez komisję obwodową. W dniu
wyborów 16 księży apelowało do wiernych, aby ci spełnili swój obowiązek
obywatelski. Oferowali nawet własne środki lokomocji celem przewiezienia do
obwodowych komisji ludzi chorych i w starszym wieku.79
Zanotowano również przypadki negatywne. ........................, a proboszcz z parafii
w Szczecinku ks. Piotr Zawora podczas kazania na święta wielkanocne mówił o
„męce pańskiej” i dalej stwierdził: „[...] nad Chrystusem znęcali się, on jednak
zwyciężył. Nas męczą teraz, może to trwać jeszcze 200 lub 300 lat, w końcu i tak
to my zwyciężymy”.

AP, KW PZPR, Wydział Administracyjny, sygn. 3148. Informacja z 19 kwietnia 1961 r. (brak
1. dz.) naczelnika wydziału III KW MO w Koszalinie dotycząca kampanii przedwyborczej
i wyborów od Sejmu PRL, s. 1–3.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Wobec wszystkich nieposłusznych księży postanowiono
stosować ostry reżim podatkowy, a zaległe podatki konsekwentnie ściągać.
Systematycznie chciano likwidować kaplice znajdujące się przy szpitalach
w Szczecinku, Białogardzie, Bytowie i Koszalinie (przeciwgruźliczy). W przypadku
wrogich wystąpień księży, biskupów i kurialistów postanowiono stosować
politykę stałego nękania kleru przez: nasyłanie komisji sanitarnych do
punktów katechetycznych, kontroli porządkowo-przeciwpożarowych i instalacyjno-
elektrycznych.

AP, KW PZPR, Wydział Administracyjny, sygn. 3148. Ilościowy udział księży i zakonnic
w wyborach w głosowaniu. Informacja przygotowana przez Wydział III KW MO, z 19 kwietnia
1961 r.
84 Tamże, Plan proponowanych represji z 1 lipca 1961 roku, l. dz. 346/61, przygotowany przez
Wydział III KW MO w Koszalinie, s. 1–4.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jak z powyższych , chronologicznie ułożonych analiz stosunków państwo-kościół wynika , ze parafia NNMP Szczecinek wraz ze swoim proboszczem księdzem Piotrem Zaworą była na tzw "cenzurowanym" od zawsze , co doprowadziło do wielu retorsji w stosunku do "podpadniętych" parafii i ich proboszczów np ks.Piotra Zawory. Nie jestem tego pewien , ale kołacze mi się w głowie myśl , że po likwidacji kaplicy w szpitalu i emocjonalnym wystąpieniu ksiądz Piotr Zawora został zatrzymany przez SB i nie było go w parafii przez parę dni . Po powrocie do parafii mówił , że SB próbowało go nawrócić na właściwe dla ówczesnej władzy , "myślenie patriotyczne"


Jeszcze poza tematem dodam , ze ksiądz Piotr Zawora po zakończeniu II Wojny Światowej , w której jak wcześniej pisałem przeżył wiele ludzkich tragedii wraz z wieloma mieszkańcami kresów trafił do Polski w nowych ,pojałtańskich granicach i rozpoczął pracę duszpasterską. Jego pierwszym powojennym probostwem była Parafia św. Anny w Szczańcu. Tak więc droga proboszczowska księdza Piotra Zawory wyglądała w/ mojej wiedzy tak :
-parafia pw. Matki Boskiej Różancowej Meducha gmina Delejów
-parafia św. Anny Szczaniec pow. Świebodzin
-parafia Narodzenia NMP Szczecinek

A oto budynek ówczesnej plebanii kościoła NNMP , gdzie przebrany za księdza (prawdopodobnie SB-ek) podrzucił naczynia liturgiczne z kaplicy szpitalnej.
Attachments
Bez tytułu.png
Bez tytułu.png (493.6 KiB) Viewed 8003 times
Przed poddaniem się operacji chirurgicznej zatroszcz się o bieżące sprawy.Możesz przeżyć.
Ambrose Bierce
User avatar
izywec
Posts: 716
Joined: 03 Apr 2007, 20:36
Location: 78-132 GRZYBOWO k/KOŁOBRZEGU

Re: Likwidacja szpitalnej kaplicy .

