Całe życie za kółkiem.

Archiwalne artykuły historyczne, które pojawiały się na łamach Dwutygodnika Szczecineckiego TEMAT. http://www.temat.net
Post Reply
Szczecinek.org
Posts: 168
Joined: 02 Feb 2009, 21:13

Całe życie za kółkiem.

Post by Szczecinek.org »

W tym roku komunikacja miejska obchodzi 60. lecie swego powstania (artykuł z 2006 roku przyp. szczecinek.org) . Kierowca Romuald Kozłowski przepracował tam aż do emerytury.

W tym roku 10 września minie 60 lat od chwili, kiedy na ulicach Szczecinka pojawiały się pierwsze autobusy komunikacji miejskiej. Fakt ten została odnotowany już 18. sierpnia. Otóż w tym dniu "Głos Koszaliński" - ówczesny organ Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, donosił:
Z dużym zadowoleniem mieszkańcy Szczecinka przyjęli wiadomość o przydzieleniu przez Wojewódzką Radę Narodową dwóch autobusów. 1 sierpnia dwa Stary odbyły swoją próbną jazdę po ulicach Szczecinka. W sprawie ustalenia trasy i przystanków, wypowiedzą się mieszkańcy na zebraniach załóg i komitetów blokowych.

O potrzebie uruchomienia komunikacji miejskiej mówiono w tymże roku na posiedzeniu Prezydium Miejskiej Rady Narodowej. W protokole z posiedzenia czytamy:
Przewodniczący prezydium zreferował sprawę uruchomienia komunikacji miejskiej, prosząc obecnych o wypowiedzenie się w sprawie pomocy w przystosowaniu wozu ciężarowego zakupionego przez Prezydium na samochód komunikacji miejskiej. Ob. Kąkolewski zaznacza, że stolarze w warsztatach PGR mogą zrobić ławki, a tow. Wronowski chce dać część okuć.
Do przebudowy ciężarówki na autobus jednak nie doszło. Ostatecznie pierwsze dwa autobusy typu star-50 - jeden na 26 miejsc siedzących, drugi na 30 miejsc, trafiły do Miejskiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej nie jak donosiła gazeta 1 sierpnia, a dopiero 1 września 1956 roku, zaś na ulice miasta wyjechały 10 września.
Romuald Kozłowski do komunikacji miejskiej trafił rok po jej uruchomieniu.

Pozwolili nam jedynie na ręczny bagaż

- Do Szczecinka przyjechaliśmy 15 maja 1945 roku. Ojciec był tu już wcześniej, przebywał tutaj na robotach przymusowych - wspomina Romuald Kozłowski. - Zamieszkaliśmy najpierw w opuszczonym domku przy ul. Traugutta. Pamiętam, że w ogrodzie było pełno róż. Na posesję wchodziło się pod półkoliście przesklepioną pnącymi różami furtką. Cały domek był luksusowo wyposażony. W tym czasie w tej dzielnicy już nie było Niemców. Jednak na noc, ze względów bezpieczeństwa, szliśmy spać do jednego z domków przy ul. Matejki. Pewnego dnia przyszli Rosjanie i kazali się nam wynosić w ciągu dwóch godzin. Nie wolno było ze sobą niczego zabrać. Pozwolili nam jedynie na ręczny bagaż. Pamiętam, że wziąłem ze sobą, jak to dzieciak, cztery pary łyżew. Wprawdzie Rosjanie obiecywali, że pozwolą nam na powrót po trzech miesiącach, ale już tam nie wróciliśmy.
- Pierwsza polska szkoła podstawowa mieściła się... na drugim piętrze domu towarowego - późniejszy "Uniwersal" przy ul. 9. Maja. Pamiętam, że na pierwszym piętrze graliśmy w piłkę. Potem powstała szkoła na placu Wazów. W tym czasie strach było samemu chodzić po mieście. Zaczepiały nas ruskie dzieciaki, które przyjechały tutaj z rodzinami. Codziennie zbieraliśmy się po kilka osób, by grupą iść do szkoły.

Nie mieliśmy żadnego sprzętu

- Od początku interesowałem się piłką nożną. W tym czasie w Szczecinku było chyba ze siedem dzikich drużyn podwórkowych. Rozgrywaliśmy mecze pomiędzy sobą. Mój zespół prowadził rozgrywki na Kwadraciku przy ul. Kościuszki. Właśnie z takiego podwórkowego zespołu przeszliśmy w 1951 roku do Darzboru.
- Do sportu, nie tak jak jest to teraz, garnęło się wówczas bardzo dużo młodzieży. Nie mieliśmy żadnego sprzętu, a mecze rozgrywaliśmy w starych tenisówkach. Dla nas boiskiem treningowym był plac Jasny w miejscu gdzie dzisiaj stoi SP-4. Wyjechaliśmy nawet na Mistrzostwa Polski Juniorów do Świdnicy. Pamiętam jak dzisiaj, zajęliśmy wtedy czwarte miejsce, wygrywając nawet ze Szczecinem! Za to przegraliśmy wysoko aż pięć do zera z mistrzem Polski - Włókniarzem Łódź. Z czasem z Darzboru niektórzy przeszli do Pogoni Szczecin, Gwardii Koszalin a nawet do Polonii Warszawa.
- Przed pójściem do wojska zaproponowano mi pracę w Okręgowym Transporcie Leśnym i grę w zespole w Barwicach. Jednak po wojsku od 5 listopada 1957 roku zacząłem pracować jako kierowca w komunikacji miejskiej.

