Pamiętne dni. Cz. 2. Oczekiwanie.

Archiwalne artykuły historyczne, które pojawiały się na łamach Dwutygodnika Szczecineckiego TEMAT. http://www.temat.net
Post Reply
Szczecinek.org
Posts: 168
Joined: 02 Feb 2009, 21:13

Pamiętne dni. Cz. 2. Oczekiwanie.

Post by Szczecinek.org »

Uciekać chcieli chyba wszyscy, ale bez oficjalnego zezwolenia było to niemożliwe i groziło nawet śmiercią.
Szczecinek był przed wojną niewielkim urokliwym miasteczkiem. Po I-szej wojnie światowej stał się modnym ośrodkiem wypoczynkowym m.in. dla berlińczyków. Setki turystów wypoczywało w mieście noszącym dumne miano "kurortu". Wojna zmieniła nieco ten wizerunek, ale prawdziwy wstrząs przyniosły ostatnie miesiące wojny.


Pożoga zbliżała się do granic Rzeszy szybkimi krokami. Po pierwszym wstrząsie w końcu 1944 roku i uświadomieniu, że katastrofa stoi tuż za progiem i tylko kwestią czasu jest jej nadejście także i tu do Szczecinka, mieszkańcy jakby oswoili się z tą myślą. Zmniejszone po raz kolejny przydziały kartkowe na żywność, papierosy stały się jakby mniej dokuczliwe. Żywność niezupełnie legalnie starano się załatwić u rodzin i przyjaciół w okolicznych wsiach. Każda rodzina miała zgromadzony większy lub mniejszy zapas na "czarną godzinę". Papierosy nie wszyscy palili, więc wymieniano się z tymi dla których były one niezbędne. Gorzej było z benzyną, zwłaszcza po zbombardowaniu zakładów w Policach i z węglem, którego także był chroniczny brak. Mimo to, przecież nie tak rzadko w prywatnych domach w kwietniu i maju 1945 r. nowi polscy lokatorzy odkrywali zapasy węgla na kolejną zimę. Sklepy, chociaż niewiele miały do zaoferowania, były normalnie otwarte. Podobnie funkcjonowały i to do końca wszystkie urządzenia komunalne (gazownia, wodociągi, prąd). Mimo wojny mieszkańcy chodzili do kina, by zapomnieć o coraz gorszej rzeczywistości. Dzieci prowadziły wojny na śnieżki i lepiły bałwany, a gdy ścisnął mróz i na jeziorze pojawił się lód, młodzi chłopcy zapamiętale grali w hokeja.
Jednak nie sposób było zapomnieć o wojnie. W wychodzących lokalnych gazetach niemało było zawiadomień o śmierci synów, ojców czy braci poległych na froncie. Im bliższy był front, tym częściej ogłaszano zarządzenia przeciwko dezerterom, dywersantom, szkodnikom i tym wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób mogli osłabić zdolność Rzeszy do obrony. Nie były to czcze pogróżki, o czym można się było przekonać z wyroków sądów polowych i specjalnych publikowanych w tej samej prasie.

Im bliższy był front, tym częściej ogłaszano zarządzenia przeciwko dezerterom, dywersantom, szkodnikom i tym wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób mogli osłabić zdolność Rzeszy do obrony...