Post by izywec »

"Stachu" !
Bardzo Ci dziękuję za powyższe materiały. Od 1958-go roku byłem już na studiach w Szczecinie i do Szczecinka na stałe nie wróciłem a z Mamą ten temat w czasie mych krótkich wizyt u Mamy niestety nie wypłynął więc niczego na ten temat nie mogę potwierdzić. Jest bardzo prawdopodobne, że to zdarzyło się po 1961-szym roku. Ciekawe czy znajdzie się jakikolwiek dokument?
Podejrzewam, że w sprawozdaniach komitetu PZPR do województwa na pewno taka informacja była bo nie możliwe aby się tym nie pochwalili przed nadrzędnym komitetem. Tam trzeba szukać!
Izydor Węcławowicz

[Verum].... nuli enim nisi audiituro dicendum est.
Lucii Annaei Senecae
Prawdę....należy mówić tylko temu, kto chce jej słuchać. L. A. Seneka
Tomisław
Posts: 214
Joined: 21 Aug 2007, 20:01
Location: Szczecinek, Poznań

Re: Likwidacja szpitalnej kaplicy .

Post by Tomisław »

Panowie, sporo informacji na temat likwidacji kaplicy szpitalnej zawierają poniższe jednostki:

IPN Sz 00103/241 t. 11 i 18 -"Informacje Komendy Powiatowej MO w Szczecinku dot. kleru z lat 1955-1962 i 1950-1965"

Występują tam bardzo ciekawe informacje na temat ks. Jana Konczura, Piotra Zawory, Edwarda Napierały, Jana Lisa, Jerzego Dąbrowy.

Przypomnę też, że w "sprawę kaplicy" zaangażowani byli także działacze świeccy związani z Kościołem Katolickim. Oto krótka notatka na ich temat powstała przy okazji mojej rozprawy:

" (...) Co warte odnotowania, Klub Inteligencji Katolickiej w Szczecinku nie był jedyną w historii miasta organizacją katolików świeckich o podobnej nazwie. W wyniku przemian zapoczątkowanych przez wydarzenia z października 1956 r., wyłoniła się grupa miejscowej inteligencji (głównie adwokatów i lekarzy), która stworzyła tzw. Klub Inteligencji w Szczecinku. Nie przejawiał on jednak większej aktywności i po paru tygodniach został rozwiązany. Przez szereg lat - bez powodzenia - aktywiści PAX próbowali stworzyć Klub Inteligencji Młodej. W 1962 r. funkcjonariusze SB do grona największych <<aktywistów inteligencji klerykalnej>> w Szczecinku zaliczyli m.in.: stomatolog Leokadią Dolecką, chirurga Stanisława Olesińskiego, adwokata Józefa Misiakowskiego, adwokata Czesława Kunderę, pielęgniarkę Sabinę Pieńkowską, katechetkę Olgę Zawadzką, a także krawca i astronoma-amatora Adama Giedrysa. Wiele z tych osób aktywnie włączyło się w proces odbudowy życia społeczno-politycznego w mieście w okresie „Solidarności” i po stanie wojennym".
User avatar
Stachu
Posts: 506
Joined: 14 Dec 2010, 11:26

Re: Likwidacja szpitalnej kaplicy .

Post by Stachu »

Tomisław wrote:Panowie, sporo informacji na temat likwidacji kaplicy szpitalnej zawierają poniższe jednostki:

IPN Sz 00103/241 t. 11 i 18 -"Informacje Komendy Powiatowej MO w Szczecinku dot. kleru z lat 1955-1962 i 1950-1965"

Występują tam bardzo ciekawe informacje na temat ks. Jana Konczura, Piotra Zawory, Edwarda Napierały, Jana Lisa, Jerzego Dąbrowy.