Bilet za 20 groszy

- Do dzisiaj pamiętam boczne numery ewidencyjne wszystkich autobusów, na których jeździłem. Zacząłem od jedynki, potem była dwójka, trójka, piątka (autobusy typu star), następnie piętnastka i dwudziestka piątka. Przed pójściem na emeryturę po 40. latach pracy jeździłem na 205. W latach pięćdziesiątych trasa jedynki prowadziła od dworca kolejowego do ul. Kosińskiego, to właśnie tam była pętla. Potem pojawiła się dwójka, jeżdżąca od ul. Słowiańskiej na ul. Koszalińską. Pamiętam, że część kursów jedynki prowadziła z dworca głównego na Chyże. To było w tym czasie, kiedy jeszcze nie istniała obwodnica i dworzec autobusowy, a linia służyła głównie dojeżdżającej do szkół młodzieży.
- W tym czasie z miejskiej komunikacji korzystało bardzo dużo ludzi. Autobusy były przepełnione i zdarzało się, że nie można było z przystanku wszystkich zabrać. Bilety były bardzo tanie, w tym czasie ulgowy kosztował 20 groszy. Śmialiśmy się, że rodzice dają córce albo synowi złotówkę na autobus, aby sobie pojeździł i w ten sposób spędził wolny czas.
- Komunikacja uczestniczyła też w dowożeniu młodzieży szkolnej na wykopki ziemniaków. Musieliśmy wtedy zjeżdżać z tras. Zdarzało się, że w mieście kursował tylko jeden - dwa autobusy, reszta musiała obsługiwać wykopkowiczów.

Od spalin bolała głowa

- Praca była ciężka, nie to co dzisiaj. Układ kierowniczy w starach i sanach był bez wspomagania. Zimą autobusy jeździły bez ogrzewania. Owszem, nagrzewnica była, ale na noc trzeba było spuszczać płyn, więc ogrzewanie odłączano. Jeździliśmy więc w kufajkach i filcowych butach. Na końcówce trzeba było czekać na mrozie. Podczas jazdy, aby nieco się ogrzać, otwieraliśmy maski od silników. Od spalin bolała głowa. Obsługiwałem też wycieczki, były dla nas bardziej opłacalne niż kursy po mieście. W ten sposób zjeździłem całą Polskę wzdłuż i wszerz.
- Otrzymałem Brązowy a potem Srebrny Krzyż Zasługi i Złotą Odznakę Wzorowego Kierowcy. Kiedyś po milicyjnej kontroli, otrzymałem też list pochwalny. Pierwsza zajezdnia autobusowa znajdowała się przy ul. Zamkowej, potem przeniesiono ją na ul. Przemysłową.
- Wtedy nie dewastowano autobusów tak jak dzisiaj. Oprócz jednego przypadku nie pamiętam, aby w moim autobusie doszło do jakiegoś większego chuligańskiego wybryku. Owszem, zdarzało mi się, że musiałem zajeżdżać na komendę milicji. Miałem też zajście z pewnym pijanym pasażerem, ale sam sobie poradziłem bez pomocy milicjanta.
- Kiedy dyrektor Kwiatkowski zapowiedział, że nie będziemy już obsługiwać wycieczek, kilku kierowców odeszło. Pośród nich byłem i ja. Poszedłem wtedy do pracy w PKS, ale byłem tam tylko 7 miesięcy. Musiałem być dobry, skoro któregoś dnia dyrektor zaproponował mnie i mojemu koledze powrót. Obiecał nawet, że będziemy obsługiwać nowe autobusy. Tak też się stało. Dyrektor był w przymusowej sytuacji. Partia powiedziała, że jak nie będzie kierowców, to jego zwolnią...
- Wszystkich dyrektorów komunikacji wspominam dobrze. Byłem przewodniczącym związków zawodowych. Na początku pracowaliśmy w swoich ubraniach. Któregoś razu w Toruniu zagadnąłem tamtejszego kierowcę z komunikacji miejskiej w sprawie umundurowania. Powiedział mi, że należą się nam mundury i podał odpowiednie ministerialne rozporządzenie. Po przyjeździe do Szczecinka upomniałem się o to w dyrekcji. Okazało się, że kadrowiec o przepisach doskonale wiedział, ale trzymał je w szufladzie. Trzeba mu było wszystko udowodnić. Po jakimś czasie otrzymaliśmy i mundury i kożuchy.

Zdjęcia ze zbiorów Romualda Kozłowskiego

Image

Romuald Kozłowski: Do dzisiaj pamiętam boczne numery ewidencyjne wszystkich autobusów, na których jeździłem

Image

Od lewej kierowcy: Romuald Kozłowski, Stefan Terebiec i Adam Dzimiński stoją na tle autobusu San H25. Zdjęcie z 1968 r.

Image

Lata pięćdziesiąte - drużyna "Darzboru"

Image

W latach pięćdziesiątych istniała nawet drużyna hokejowa. Założył ją p. Żukowski w 1951. Mecze rozgrywano na lodowisku za stadionem Lechii. Dzisiaj po lodowisku pozostał jedynie asfaltowy placyk.

Jerzy Gasiul Dwutygodnik Temat nr 420 z 25.08.2006 r.
Post Reply