Wojna sączyła się też do miasta przez dworzec kolejowy. Szczecinek był znaczącym węzłem komunikacyjnym. Tędy biegły ważne linie we wszystkich kierunkach. Znaczenie ich wzrosło jeszcze bardziej, gdy zbliżył się front. Sunęły więc pociągi przeładowane do granic możliwości uchodźcami, uciekającymi w przerażeniu przed swoim przeznaczeniem. Większość z nich to kobiety, starcy, i dzieci. Sporo było niemowląt - te najczęściej umierały w drodze. Wielu w ostatniej chwili uszło przed wojskami radzieckimi. Ci wiedzieli z autopsji, że zwycięskie wojska sowieckie nie znają litości. Biada kolumnom uciekinierów, których doścignęły rosyjskie zagony pancerne. Czołgi tratowały nieszczęsnych ludzi bez pardonu. Pancerniacy jednak nie mieli czasu na gwałty, rabunki, morderstwa, kontrybucje. Tym zajmowały się wojska drugiej linii. Równie przygnębiające były pociągi sanitarne. Przepełnione ciężko rannymi z uwijającymi się siostrami Czerwonego Krzyża. Były też pociągi wywożące materiały wojenne i wszelkiego rodzaju sprzęt wojskowy, chociażby z pobliskiego Gross Born. Wszystkie one zatrzymywane były przed stacją w Szczecinku, gdzie tworzyły się "korki" i kolejarze decydowali kogo przepuścić pierwszego, a kto musi jeszcze poczekać - choć czekać nie mógł nikt. Eszelony wojskowe kierujące się na front miały bezwzględne pierwszeństwo, ale tych było coraz mniej.

Uciekać chcieli chyba wszyscy, ale bez oficjalnego zezwolenia było to niemożliwe i groziło nawet śmiercią. Mieszkańców Żółtnicy, którzy gromadnie opuścili wieś uciekając na północ, zatrzymano w Wierzchowie i nakazano natychmiastowy powrót. Uznano bowiem, że nie ma bezpośredniego zagrożenia dla ludzi, bo front był wówczas dalej niż 60 km od wsi, a ponadto miejscowość była chroniona linią Blüchera, co zdaniem władz gwarantowało bezpieczeństwo. Nie wiadomo czy ktoś zapłacił za tę niesubordynację głową. Podobnie było z Bankiem Powiatowym i filią Banku Rzeszy w Szczecinku. Ewakuowane za wcześnie musiały w trybie natychmiastowym powrócić.
W Szczecinie zalegano z decyzjami o ewakuacji. Panował jakiś paraliż, strach przed Armią Czerwoną, ale i przed oskarżeniem o zdradę i defetyzm przez swoich... W Kołobrzegu nie zawahano się rozstrzelać nawet generała... W niedzielne przedpołudnie na początku lutego 1945 r. burmistrz Beier i starosta Liehn siedzieli w szczecineckim ratuszu naprzeciwko siebie i narzekali na brak jakichkolwiek decyzji czy instrukcji ze strony swoich władz. Dodawali też sobie otuchy, może nie będzie aż tak źle.

Tymczasem miasto sposobiło się do walki. Miały go bronić m.in. oddziały Volkssturmu - młodzi chłopcy prawie dzieci i starsi ludzie. Szli w kolumnach nierównym krokiem po cywilnemu, budować barykady na drogach wylotowych z miasta i w śródmieściu. Barykady były solidne, z grubych pni drzewa na wysokość człowieka. Część barykady była ruchoma na podwoziu kolejek - zapewne tartacznych - tak by można było łatwo uczynić ją przejezdną, ale i zablokować. Na noc wszystkie barykady były "zamykane", jak chociażby ta na szosie do Barwic przy "dużym bunkrze". Tutaj w betonowe gniazda w szosie wsuwano blokujące belki. Załoga tej barykady nocowała w pobliskiej restauracji "See Blick" - dziś już nie istniejącej. Inny oddział także po cywilnemu, zupełnie bez broni, maszerował do pobliskiego Bugna i Gałowa, do ukrytych bunkrów aby ich bronić.

Mimo pozorów normalności wśród mieszkańców można było łatwo zauważyć przygnębienie. Tylko nieliczni jeszcze wierzyli w Hitlera i w jego cudowną broń "Wunderwaffen". Większość jednak - gdy nikt ich nie słyszał - przeklinała go, ale czy sami poczuwali się do jakiejś winy za to co się stało?

Jerzy Dudź
Dwutygodnik Szczecinecki TEMAT
27 lutego 2005
www.temat.net
Post Reply