Przypomnę też, że w "sprawę kaplicy" zaangażowani byli także działacze świeccy związani z Kościołem Katolickim. Oto krótka notatka na ich temat powstała przy okazji mojej rozprawy:

" (...) Co warte odnotowania, Klub Inteligencji Katolickiej w Szczecinku nie był jedyną w historii miasta organizacją katolików świeckich o podobnej nazwie. W wyniku przemian zapoczątkowanych przez wydarzenia z października 1956 r., wyłoniła się grupa miejscowej inteligencji (głównie adwokatów i lekarzy), która stworzyła tzw. Klub Inteligencji w Szczecinku. Nie przejawiał on jednak większej aktywności i po paru tygodniach został rozwiązany. Przez szereg lat - bez powodzenia - aktywiści PAX próbowali stworzyć Klub Inteligencji Młodej. W 1962 r. funkcjonariusze SB do grona największych <<aktywistów inteligencji klerykalnej>> w Szczecinku zaliczyli m.in.: stomatolog Leokadią Dolecką, chirurga Stanisława Olesińskiego, adwokata Józefa Misiakowskiego, adwokata Czesława Kunderę, pielęgniarkę Sabinę Pieńkowską, katechetkę Olgę Zawadzką, a także krawca i astronoma-amatora Adama Giedrysa. Wiele z tych osób aktywnie włączyło się w proces odbudowy życia społeczno-politycznego w mieście w okresie „Solidarności” i po stanie wojennym".
Z wymienionych przez Ciebie osób znałem Leokadię Dolecką , Olgę Zawadzką oraz księdza Piotra Zaworę . Pani Leokadia Dolecka , pracowała jako stomatolog m.in w przychodni PKP , pani Olga Zawadzka była moją katechetką (mam do dziś świadectwa religii z jej i księdza Zawory podpisami). Pani Olga Zawadzka w czasach przeze mnie opisywanych , a więc na początku lat 60-tych uczyła mnie religii , początkowo lekcje odbywały się w jej prywatnym mieszkaniu (taki mały domek na skrzyżowaniu Kościuszki i Mierosławskiego- 1 pokój pełen książek , malutka kuchenka i sionka) . Na lekcje przychodziliśmy po kilka osób ponieważ cała klasa nie miała szans tam się pomieścić. Pani Zawadzka to osoba niesłychanie ciepła , dobra i cierpliwa. Koleżanką pani Zawadzkiej i również katechetką była też pani Wanda Stachowiak. Wracając do meritum , nie za bardzo potrafię się poruszać w zasobach archiwalnych (jestem inżynierem) i dlatego dobrze by było ,aby ktoś biegły w tej dziedzinie uzupełnił temat o informacje zwarte w dokumentach , które wymieniłeś.
Przed poddaniem się operacji chirurgicznej zatroszcz się o bieżące sprawy.Możesz przeżyć.
Ambrose Bierce
Tomisław
Posts: 214
Joined: 21 Aug 2007, 20:01
Location: Szczecinek, Poznań

Re: Likwidacja szpitalnej kaplicy .

Post by Tomisław »

Obiecuję, że w wolnej chwili sięgnę do notatek, które sporządziłem dokonując kwerendy i przeglądając powyższe akta. Pamiętam, że Referat SB wpadł w niemałą histerię w związku z budową kaplicy. Swego czasu bardzo głośny był proces bodajże dwóch redemptorystów z parafii pw. Ducha Świętego, przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, ale nie potrafię sobie przypomnieć, co im zarzucono. Muszę to sprawdzić.
Tomisław
Posts: 214
Joined: 21 Aug 2007, 20:01
Location: Szczecinek, Poznań

Re: Likwidacja szpitalnej kaplicy .

Post by Tomisław »

Tak jak obiecałem poprzednio, postaram się przybliżyć okoliczności towarzyszące likwidacji kaplicy w szczecineckim szpitalu.

Na początek uwaga natury ogólnej, która nasunęła mi się po lekturze akt. Niestety, ale ilość księży, która została zwerbowana przez SB do współpracy w dekanacie Szczecinek w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, była doprawdy spora. Ale to materiał na osobny wątek. Świadczy on jedynie o tym, że bezpieka otrzymywała informacje z pierwszej ręki i o wiele łatwiej było jej konfrontować relacje poszczególnych duchownych.

13 kwietnia 1962 r. I sekretarz Komitetu Powiatowego PZPR w Szczecinku, niejaki tow. Roman Wiśniewski, na naradzie miejscowego aktywu partyjnego, przedstawił zebranym informacje dotyczące usunięcia kaplicy ze Szpitala Powiatowego w Szczecinku. W jego ocenie, to dyrekcja lecznicy (kierował nią dr Łaz) wystąpiła z wnioskiem do Prezydium PRN o zlikwidowanie kaplicy i wstawienie w tym miejscu dodatkowych, czternastu łóżek dla chorych oraz organizację nowego oddziału specjalistycznego. Ks. Zawora, proboszcz parafii pw. NMP w Szczecinku, kategorycznie odmówił zabrania "sprzętu liturgicznego" ze szpitala i nie zgodził się na likwidację kaplicy. Rzecz jasna ów opór spotkał się z błyskawiczną reakcją władz, które z dniem 12 kwietnia, bez specjalnych konsultacji, kaplicę po prostu zamknęły, rzekomo z przyczyn administracyjno-porządkowych. Wszelako wygospodarowano pokój dla kapelana szpitalnego z przeznaczeniem na "sprzęt liturgiczny" i łóżko, w którym "z powodzeniem na wezwanie chorego mógł udzielić posług religijnych".

Siłą rzeczy cała akcja spotkała się z głośnym sprzeciwem sióstr zakonnych i środowisk przykościelnych. Wysyłano telegramy do przedstawicieli władz państwowych z prośbą o pozostawienie kaplicy. Zbierano podpisy po petycją przy ul. Kościuszki i 1 Maja w Szczecinku. Co ciekawe, powstanie kaplicy w szczecineckim szpitalu datowane jest na rok 1956, kiedy to ówczesny dyrektor Wysocki (rzekomo bez konsultacji z komitetem partii) wyraził zgodę i wygospodarował jedno pomieszczenie na potrzeby posługi kapłańskiej.

Towarzysze nie zezwalali na bezterminowy okres posługi kapelana w szpitalu, wyznaczając konkretne godziny pracy. Po wyjeździe ostatniego kapelana (nie znam nazwiska) w 1961 r., do szpitala przychodzili na zmianę i w różnych godzinach szczecineccy księża. Tow. Wiśniewski oskarżył przychodzący kler o "niesubordynację", która miała się przejawiać w przeszkadzaniu w pracy personelowi medycznemu i flirtowaniu z pielęgniarkami!

Nie wiem, na ile towarzyszy poniosła fantazja, faktem jest, że traktowano sprawę kaplicy bardzo serio. Miała być ona tematem narad POP i OOP na terenie szczecineckich zakładów pracy, w czasie których członkowie Egzekutyw tychże struktur mieli wyjaśniać "rzeczywiste" powody tej decyzji. Trudno ocenić, na ile "klasa robotnicza" przyjęła tę argumentację...
User avatar
izywec
Posts: 716
Joined: 03 Apr 2007, 20:36
Location: 78-132 GRZYBOWO k/KOŁOBRZEGU

Re: Likwidacja szpitalnej kaplicy .

Post by izywec »

Dziękuję "Tomisławie" za tak wyczerpujący opis dziejów Kaplicy w Szczecineckim Szpitalu Powiatowym. W 1956 roku po październiku było stosunkowo dużo "luzu" w tych sprawach. Na poparcie powyższego dodam, że w roku szkolnym 1956/57 do mego Ogólniaka na 1-go Maja zawitał ksiądz z lekcjami religii - niestety nie pamiętam jego nazwiska ale to był moim zdaniem wspaniały, światły ksiądz, który dla wielu nas był autorytetem.
Jako dowód na powyższe zdjęcie mojej klasy maturalnej z maja 1957 wraz z Tym Księdzem.
Attachments
0b048496ca.jpeg
0b048496ca.jpeg (36.69 KiB) Viewed 7797 times
Izydor Węcławowicz

[Verum].... nuli enim nisi audiituro dicendum est.
Lucii Annaei Senecae
Prawdę....należy mówić tylko temu, kto chce jej słuchać. L. A. Seneka
User avatar
Stachu
Posts: 506
Joined: 14 Dec 2010, 11:26

Re: Likwidacja szpitalnej kaplicy .

Post by Stachu »

Tomisław wrote:Tak jak obiecałem poprzednio, postaram się przybliżyć okoliczności towarzyszące likwidacji kaplicy w szczecineckim szpitalu....
Dzięki "Tomisław" za twoje zaangażowanie , które mam nadzieję , bardzo pomogło wyjaśnić temat kaplicy szpitalnej w naszym szpitalu . Sprawa "onego czasu" wywołała spore poruszenie wśród mieszkańców Szczecinka i dlatego mnie jako wówczas dziecku , tak mocno utkwiła w pamięci. Mam do ciebie jeszcze jedno pytanie , czy znasz sprawę pochówku księdza Zawory , czy jest faktycznie tak jak ja to pamiętam , że jest pochowany w Krakowie , czy jednak grób w Szczecinku jest faktycznie miejscem jego spoczynku wiecznego.
Przed poddaniem się operacji chirurgicznej zatroszcz się o bieżące sprawy.Możesz przeżyć.
Ambrose Bierce
Tomisław
Posts: 214
Joined: 21 Aug 2007, 20:01
Location: Szczecinek, Poznań

Re: Likwidacja szpitalnej kaplicy .

Post by Tomisław »

Stachu wrote:Mam do ciebie jeszcze jedno pytanie , czy znasz sprawę pochówku księdza Zawory , czy jest faktycznie tak jak ja to pamiętam , że jest pochowany w Krakowie , czy jednak grób w Szczecinku jest faktycznie miejscem jego spoczynku wiecznego.
Sprawa ta jest nie do końca jasna. Obecnie nie potrafię tego ustalić. Wiem tylko, że ks. Zawora został zmuszony do zrezygnowania z zarządzania dekanatem w wyniku decyzji bp. Pluty. Swoją drogą nasza bezpieka głęboko maczała w tym palce, informując na bieżąco kurię gorzowską o "niewłaściwej" postawie proboszcza, który miał siać niepotrzebny ferment i nagłaśniać sprawę kaplicy. Funkcjonariusze zrobili księdzu tzw. "czarny PR" (dosłownie i w przenośni), obiecując Plucie, że jeśli odwoła ks. Zaworę, polityka względem Kościoła w rejonie szczecineckim będzie bardziej znośna. Dodatkowo sugerowano ukraińskie korzenie i nieciekawą przeszłość proboszcza.

Z tego co się orientuję, zwierzchnictwo w dekanacie przejął następnie proboszcz z Okonka, ks. Jan Lis (luty 1963 r.)

Bardzo interesująco przedstawia się sprawa szczecineckiej "czarnej afery". Otóż w 1962 r. ks. Wyczyński i Król mieli zorganizować paczkę zaufanych ludzi, która w dogodnym czasie miała dokonać napadu na zastępcę komendanta powiatowego MO ds. SB w Szczecinku, kpt. Wypycha, w okolicach lokalu "Polonia" (czy ktoś wie, gdzie znajdował się ów lokal?). Sprawa otarła się o prokuraturę, a obrony ww. księży podjął się adwokat Tadeusz Parczewski z Koszalina. Wydano symboliczne wyroki. W mojej ocenie przełożony bezpieki chciał narobić szumu wokół własnej osoby, acz pewności co do tego nie mam.
Post Reply